Выбрать главу

— Jestem Rupert Trutti z Massachusetts Institute of Autofuturotogy i zajmuję się, jak wskazuje nazwa mej uczonej siedziby, prognozowaniem prognoz, czyli wykrywaniem, co będą przepowiadali przyszłowieczni przepowiadowcy. Uprzejmie zaznaczam, że będąc kasetonem, jak zwie się obiegowo facetów zakasetowanych, mogę czerpać z pamięciowych pojemników komputera, do którego zostałem wsadzony, bez żadnych ograniczeń.

— A właśnie, profesorze — wpadłem mu w słowo — dlaczego pan może, a podobno osoby bardzo dawno zmarłe nie mogą? Wyczytałem to w instrukcji …

— Żeby się dowiedzieć czegokolwiek — odparł Trutti — trzeba już coś uprzednio wiedzieć. Dowiadywanie się polega bowiem na upychaniu posłyszanego w głowie, przy zachowaniu określonego porządku. Właśnie dlatego nikt nie pamięta pierwszych doznań życiowych okresu niemowlęctwa, bo nic wtedy jeszcze nie wiedział. Wszelako, mój zacny rezurrektorze, im kto więcej dowiedział się w jednej epoce, tym mniej może się dowiedzieć w następnej, bo ma głowę zapchaną starociami, a ma głowę zabitą, ponieważ wczorajsza święta! prawda jest dzisiejszym przesądem i zawracaniem głowy. Ja, choć jestem cyfronikiem, mogę korzystać z innych działów pamięci tego komputera, do któregoś pan mnie włożył, albowiem liznęło się biologii, psychoniki, fizyki, toteż wiem, co to jest ekspertoliza i enspertolacja, ale wsadź pan tuj Platona, a przekonasz się, że nic sobie nie przyswoi…

— A co to jest? — spytałem rozciekawiony.

— Ekspertoliza to rozpuszczanie się biegłych w zbytnim ogromie wiadomości, enspertolacja zaś to odruch obronny jako otorbianie się ekspertów ze strachu. Co się tyczy ekspertolastyki…

Może i niegrzecznie postąpiłem, ale wyłączyłem jednak profesora w obawie, że przy pomocy dalszych wyjaśnień zaciemni mi to, czego się zdążyłem od niego dowiedzieć, siadłem nad stertą kaset i jąłem rozważać, jakie by tu skomponować uczone grono, żeby się intelektualnie ponapawać dyskusją. Już ani myślałem o hibernowaniu. Jakże, mogąc uciąć rozmowę z największymi duchami dziejów, miałbym się oddać bezmyślnemu chrapaniu przez setki lat? Włożyłem tedy do komputera kasety z Bertrandem Russellem, Karlem Popperem, mecenasem Finkelsteinem (choć był to duch minorum gentium, chciałem go mieć w kompanii jako sympatycznego znajomka) i mimo przestróg profesora Trutti dołożyłem Szekspira. Przysiągłbym, że zamówiłem też Einsteina, ale choć wysypałem wszystko z pudła na podłogę, znalazłem tylko Feyerabenda i zgniewany, że nie mogę złożyć reklamacji — toż odsądziłem się już o parę trylionów mil od Ziemi — przygotowałem się do dyskursu, to znaczy poręcznie ustawiłem stolik z krakersami i tonikiem, a pod krzyże wetknąłem sobie poduszkę. Włączyłem komputer, ale zjadłem i wypiłem wszystko, a nic nie było słychać, ażem spostrzegł, że moi kasetowi towarzysze podróży od dawna już wiodą spór, lecz głośnik był ściszony. Pokręciłem co należało i usłyszałem głos Bertranda Russella.

— Inteligencja, panie Feyerabend, to siła przebicia problemów i dlatego można zastosować najświetniejszą do najgłupszych spraw. Natomiast mądrość obejmuje także sam wybór problemów.

— Mam czelność nie zgadzać się z lordem Russellem — Feyerabend na to. — Mądrość jest raczej samopoznaniem po klasycznemu, a bardziej nowocześnie — wykryciem, gdzie własny rozum ma szczerby i luki. To oczywiście sokratyczne. Jak wiadomo, idiotom zdaje się, że się na wszystkim znają. Idiota, zwłaszcza skończony, jeśli mu pan to tylko zaproponuje, gotów z miejsca zostać prezydentem USA. Człowiek roztropniejszy pierwej się zastanowi, a mędrzec wyskoczy raczej przez okno. Bardzo silne skupienie mądrości poraża, i to aż do zamilknięcia, aczkolwiek sądzę, że zamilknięcie Wittgensteina miało inną przyczynę.

— Jeśli sądzić po pana elokwencji, kolego Feyerabend, to nadmiar mądrości raczej panu nie zagraża — rzekł Russell. — Nie tylko ludzie bywają głupi, są też głupawe systemy filozoficzne, co się bierze ze zjawiska, które nazwałbym efektem historycznej monumentalizacji byle czego. Był król angielski, który chciał i religijnym pozostać, i przespać się z pewną panią jako małżonką, choć już był żonaty. Więc cóż? Nie mogąc zmienić swych chuci, zmienił nieco religię, odłączył angielski kościół od Rzymu i stąd się wziął anglikanizm. Jak wiadomo każdemu, kto mnie czytał, Hegel był myślicielem z gatunku tak zwanych mętnych bajtloków, i właśnie temu zawdzięcza trwałą popularność, choć już nie taką, jak przed stu lały. Precyzyjny dureń jest mniej szkodliwy od mętnego, bo męty są ciemne i patrzą przez to na głębię. Pozwoliłem sobie dać to do zrozumienia w mej „History of Western Philosophy” i naturalnie moc obrażonych durniów wpiła mi się w łydy. Taki Dewey na przykład. Niestety, savoir–vivre obowiązuje nie tylko w Izbie Lordów — także w filozoficznych polemikach. Dopiero po śmierci może sobie człowiek pozwolić na wygarnięcie całej prawdy bez ogródek. Ale ja i tak byłem zawsze weredykiem, co mnie sporo zdrowia kosztowało. Kto proponuje nowy system filozoficzny, ten daje tym samym do zrozumienia, że zbliżył się do prawdy bardziej niż wszyscy ludzie przed nim. Każda taka propozycja zakłada więc nieprześcignioną rozumność jej autora. A przecież normalny rozkład inteligencji w społeczeństwie dotyczy też filozofów, toteż i wśród nich jest sporo durniów. Ciekawe, że te moje tak bezadresowe spostrzeżenia budziły tyle zacietrzewionych reakcji…