Redaktor próbował coś mówić, żeby obrócić moje słowa w żart, lecz pomogłem mu wyjść. Byłem taki rozeźlony, że oka nie mogłem zmrużyć do wieczora, tęsknie myśląc o szczęśliwych ptakach Encji, które gonią się i zapylają jak motylki. Po ósmej wziąłem jak zawsze torbę z prowiantem i udałem się na dalsze studia, wielce niezadowolony z udzielonego wywiadu, bo daremnie wpatrywałem się z nienawiścią w błyszczące guziki redaktorskiej odzieży i paliłem wzrokiem nienagannie związany krawat. Jakże chętnie powłóczyłbym go za ten krawat po podłodze. Słyszałem, że jak handlarze narkotyków nigdy ich sami nie zażywają, tak panowie z tych redakcji czytają wyłącznie „Pszczółkę Maję”. Myślałem o tym, aż zamajaczyła przede mną w zapadającym już zmroku wielka kuta brama ministerstwa. Razem z ziemskim kurzem strząsnąłem przyziemne myśli, bo czekał mnie wzlot w najwyższe regiony obcych duchowych robót.
Lektura teologii, teodycei i filozofii wymagała całej mocy umysłu. Otwarłem więc okno, zrobiłem trzydzieści głębokich przysiadów, uruchomiłem maszynkę do kawy, zapobiegawczo łyknąłem aspirynę, i sięgnąłem po pierwszy tom z przyszykowanej już sterty, przy czym dalipan mimowoli z piersi wyrwał mi się cichy jęk. Małe dziwactwa wielkich myślicieli są rzeczą dobrze znaną. Co prawda podręczniki historii filozofii na ogół o tych nieładnych i wątpliwych sprawkach geniuszów milczą. Ten strącił ze schodów starszą parną, tak że połamała obie nogi, tamten zrobił dziecko i wycofał się z niego, lecz były to wybryki i wyskoki indywidualne. Ot, pomieszkać w beczce, pisać donosy na kolegów, takie może i brzydkie, ale też małostkowe sprawki. Na Encji było z tym inaczej, zwłaszcza w późnym średniowieczu, gdy filozofia kwitła. Powstałe tam szkoły (zaraz powiem o nich więcej) zwalczały się w nie spotykany nigdzie indziej sposób. Każdy wie, że czasem mówi się ,,to prawda, żebym tak zdrów był” albo „niech skonam”, „niech mię ziemia pochłonie, jeśli kłamię” itp. Szkoły firxirska i tirtracka wprowadziły te groźby w tryb erystycznej argumentacji. Wzięło się to stąd, że generalnych tez filozofii nie można dowodzić eksperymentem. Nie można udowodnić, że świat przestaje istnieć, gdy nie ma nikogo, bo żeby udowodnić, że go nie ma, trzeba pójść i zobaczyć, a wtedy oczywiście jest jak wół. Otóż uczniowie Firxatyka używali jednak argumentu empirycznego, zwanego ostatecznym. Jeśli ten, z kim polemizowali, nie chciał nic opuścić i nie dawał się w żaden sposób przekonać, grozili samobójstwem. Toż chyba dostatecznie pewny jest swej racji ten, kto gotów za nią zginąć, i to na miejscu! A jeśli któryś chciał ‘wzmocnić argument, to kazał z siebie pasy drzeć lub coś w tym rodzaju. Maniera ta rozpowszechniła się i przez drugą połowę XVII wieku dyskusje na śmierć i życie toczyły się zbiorowo. Wszyscy okropnie się przy tym spieszyli, żeby ci drudzy nie skończyli ze sobą jak i pierwsi, boby wtedy decydujący argument nie zdążył do nich dotrzeć. Podług współczesnego filozofa — zwącego się Tiurr Mohohot — szaleństwo to miało dwie strony. Dobra była taka, że filozofią zajmował się ten tylko, kto traktował ją ze śmiertelną powagą. Zła oczywiście taka, że argument samobójstwa nie ma rzeczowej wartości i stanowi formę szantażu, a nie przekonywania o racjach. Niektóre szkoły jak paletyńska mocno się przetrzebiły od tego procederu, a w powszechną wściekłość wprawiali pozostałe solipsyści. Argument się ich nie imał, skoro świat jest podług nich jedynie złudą umysłu, nikt zatem nie popełnia samobójstwa naprawdę, a jedynie to się tylko tak zdaje, nie ma zatem powodu, by się przejmować. Ta ponura aberracja trwała kilkadziesiąt lat. Widać w niej najpierw tylko zbiorowe szaleństwo, świadczyła jednak o intensywności, z jaką uprawiono już wtedy rozmyślania nad naturą świata. To, że samostraceńczych filozofów u nas nie było, świadczy może o naszej większej trzeźwości, ale nie przesądza niczego w obrębie głoszonych systemów. U nas największy bodaj wpływ na cały rozwój antologii wywarł Platon. Umysłem równej pewno mocy, lecz o całkiem odmiennej postawie był Xirax, twórca ontomizji, doktryny głoszonej, że Natura jest zasadniczo Nieżyczliwa. Jego naczelny wywód jest tak zwięzły, że przepiszę go w całości. W czterdziestym roku Nowej Ery pisał:
Bezstronny to obojętny albo sprawiedliwy. Bezstronny daje równe szansę wszystkiemu, a sprawiedliwy mierzy wszystko tg samą miarą.
1. Świat nie jest sprawiedliwy, bo: Łatwiej w nim niszczyć, niż tworzyć; Łatwiej dręczyć, niż uszczęśliwić; Łatwiej zgubić, niż ocalić; Łatwiej zabić, niż ożywić.
2. Xigronaus głosi, że to żywi dręczą, gubią i zabijają żywych, a więc nie świat jest im nieprzychylny, lecz oni wzajem. Lecz i ten, kogo nikt nie zabije, musi umrzeć, zabity przez własne ciało, które jest ze świata, bo skądże? Powiemy zatem: świat jest niesprawiedliwy dla życia.