Za początek ery nowożytnej uznają Encjanie lata 1811— 1845. Jawność — czy może raczej literalność — wszystkiego, co działo się w cesarstwie — uległa pochłonięciu przez rządy czterech pseudocesarzy, zwanych grafoklastami. Wszczęta spaleniem wszystkich kronik wraz z kronikarzami, .grafoklazja osiągnęła taką doskonałość, że początków jej niepodobna dokładnie ustalić. Spośród apokryfów, podających, jak do tego doszło, na chybił trafił podam uwardzki. Xixar, kolejny władca z dynastii Xixów, miał ponoć we zwyczaju każdego dnia przed pierwszym posiłkiem kłaść w bestiarium pałacowym umyślnie głodzonego i przez to rozjuszonego kurdla. Przy pierwszym szczwaczu korony kurdel miał go wtrącić do pustej studni, czy też Xixar sam się w niej schował przed szarżującym potworem, który oddał do jamy urynę, by wyniosła schowanego na wierzch. Szczwacz zabił monstrum i wydobył pana z opresji, wszelako pojął zaraz, że przypłaci to życiem, ów bowiem będzie musiał, przez wzgląd na rację stanu, ściąć ratowniczego świadka swej hańby. Jako zwyczajny szybkich decyzji myśliwskich, szczwacz wtrącił więc Xixara na powrót do pełnej studni i potrzymał w niej aż do zgonu, po czym sam wstąpił na tron jako Xixar. Nie musi to być zupełnym zmyśleniem, gdyby się był zmienił odzieżą z zabitym, bo Encjanie tej epoki zakrywali twarz, jak my osłaniamy wstydliwe okolice ciała. Ponoć rzecz wrychle wyszła na jaw, jednakowoż wielu możnych dworaków stanęło przy Pseudoxixarze, widząc w tym swój profit. Działając nader chytrze, jednocząc się z jednymi przeciw drugim, udoskonalił absolutną władzę absolutnym przeinaczeniem wszystkich nazw, bezpośrednio czy choćby pośrednio tylko związanych z rządzeniem. Czy sam stwierdził, że nie ma żadnej różnicy między władaniem autentycznego Xixara i byłego zamiatacza bestiarium, czy też podszepnęli mu to cyniczni doradcy, nie wiadomo. Grafoklazja zwała się politycznym przedłużeniem prawdy; Pseudoxixar — po prostu nadal żyjącym Xixarem; przybrał on sobie przydomek Pierwszego Miłośnika Ludu i zniósł karę śmierci oraz dotąd stosowane w jurysdykcji tortury; jednakowoż osoby źle widziane przez dwór lub policję (ale zwała się już Zrzeszeniem Siewców Łagodności Publicznej) znikały w niewiadomy sposób lub ulegały nieszczęśliwym wypadkom, a udręki zadawali tak zwanym Niechętnikom oraz Podlistom zbóje, jakoby nasadzani przez Siewców Łagodności. Przyszedł zarazem kres wypowiadaniu wojen, a potem i samym wojnom, bo kronikarze cesarscy zwali je stawianiem czoła wrażym zakusom; to, że owe zakusy żywiło kilkanaście państewek mniejszych od poszczególnych prowincji Cesarstwa, nikogo nie dziwiło, a jeśliby i dziwiło, to niedługo. Szczególnie zajadłych niechętników, zwanych nawiedzonymi niecnikami lub nawiedzeńcami, sam lud rozdeptywał na środku miasta, ponoć z wielką skwapliwością. Nie dało się ustalić, jak długo panował Pseudoxixar, bo oficjalnie zgon jego nie został nigdy podany do publicznej wiadomości. Przez dwieście lat śmierć kolejnych władców utajniano jako rzecz niezgodną, z wyższym porządkiem rzeczy. Politologia luzańska wyjaśnia, że rządy Pseudoxixarów były miejscowym objawem prawidłowości powszechnej w Galaktyce. Każda cywilizacja przechodzi co najmniej w części fazę werozji — erozji prawdy, choć niekoniecznie w tej właśnie grafoklastycznej postaci, jak to było u nich. Werozja przyjmuje rozmaite formy, lecz występuje wszędzie w podobnym okresie historycznym, mianowicie podczas embrionalnej industrializacji. Zdesakralizowana władza słabnąc wspiera się na hierarchii administracyjnej, tworzącej miraże (pseudoobrazy) społecznych stanów, idealizujące rzeczywistość w wykładniku zależnym od aktualnych wierzeń, ale to są wierzenia biurokratyczne, a nie religijne. Niekiedy zwą ten fenomen samołudzącym łudzeniem albo też autofatamorganą. Wiarę w nadprzyrodzoną moc władców zastępuje policja, a zarazem rosnący wpływ krążenia informacji na całość życia tworzy pokusę jej monopofizowania. Monopole ekonomiczne oraz informacyjne są różne co do zawłaszczanych nimi obiektów, lecz podobne w zakresie zjawisk, jakie wywołują: prowadzą do socjalnej oscylacji. Albo dominują drgania ekonomiczne (rozkwit–kryzys), albo informacyjne (prawda–fałsz). Pocieszanie zmyśleniem to najprostszy stabilizator struktur społecznych, zresztą ma on tę dobrą stronę, że wiele trwożnych oczekiwań opartych o znajomość