Można by z tego wnosić, że na Encji nie mają innych kłopotów poza pytaniem „Być albo nie być w kurdlu”. Ja jednak postanowiłem wziąć z nim rozbrat, i to na długo. Czekały mnie nie tknięte dotąd szeregi szaf z wystrojonymi w ordynku książkami wyższej, trudniejszej wiedzy. Gdy stanąłem na progu pierwszej sali, księgozbiór luzanistyki rzędami grzbietów rzucił mi wyzwanie, od którego nogi się pode mną ugięły. Nec Hercules contra plures, przemknęło mi przez głowę, ale też dodałem zaraz: sursum corda! Z tą myślą ruszyłem sam przeciw Encji — przeciw spiętrzonym jak warstwy geologiczne duchowym osadom obcego świata.
Nigdy względność urody nie ulega tak okropnemu wyjawieniu, jak kiedy patrzą na siebie przedstawiciele dwóch różnych pochodzeniem ras planetarnych. Profesor Schimpanser cytuje w swej „Porównawczej entropologii” raport do użytku służbowego, jaki encjańscy terratologiści złożyli swoim władzom po zapoznaniu się z licznymi emisjami telewizji ziemskiej. Szczególną ich zgrozę wzbudziły konkursy na miss piękności świata. Uosobienie zła stanowi dla ludzi lokalna grawitacja, przy czym walce z nią poświęcone są określone części ciała. Z niepojętych przyczyn kobiety muszą demonstrować swój udział w tym zmaganiu stale, mężczyźni natomiast tylko okresowo. Prawdopodobnie świadomość takiej dysproporcji wywołuje protesty samic homo sap., zwane ruchem wyzwolenia kobiet. Bojowniczki ruchu demonstracyjnie odmawiają noszenia pod odzieżą specjalnej uprzęży (chomąta), która przeciwdziała grawitacyjnemu opadaniu wyrostków karmicielskich, symbolizujących aktywność życia. Walka biustów z ciążeniem zawsze kończy się ich klęską, o czym ludziom z góry musi być wiadomo, bo z wiekiem słabnie napięcie tkanek. Niemniej samce odmawiają przegrywającym samicom choćby szczątków tego uwielbienia, jakim je otaczają, dopóki pozory suwerenności antygrawitacyjnej są zachowane. Niesprawiedliwość tego kodeksu zachowań jest tym bardziej rażąca, że jak się wspomniało, samców analogiczne demonstrowanie niepodległości obowiązuje tylko kiedy niekiedy, a i to przez czas bardzo krótki. Skąd się ten obyczaj wziął, nie dało się ustalić. Musi mieć podkład religijny (metafizyczny), aczkolwiek wszystkie ziemskie wiary milczą w tym temacie, co świadczyłoby o kryptoreligijnym charakterze narządowej walki z siłą przyciągania Ziemi. Rozstrzygnięcie zagadki utrudnia wielofunkcyjność organów wydelegowanych do przeciwciążeniowych wystąpień, gdyż skutkiem jedynego w swoim rodzaju, unikalnego w Galaktyce zrostu narządów wydalniczych z rozrodczymi u ziemskich ssaków nigdy nie jest do końca jasne, w jakim konkretnie charakterze narządy te są aktywowane prywatnie bądź publicznie. Niechybnie powikłania natury biologicznej, które doprowadziły anatomię człowieka do tego pożałowania godnego stanu, znajdują swoje pokrętne odbicie w jego kulturze i religii.
W każdym razie utożsamianie zła z ziemią nie ulegaj wątpliwości; poddać się ostatecznie grawitacji, to wpaść doi jamy zwanej grobową, i zgodnie z tą diagnozą każdego,| kto umiera, ludzie chowają w ziemi. W tej dziedzinie obowiązują ich szczególne rytuały zbiorowego zakłamania, choć bowiem ponad wszelką wątpliwość znany im jest rozkład zwłok, zaprzeczają mu wszystkie wielce skomplikowane czynności, towarzyszące ukryciu zmarłego przed widokiem powszechnym (używa się do tego futerałów z tworzyw zdrewniałych, a dla utrudnienia konstatacji, co dzieje się z ciałami pochowanych, po zakopaniu ich, miejsca te przykrywa się ciężkimi konstrukcjami z kamienia, granitu i innych zakrzepłych skał ogniowych).
