Выбрать главу

Można więc istotnie utrzymywać, że główna religia planety była bardziej „materialistyczna” i zarazem mniej „buchalteryjna” aniżeli chrystianizm, ponieważ przypisywała Boże królestwo Temu Światu i nie dodawała światu żadnego zaświata, w którym dojdzie do rozliczania z grzechów i zasług. Być może tendencja zaprojektowania nieba i piekła w jakichś lokalnych transpozycjach tkwiła potencjalnie w hyloizmie (tak się zwie główna religia, ale błagam, nie zmuszajcie mnie, bym wyjaśniał pochodzenie tej nazwy — jest ono historyczne, czyli bardzo pokrętne, a dla samej rzeczy bez wszelkiego znaczenia), lecz nie mogła się na Encji ujawnić, ponieważ raj został tu umieszczony na końcu, a nie na początku dziejów Stworzenia. Co do mnie, zawsze chciałem się dowiedzieć od kompetentnych osób, czy ten raj, który ziemski Kościół obiecuje cnotliwym, jest tym samym rajem, z którego wypędzono prarodziców, lecz zapominam spytać, ilekroć trafia mi się okazja. Zdaje mi się, że tamten wstępny raj był jakby nieco skromniejszy od pośmiertnego.

Nadzieje na życie wieczne pojawiały się w kanonach wiary tylko pod postacią mglistych rojeń w starożytności, gdy Encjamie dostrzegli własne podobieństwo do wielkich ptaków południowego zabłocia; po śmierci wyrastać im miały skrzydła, na których ulatywali do niebios; jednakże żadna istota przypominająca anioła nie pojawiła się tam w sakralnej ikonografii. Nie mam pojęcia, czemu. Na zdrowy rozum zdawałoby się to logiczne, ale widać ten rozum nie ma wiele do gadania w kwestiach tak cienkich jak angelologia. Hyloizm udaremnił wyniesienie raju poza ten świat głównym artykułem wiary, że mianowicie Bóg dał stworzonym pełnię możliwości doskonalenia bytowych warunków, wolno było tedy, pozostając w Kościele, mniemać, iż, wierni sami dopracują się doczesnej nieśmiertelności, byle podążali we właściwym kierunku.

Teologowie ziemscy, zwłaszcza chrystologowie, zarzucają hyloizmowi płytkość: istotnie nie ma w nim bowiem tej tajemnicy, jaką w chrześcijaństwie stanowią Grzech Pierworodny, Upadek, Wygnanie z Raju oraz skażenie natury ludzkiej, rozświetlone nadzieją Odkupienia. Teologowie encjańscy na to, że ich religia od zarania zakładała zgodność Bożego zamysłu z naturą Stworzenia — że co Bóg chciał, tą i stworzył. Teologia Encjan różni się jednak od chrześcijaństwa i innych wielkich wiór monoteistycznych w sposób bardziej jeszcze zasadniczy, nie stoi bowiem przy jedyności Objawienia. Podług Ziemian, mówią hyloiści, Bóg objawił się pierwszszym ludziom wprost i tym samym ograniczył ich niepewność co do swych postanowień i swej osoby — nie ograniczył natomiast ludzi w wolności czynu, przez co doszło do Upadku. Tak twierdzą mozaizm i chrystianizm, nie bęc, w zgodzie z innymi znacznymi wiarami, zwłaszcza Bliskiej i Dalekiego Wschodu, bo tam albo nie było równie wyrazistego Objawienia, albo było innotreściowe. W tej sytuacji współistnienia różnych wyznań nie doszło do żadnych uzgodnień, lecz każdy Kościół ma się za wyłącznego powiernika Bożej prawdy, przypisując innym błąd. Encjanie natomiast, czy dlatego, że są z natury bardziej racjonalnie myślącymi istotami od ludzi, czy z innych jakichś niezbadanych przyczyn, panującą i u nich wielość wiar uczynili zwierzchnią dyrektywą teologii. Głosi ona, że Bóg nikogo nie ogranicza w czynie, ani w myśli. Dążąc do obdarzenia Stworzonych wyższą wolnością, Stwórca niejako zataił się przed nimi i docierać do Niego można tylko przez refleksję nad bytem. Gdyby tak nie było, utrzymuje hyloizm, gdyby Bóg był się rzeczywM ście objawił, uczyniłby to tak potężnie i jednoznacznie, że treść Objawienia byłaby wszędzie jedna i nie doszłoby do rozbicie religii. To, że Bóg jest, mówią, widać z kosmicznej powszechności Teogonii, to zaś, że nie ustanawia jedynej drogi do siebie jedynym autentycznym Objawieniem, lecz daje milczącą zgodę na wielość teotelicznych dróg, widome jest w mnogości wyznań. Nikt się nie myli, jeśli wierzy, ale myli się każdy, uważający się za posiadacza wyłącznej prawdy Objawionej i tak pozyskana wyłączność jest błędem w teologii. Ziemscy teologowie na to, że całe to rozumowanie można i trzeba zastosować też do samego hyloizmu, który nie daje żadnej religii prawa na wyłączność, więc prawo to musi się i do niego odnosić. Spór ten strąca nas, powiedział pewien dominikanin, z nieba wiary w piekło paradoksu. Luzanie odrzucają jednak argumentację ludzi, uważają bowiem, że Ziemia tkwi w niższej fazie ruchu teocentrycznego niż Encja, na której nie ma już od dawna wzajem sprzecznych wiar. Tu znowu nasi wskazują na poważny udział przemocy w owym zjednoczeniu religijnym Encjan, lecz w tym miejscu utnę dalszy spór o Rewelację.