deprymujących faktów jednak się nie spełnia, więc trzymając te fakty pod korcem, oszczędza się ludziom nerwów. Łatwo atoli przebrać miarę w tym procederze. Syndrom autofatamorgany (zabajczenia) oznacza zarażenie się fikcją samych wytwórców fikcji; prowadzić może do tak zwanego zupełnego wewnętrznego odbicia i pochłaniania w biurocyrkulacji, do socjoschizofrenii (jedno mówią, w drugie wierzą), oraz jeszcze bardziej powikłanych zjawisk informatyki patologicznej. W normalnej (przeciętnej) cywilizacji zanieczyszczenie środowiska informacyjnego fałszem sięga 10–15%; gdy przekracza 70%, pojawiają się drgania typu dudnień w cyklach 12–15–letnich, a powyżej 80% odfiltrowanie czystej prawdy staje się niemożliwe i rozpoczyna się kollaps. Żeby go uniknąć, trzeba nolens volens zamrażać naukę, bo rozwój jej koliduje z rozwojem werozji. Obie te rozwojowe drogi rozchodzą się w końcu definitywnie i powstają tak zwane widły Siraxosa (od socjomatyka, który je wykrył). Trzeba poświęcić dalszy rozwój wiedzy na rzecz werozji lub na odwrót, groźną iluzją jest bowiem wyobrażenie, jakoby można utworzyć zamkniętą enklawę prawdy wewnątrz powszechnego fałszu, jako wyspę oddanej autentycznemu poznaniu nauki w dezinformowanym społeczeństwie. Nigdzie się to nie udało dłużej niż 90 do 100 lat. Nie ma też statecznego kompromisu między alternatywami. Kto usiłuje stawiać i Bogu świeczkę, i diabłu ogarek, wychodzi na tym jak Za—błocki na mydle, zyskując w efekcie marne kłamstwa i marną naukę. Tłumione oscylacje powodują tak zwane uślizgi boczne w irracjonalizm, pseudodemencję itp. Im większe przyspieszenie cywilizacyjne, tym trudniej trzymać osobno informację oraz dezinformację; całość .społeczna drga pomiędzy pseudorzeczywistością i pseudowiarą jako stanami skrajnymi. Dudnienia takie (bo falowania ekonomiki nakładają się na informacyjne, a że nie są one synchroniczne w fazie, powstaje interferencja, dająca rezonans i dudnienie) wystąpiły w cesarstwie luzańskim na schyłku XIX stulecia i roztrzaskały je, niczym potężnie uderzony ton, który wprawiając w rezonans szklankę, powoduje jej rozpryśnięcia. Doszło do kolejnych dwu rewolucji i przedzielających je dekad zamętu zwanych w tradycyjnej historiografii chaotyckim anarchizmem. Kurdlandii klęski te nie dotknęły, gdyż świadomie czy bezświadomie wybrała werozję przeciw panweryzmowi, co właśnie przejawia się w jej kompletnym zastygnięciu socjalnym; w samej rzeczy, powiada Tetrarxix, nie dlatego siedzą Czła—kowie w swych smutnych bydlętach, że o niczym innym nie marzą, lecz nie marzą o niczym innym, bo tak dokumentnie zostali w kurdlach zakorkowani; uprawianie nauki w największym nawet żołądku jest niemożliwością i to właśnie ratuje państwochód od rosnących oscylacji i ostatecznego rozpadu.
Wróćmy wszakże po tej wycieczce w galaktyczną politologię do naszych baranów, czy raczej owieczek, skoro idzie o kwestie wiary. Kościół, bodajże bezwiednie, stanął przy weryzmie i przeciw werozji, gdyż jego doktryna hyloistyczna poczytywała każde nowe odkrycie i każdy wynalazek za dowód własnej prawdy: skoro maszyny mogły zastępować Encjan w ciężkim trudzie, skoro kopaliny ułatwiały ich bytowanie, znaczy to, że Bóg w samej rzeczy uczynił Naturę ich służebnicą, skromnie czekającą wezwania. Sam Bóg przecież dostarczył im otoczenia, którym można zawładnąć, i umysłów, które zawładnięcia tego potrafiły dokonać. W bodaj nierozmyślny sposób wprowadził na pierwszy plan tę stronę Bożej natury, którą można by nazwać „usługową” względem Stworzonych, dlatego Encja znała liczne zderzenia polityki i nauki, lecz prawie żadnych — nauki z religią. I to też było przyczyną skwapliwości, z jaką przyjęte zostały już pierwsze projekty zbudowania Etykosfery, jako uszlachetnionego naukowo środowiska życiowego. Środowisko to, jakkolwiek w całości sztuczne, sporządzone podług recept psychotechnicznych, a nie podług tenoru Kościoła, było przecież z tym tenorem w najlepszej zgodzie: toż miało stanowić urzeczowiony zamysł Boży. Bóg dał oto swym istotom tę właśnie szansę, umożliwiając im doskonałe wyrugowanie ze społeczeństwa zbrodni, występku, nędzy, klęsk i wszelkiego innego zła; chciał, żeby własną pracą i własnym przemysłem dosięgły tego, co im już przed Kreacją przeznaczył, lecz im tego nie narzucił z góry i od razu w postaci Raju, by pozostały w prawie całkowicie wolnego wyboru.