— —Jakże mogłem odmówić? Nie widziałem powodu. Byłoby to zresztą niegrzecznie. Brać podarowane, ale odrzucać część…, to przecież obraza dla ofiarodawcy…
— Tak też myślałem. Ale tych skrzyń żaden sąd panu nie przełknie. Pan wie, co w nich jest?
— Podobno dzieła sztuki…
— Może z wierzchu. Śmiej się pan z tego. Ja tu mam akt darowizny, xerox. O zawartości skrzyń ani słowa.
— Mecenas Trürli powiedział mi, że tam są jakieś obrazy, że ich przekazanie na własność wymaga osobnych kroków…
— Pewno, że wymagałoby, bo tam są kluczowe części aparatury do robienia tej złotej kawy. Darowanemu koniowi nie patrzy się w zęby, ale to był koń trojański! Pan miał przechować to, o co się toczył właściwy spór, ten pozakulisowy!
— Co pan mówi? Nie zaglądałem do tych skrzyń.
— Bo pan jest porządnym człowiekiem, pan podpisał, dał słowo, to ładnie o panu świadczy, ale może gdzieś indziej by panu uwierzyli, tutaj nie. Ich wersja jest taka: pan usiłował skorzystać ze znanego sobie przymusowego położenia Küssmicha, żeby zbić majątek.
— Coś podobnego mówił mi Trürli.
— No właśnie!
— Ale niech mi pan wytłumaczy, dlaczego Küssmich, który darował mi coś, czego wcale nie chciał mi darować, ma wyjść z tego bezkarnie, a ja nie?
— To jest tak, widzi pan. Dajmy na to, ktoś przychodzi do pana z wielkim kufrem i mówi, że zamordował ciotkę, w tym kufrze leżą jej zwłoki razem z jej brylantami, i jeśli mu pan to przechowa, on się z panem podzieli łupem, musi mu pan jeszcze tylko obiecać pomoc przy zakopaniu ciotki. Potem okazuje się, że on pana okłamał. W kufrze są same cegły. On nie będzie odpowiadał, bo za co? Że pana okłamał? Ale on nie wyłudził od pana tym kłamstwem niczego. On powie, że to był żart, ale pan ma masło na głowie. Pan usiłował się stać wspólnikiem morderstwa post factum poprzez złożoną obietnicę pomocy w zakopaniu zwłok oraz przechowaniu ofiary i łupu. To jest karalne. Usiłowane wspólnictwo post homicidium i usiłowane paserstwo.
— Pan widzi podobieństwo do mojej sytuacji?
— Tak. Oni to bardzo zręcznie wymyślili! I jeszcze pan zezwolił, żeby dowolna ilość pełnomocników Küssmicha kontrolowała, czy pan dotrzymuje warunków darowizny. Powiedzieć panu, co pan zastanie na zamku, jak pan się tam wybierze? Tłum, panie Tichy! Gdyby pan się chciał udać za potrzebą, oni są uprawnieni asystować panu w drodze do ubikacji, jako też być praesentes apud actum urinationis ewentualnie defaecationis, bo akt prawny, który pan podpisał i dał uwierzytelnić podpisami dwóch świadków, żadnych wyłączeń tego czy innego rodzaju nie ustanawia. To był majstersztyk!
— Wolałbym, żeby się pan tak tym nie delektował.
— Hihi, z pana wesoły klient, panie Tichy! Więc, nieprawdaż, oni chcą, żeby pan się zrzekł darowizny własnowolnie. Jeśli pan nie zechce, będzie sprawa. Zamek, no, z zamku jeszcze bym pana wybronił, ale z tych skrzyń to już nie bardzo. In dubio pro reo, ale żaden Szwajcar nie będzie wątpił, że pierwszą rzeczą, którą pan zrobił, było otworzyć skrzynie.
— A jeślibym zajrzał, to co z tego?