Ich Kościół dość mile widział pojawienie się rozsądnych maszyn usługowych, bo zdało się ze wszech miar godziwe, aby bezduszne manekiny zastąpiły żywych w nieposilnym trudzie, więc przykrym zaskoczeniem stał się wzrost ich inteligencji, szczególnie kiedy jęły się domagać zrównania z Encjanami we wszystkich prawach, włączając i prawo uczestnictwa w Kościele. Roboty te, po miejscowemu Ardryci, powołują się na doktryny Kościoła, interpretują je tylko szerzej, niżby on chciał, bo twierdzą, że Encjanie zbuntowali ich, ponieważ Bóg to umożliwił czyniąc świat takim, aby MOŻNA w nim było konstruować uduchowione maszyny, tym samym przestające być maszynami. Gdyby tego nie chciał, toby nikt nie mógł czegoś podobnego sprawić. Mnie to brzmi przekonywająco i jest porządnie przykre dla ich Kościoła; wybrnął z tego nie własnym przemysłem teodyktycznym, lecz dzięki powstaniu uduchowionych systemów pozakomputerowej generacji, mianowicie bystrów. W ciągu kilkudziesięciu lat roboty znikły, lecz to jest eufemizm, osłaniający okropne zajścia, nazywane przez niejednego cybernocydem. Encjanie sami nie tknęli żadnego Ardryty? A to mi usprawiedliwienie, skoro wzięły się do nich układy bystrowe; toż i szczwacz nie goni sam zajęcy ani ich nie rozrywa własnymi zębami i pazurami. Podobno działy się straszne rzeczy po lasach i jaskiniach, a byli jakoby Encjanie gotowi ginąć raczej ze swym Ardrytami, niż wydawać ich na złomowanie. Dziwne, jak m to przypomina różne rzeczy naszej historii. Gdyby analogiczne zdarzenia zaszły u nas, być może znaleźliby się chętnr przypisywania robotom zła, jakby stanowiły nowe Wcielenie węża. Dajmy na to, że nie ma o czym mówić, bo to spekulacja — ale choć tego nie było, jeszcze może być. Do powstania zgodnych stosunków między religią i nauką przyczyniła się poważnie pterygeneza Encjan, bo gdy rozpoznali ją dzięki swym przyrodnikom, nie było o to takiego hałasu, jak u nas po małpich rewelacjach. Małpi przodek stanowił od początku kamień obrazy, wszak pośród ziemskich ludów małpa od praczasów uchodziła za karykaturę człowieka, i to złośliwą. Małpowanie jako przedrzeźnianie jest terminem uwłaczającym we wszystkich językach. Mało które zwierzę nadaje się też tak kiepsko do idealizacji jak małpa. Natomiast ptaki uznane za przodków nie budziły ani świeckiego, ani kościelnego sprzeciwu, bo tradycja zwała niebo ich mieszkaniem, więc Kościół encjański mógł się w tym pochodzeniu dopatrywać tylko naukowej nobilitacji swych własnych pouczeń: Praencjanie zstąpili niejako z nieba na ziemię, w tym zgodnym dwójgtosie wiary i nauki kryło się potwierdzenie prawdy obojga. Tak właśnie Bóg dawał im znać, że domysły w obu porządkach są jednakowo słuszne. Zarazem wczesne rozpoznanie ewolucji przyspieszyło rozwój przyrodoznawstwa i dlatego Encjanie dotarli do genżynierii u schyłku XX wieku, gdy powstawały prototypy Ardrytów. Zdaje się wielce osobliwe, że nie teologia, lecz filozofia stanęła pierwsza w obronie nietykalności naturalnego ciała, jakem mówił już o tym cytując Xixoąta. Złośliwi powiadają, że teologia przyciąga umysły nie najwyższej klasy, w przeciwieństwie do filozofii, co bowiem w pierwszej zawsze i tak z góry wiadomo jako ostateczny wynik podjętych dociekań, to w drugiej jest pełną, niczemu nie podporządkowaną zagadką, i stąd niby wzięła się naiwna bezradność, a nawet przyzwoleńcza ochota hylologów wobec planu autoewolucji, bo cielesne udoskonalenie Encjan zdawało się wywodliwe z podstawowego dogmatu o świecie jako tworzywie, które Bóg tak urobił i oddał im w takie władanie, by uczynili z niego najlepszy dla siebie pożytek. Skoro sami byli cząstkami tego tworzywa, nic nie wskazywało na to, żeby Bóg nie życzył sobie ich perfekcjonistycznej samoprzekształcalności. Xixoqt i jemu podobni zmobilizowali wszakże opinię społeczną przeciw tej nazbyt już ufnej wierze.