Tok widzą nas Encjanie, powiada profesor Schimpanser, i nic tego nie odmieni, bo muszą mówić niczym ślepi o kolorach. Niedostępne są im wszystkie pojęcia związane z erotyką, na, równi z jej duchowymi i zmysłowymi namiętnościami, natura ukształtowała bowiem ich rozród na radykalnie pozaziemską modłę. Nie mają zewnętrznych narządów płciowych, nie parzą się, nie kopulują i nawet pojęcie rodziny wyzbyte jest u nich więzi biologicznej, jako że zapłodnienie żeńskiego jajeczka odbywać się musi w polimiksji, czyli mówiąc mniej uczenie, musi w nim uczestniczyć siemię co najmniej dwóch samców. Ażeby zrozumieć, jak do tego doszło, należy cofnąć się do samych początków ewolucji życia na Encji, i profesor Horacy Gorilles, do którego fundamentalnej „Wegetatywnej prokreacji” skierował mnie profesor Schimpanser (który wciąż cytuje Gorillesa, dając mu prym nad innymi encjologami), w przystępny sposób przedstawił ów niezwykły dla nas stan rzeczy.
Przed trzema miliardami lat planeta przedstawiała się z przestrzeni kosmicznej jako bladoseledynowy dysk. To nie zielonkawe chmury zakrywały jej tarczę, lecz tryliony owadów, znacznie mniejszych od komara. Owady te, zwane zieleńcami (Gorilles Viridans Ohrentangi L.), pełniły funkcję naszych alg, były bowiem zdolne do fotosyntezy, toteż unosząc się na granicy stratosfery, w ciągu miliarda lat nasyciły powietrze tlenem. A ponieważ, obrazowo mówiąc, tameczne pastwiska znajdowały się w niebie, ewolucja wyższych zwierząt rwała się w górę i już od pierwszych pełzów i gadów poszły odmiany latające, odpowiednik naszych roślinożernych, a im który był sprawniejszy w locie, tym skuteczniej korzystał z nieprzebranych zasobów pokarmu w żywych, zielonych chmurach Encji. Rośliny okrytozalążkowe nie powstały na niej nigdy, mokradłowe zaś nie zawierają chlorofilu, lecz nie znany na Ziemi pigment oddechowy, który rozkłada siarczki i siarczany, obficie spłukiwane z sejsmicznych płaskowyżów do błoceanu. Zwierzęta, co przystosowały się do spożywania takich siarczkowych porostów, nie mogły rozprzestrzenić się po całej planecie, przykute do trzęsawiskowych żerowisk, włącznie z największymi, jakie stanowiły kurdle. Zwierzęta te miały moc pasożytów i symbiontów, pochodzenia, jak powiada profesor Gorilles, „niebiańskiego”, bo liczne » odmiany zieleńców, tracąc zielony barwił^ często wróż ze skrzydełkami, przechodziły na krwawy wikt, towarzysząc wielkim stadom pełzów i gadów na zabłociach. O perspektywach rozwoju życia decyduje, jak wyjaśnia doktor Achilles Paviani (na którego powołuje się Gorilles), całość piramidy żywieniowej, czyli to, kto kogo na danej planecie je i przez kogo z kolei bywa jedzony. Porostami siarczynowymi (Sulphuroidea Ohrentangi) żywiły się pełzy, pełzawce oraz inne błotniskowe wraz z kurdlami; a one same stanowiły żer drapieżców, chybkich, zwinnych, przeważnie skaczących, bo dwunogich (dość podobnych do dwunogich kanguropodobych gadów jurajskich) i żerowanie miało zwykle charakter pogoni; tylko olbrzymy jak kurdle usiłowały się kryć przed predatorami nurkując w błotnej mazi, wszystko inne umykało przed kłami i pazurami chyżych wygryzów, zagryzów i przegryzów, jak je nazywa Abraham Gibbon w swej „Historia naturalis praedatorum Entianum”. Schimpanser, Gorilles i Gibbon akceptują bez zastrzeżeń twierdzenie biologów encjańskich, że choć to przykre, zwierzęta Naczelne zawdzięczają zawsze i wszędzie swój rozum tak zwanemu pasażowi predatyzacyjnemu. Sęk w tym, że dla roślinożernych istnieje wyłącznie teraźniejszość, bo mają żarcie pod nosem i tyle, natomiast drapieżcę są z natury rzeczy zwrócone ku przyszłości, skoro muszą oczekiwać zdobyczy, czaić się na nią, podchodzić, tropić, ścigać, pokonywać wszystkie jej wybiegi, co sprzyja wzrostowi inteligencji tym energiczniej, im bystrzejsze