— Koniecznie chce pan wiedzieć? Dobrze, powiem panu. Tam są też papiery wartościowe, założycielskie akcje Küssmicha, patenty, dokumentacja techniczna i gdyby pan był mniej solidny, ale bardziej przezorny, przejrzałby to pan i dał znać Küssmichowi, żeby sobie zabrał. A pan siedział cicho. Proszę nic nie mówić — ja panu wierzę! Niemniej kolega Trürli chce zrobić z tego bardzo malowniczy użytek. Zaniechanie jako dolus, względnie corpus delicti. Na pana miejscu wziąłbym się od razu do tych skrzyń.
— Dziwne, co mi pan mówi.
— Bo ja wiem, kto jest Küssmich, a pan się dopiero zaczyna dowiadywać. To jeszcze nie wszystko. Będą siedzieć cicho, ale gdyby pan chciał wyjechać, zostanie pan zatrzymany na granicy czy na lotnisku. Zamiar ucieczki do kraju, który nie ratyfikował ze Szwajcarią umowy o wydawanie ściganych przestępców.
— Więc co mi pan radzi?
— Jest pałka na Küssmicha, ale ma dwa końce. Gdyby pan teraz zrzekł się darowizny, Küssmich nie byłby szczęśliwy. W tym jest prawnicza subtelność. Dopóki nie zapadnie korzystny dla niego wyrok, powództwo wisi nad nim jak miecz Damoklesa. My wiemy, że ten miecz zostanie zdjęty, włożony do futerału i pogrzebany, ale gdyby prasa podchwyciła przed wyrokiem pańskie zrzeczenie się hojnego daru, dodałaby jedno do drugiego i powstałaby bardzo przykra woń. Prasa kocha się w takich skandalach! Natomiast po wyroku nikt się już nie będzie interesował zamkiem, panem, skrzyniami i nikt nie zauważy, że on darował, a pan mu to zwrócił, bo tak się panu podobało i koniec. Rozumie pan?
— Rozumiem. Wobec tego chcę się zrzec zaraz. Niech będzie dużo tej woni!
Mecenas Finkelstein roześmiał się i pogroził mi palcem.
— Vendetta? Łakniemy krwi? Podły Jagonte, niechaj i tak dalej, oto godzina mej zemsty wybiła? Proszę tego nie robić, panie Tichy! Pałka ma drugi koniec. Prasa rzuci się na was obu. On nieuczciwy, a pan jego pomocnik. Owszem, należy grozić, że zaraz wszystko zwrócimy, ale groźby nie będą zbyt wiarygodne, bo możemy ich wprawdzie pociągnąć za sobą, ale tonąć będziemy razem i pan pójdzie głębiej niż on. Trürli przekuje pańskie łyżeczki w miecz archanioła.
— Co więc pan mi radzi?
— Cierpliwość. Sąd odroczył sesję na trzy miesiące. Będziemy się targować. Przeciąganie, zgoda na ćwierć, popuścimy, pójdziemy do drzwi, zamkniemy drzwi, wsadzimy głowę do środka, wrócimy, aż się wyjdzie na remis.
— To znaczy?
— Küssmich zabierze zamek i skrzynie, ale musi panu zwrócić poniesione koszty i zaniechać procesu. Ewentualnie odszkodowanie za straty moralne. Czy pan ogarnia całość? Jeśli nie, mogę panu wytłumaczyć wszystko jeszcze raz. Ja jestem bardzo cierpliwy dla klientów. Muszę być. Szwajcarzy odznaczają się powolnym myśleniem, Jestem tu naturalizowany, ale jeśli to pana interesuje, pochodzę z Czortkowa. Wie pan, gdzie to jest?
— Nie.
— Nie szkodzi. Galicja i Lodomeria. Ładne okolice. Mój ojciec błogosławionej pamięci, razem z jego pomysłem, żeby pierworodnemu dać na imię Sputnik, miał tam antykwariat. To był zacności człowiek. Nie ruszyłem tego imienia, l jakże się pan decyduje, panie Tichy? Walczymy czy poddajemy się?