są ofiary. Rozum jest tylko potencjalny i niejako śpi/dopóki zdobyczy nie brak; lecz gdy jej mało, przychodzi kryzys i kto nie ma za czym pójść wtedy do głowy, ginie z głodu. A właśnie życiowe warunki były na Encji wyjątkowo ciężkie i groźne; mało, że epoki wulkaniczne czyniły ciepły płaskowyż regionem śmierci, planeta tkwiąc w gromadzie Cielca ulegała często strasznym promienistym udarom gwiazd Nowych, które tam wybuchały, powodując istne hekatomby ofiar wśród zwierząt, a także zabijały każdorazowo lwią część wirydyków (zieleńców) atmosferycznych, i to właśnie dopingowało pozostające przy życiu gatunki do wielkich mutacyjnych przekształceń. Było to, powiada profesor Paviani, jakbyś młócił cepami w stodole pełnej myszy; jasne jest, że cało ujdą tylko najsprytniejsze i najbardziej chyże. Naszym biologom zdawało się, tłumaczy profesor Schimpanser, że decydującą rolę odegrał w antropogenezie pasaż arborealny, czyli, jak niektórzy żartobliwie powiadają, małpi—zacja i następowa demałpizacja pewnych prymitywnych form, co najpierw powłaziły na drzewa, gdzie zyskały chwytność rąk, wyprostną postawę i bystrość wzroku, bo inaczej nie doskoczysz gałęzi, a potem kiedy glacjał wymroził drzewostany, musiały zleźć na udeptaną ziemię i wziąć się do poszukiwania żeru nie czekającego tak biernie spożycia jak jabłko czy banan. Lecz ważniejszy od pasażu arborealnego jest predatyzacyjny; kto wlezie na drzewo jako skończony kretyn, nie zmądrzeje, gdy zlezie na dół; Encja nie miała lasów, nie było się na co wspiąć, i dlatego Naczelne poszły tam od wielkich ptaków. A doszło do tego, wyjawia doktor Schimpansohn (nie należy go mylić z Schimpanserem), bo wielkie ptaki encjańskie miały niezwykle, jak na ptaki, wielki mózg. To znów wzięło się stąd, że wirydyki, które nie oddychają jak zwierzęta, lecz jak rośliny, mogą się unosić w stratosferę bardzo wysoko, tam, gdzie już braknie tlenu dla płucodysznych; więc żerujące na nich ptaki formalnie dusiły się przy wzbijaniu za lotnym pokarmem, a ponieważ najpierw od głodu tlenowego giną komórki nerwowe mózgu, powstało silne ciśnienie selekcyjne, żeby tych neuronów było jak najwięcej; gdy ich było bardzo dużo, ptak mógł przeżyć, chociaż część mózgu obumierała. Jak wiadomo, komórki mózgu nie są zdolne do regeneracji. W ten sposób masa mózgowa ptaków encjańskich rosła i niejako stała się nadmiarowym tworzywem, z którego po milionach lat późniejsze wypadki wykrzesały inteligencję. Stało się to dopiero, gdy przestały latać i jako wielkie dwunogie bezloty zajęły się na błotnych nizinach łowiectwem. Dlatego właśnie Encjanin ma wygląd człowieka tylko gdy stoi bez ruchu; bo przy poruszeniach widać, że stawia nogi jak struś, zginają się bowiem w kolanach do tyłu, a głowę może odwrócić o 180 stopni; ma beczkowatą pierś, ręce o grubych, pustych kościach, a na szkielecie pozostały ślady zaczepu mięśni skrzydłowych. Oczy ma okrągłe, twarz wielce dla nas odrażającą, gdyż zamiast nosa i ust w jej środku wznosi się pałubiczne zgrubienie, z szeroko rozstawionymi nozdrzami, które wcale nie są zresztą nozdrzami, lecz ujściami narządów płciowych, a jego brzuch i łono są gładkie jak u lalki, nie będąc bowiem żyworodnym ssakiem, nie ma ani pępka, ani genitaliów. Nie miałem zdrowia, żeby przebijać się przez podręczniki Schimpansera i Gorillesa do końca, bo zamiast zwięźle rzec co, czym, jak, po co i dlaczego, wypełnili setki stronic genetyką populacyjną bezlotów i Preencjan, lecz szczęśliwie znalazłem krótki rys organologiczny u magistra Stanleya Lemura i na niego się powołam. Wprawdzie Lemur, niższy rangą naukową od Chrentanga, Schimpansera, Gorillesa i innych luzanistów, wie może trochę mniej od nich, ale mnie to w zupełności wystarczyło. Powiada, że wszystkie wyższe zwierzęta Encji rozmnażają się po roślinnemu, lecz nie całkiem, bo czynią to zawsze w biegu, i to w największym pędzie. A jednak trzeba nazwać ten typ rozpłodu roślinnym, upiera się dzielnie S. Lemur, choć tamci łaja go za zbytnie uproszczenie rzeczy. Ptaki encjańskie nie składają jaj. Zdaje się, że najstarsze archeopterygia składały, lecz bezlotnym biegaczom, pokonującym dziennie wiele dziesiątków mil w pogoni za pożywieniem, jajorodność byłaby zgubną zawadą. Embriony, podobne raczej do gąbek niż do jaj, nosi samica podczepione pod brzuchem w fałdzie przypominającym nieco torbę kangura. To ma jeszcze jakieś odniesienie do ziemskich stosunków. Sam akt zapłodnienia nie ma go jednak wcale. Samica ulega inseminacji przez orificia oviductales, umieszczone powyżej otworu gębowego, a samce zamiast koloidowego nasienia produkują lotne pyłki, wyrzucane przez podobne otwory, kiedy dogonią ją w rytualnym biegu godowym. Schimpansohn nie zgadza się tu z Ohrentangiem, a ten z Gorillesem. Ignorując ich spory, Lemur oświadcza, że wszystko wzięło się od wielkich opresji, nękających na planecie zwierzęta. Nacisk zagrożeń ponaglał je do anatomicznych rozwiązań, które się dziedziczy, nim przyszła szansa wyższego zróżnicowania. Mówiąc inaczej, ten zarazem seksualny i bezkopulacyjny rozród jest daleko bardziej prymitywny niż ziemski. Muszę jednak lojalnie dodać, że chodzi o stanowiska zajmowane przez badaczy, którzy jako ludzie pochodzą od małp i uważają, że im kto bliżej spokrewniony z gadami (a ptaki wprost się od nich wywodzą), tym większą ujmę mu to przynosi jako istocie rozumnej. Zdanie Encjan jest radykalnie odmienne. Prymitywizm, i to w najgorszym guście, głoszą widać tam, gdzie defekację od prokreacji oddziela parę milimetrów albo i mniej. Ów sposób pozostaje obojętny moralnie, dopóki nie ma mordności, a nie ma jej, póki zachowaniem zwierząt rządzi bezrozumny instynkt. Wszelako ten oszczędnościowy sposób złączenia w jednym miejscu i kanale funkcji tak diametralnych, jak usuwanie z organizmu nieczystości i uprawianie miłości, musiał się stać zgubą budującego kulturę rozumu. Ponieważ każda żywa istota stroni od własnych wydalin, ten powszechny wstręt należało jakoś przezwyciężyć i ewolucja posłużyła się wybiegiem tyleż prostym, co cynicznym, czyniąc miejsca naturaliter obrzydliwe magnesem dzięki dostępnej w nich rozkoszy. Ci nieszczęśni, bezgranicznie naiwni ludzie głowią się od nie wiedzieć ilu wieków, orzekł człekista encjański Pixiquix, dlaczego kopulacja przynosi zmysłową uciechę ich samicom, a nie czyni tego u żadnych zwierząt niższych. Zdumiewające, dodaje ów uczony poptak, że w ogóle ktoś, będąc rozumnym, może sam siebie okłamywać tak długo i tak skutecznie, jak to robią biedni Ziemianie! Kto parzy się bezrefleksyjnie, nie potrzebuje żadnych obietnic przyjemności, pokonującej odrazę. Ślimak, żaba, żyrafa ani byk nic, ale to nic sobie nie myślą, gdy nachodzi je ruja; lecz żeby stłumić ‘wszelkie myślenie u tych, którzy nie tylko mogą, ale muszą się posługiwać rozumem, trzeba zamroczyć ich umysł autonarkozą i to zadanie przypadło właśnie orgazmowi. Działający pomrocznie spazm mija wszak rychło i powraca jasność myśli. Biedne, oszukane przez ewolucję, niewinne jej ofiary! — wykrzykuje w tym miejscu swojej „Homologii komparatystycznej” doktor Pixiquix, cała Galaktyka winna wam współczucie, za waszą bezradną szarpaninę duchową, z której nie wymotaliście się po dziś dzień i nigdy się nie wymotacie, bo to się przy takim kalectwie nie da zrobić. Dodam nawiasem, że w dziale poezji luzańskiej znalazłem kilka poematów, roniących łzy nad naszym seksualnym nieszczęściem, które zmusiło do rozpaczliwych wykrętów zwłaszcza ziemską filozofię i religię. Spore wrażenie zrobił na mnie „Traktakt niemoralny” Hetta Titta Xiurrxiruxa, otwierający się takimi strofami: