Słuchałem tego, brałem proszki na ból głowy i myślałem; że wszystko stracone. Nigdy już nie wyznam się na Kosmosie jak za dawnych lat. Byłem wtedy zaiste jak dziecko, lecz jak dziecięcej, przyjść musiał kres i mojej ufnej niewinności.
Elementy symulowania dziejów wykładał mi docent Zwingłi. Nazywa się to też projekcyjnym naśladowaniem przyszłości, która na śledzonej planecie nie jest już przyszłością, lecz teraźniejszością, my jednak jej nie znamy i doraźnie poznać nie możemy ze względu na niepokonywalną w okamgnieniu odległość. Agregaty ładuje się różnorakimi wersjami Ościennego dała niebieskiego. Najpierw idą wersje pierwoodkrywców planety, fałszywe co najmniej w 100%. (Gdy usłyszałem te słowa, serce we mnie zamarło). Co najmniej, albowiem nawet na Ziemi pierwoodkrywca z reguły pojęcia nie ma, co odkrył, jak było z Kolumbem i z Ameryka.. Nie uzyskał informacji zerowej, lecz ujemną. Zerowa byłaby, gdyby zwyczajnie powiedział, że nie ma bladego wyobrażenia, dokąd go zaniosło.
Następnych wersji dostarczają tubylcy, powodowani bardziej własnym interesem niż miłością prawdy. Te wersje najłatwiej można pojąć, bo jako eksportowe, są jasne, zwięzłe i wyraziste. Jeśli natomiast zbliżają się do rzeczowej prawdy, zrozumie się albo mało co, albo wszystko ha opak. Nie ma co robić hałasu o takie twierdzenie, gdy zważyć, że z chrześcijańskiej miłości bliźniego wyprowadzono konieczność masowych rzezi innowierców, rozrywania końmi bogobojnych interpretatorów Ewangelii, grabienia bliźnich, uprowadzania niewolników, a mówiąc sumarycznie, nie ma tak wymyślnej zbrodni, której by nie dokonano pod auspicjami miłości oraz bojaźni Bożej. Te dyrektywy były przy tym zawsze w słowach przestrzegane, z czego wynika, iż ze wszystkiego może wszystko wyniknąć, a rozumu używa się w praktyce po to, aby piękne uzgodnić z haniebnym. Dla optymistów pewną pociechę stanowi fakt, że chodzi o własność rozumu powszechną.
W roboczym dialekcie Instytutu przyjęło się nazewnictwo zaczerpnięte z artylerii, ponieważ wypadkową wszystkich prac ma być trajektoria zajść bijąca trafnie w cel. Idealny stan to taki, gdy ziemski badacz, po przybyciu na symulowaną w Instytucie planetę, ma w ręku aktualną; w tym dniu gazetę, zwaną pospolicie wydaniem fantomowym, i zestawiwszy ją z realnym wydaniem miejscowym, stwierdza ich bliźniacze podobieństwo. Jak to z ideałem, osiągnąć go nie— można, ale trzeba doń dążyć. Pojedyncza dziejobitnia daje odchylenia zwane doskonałymi, bo się nic nie zgadza. Łączy się więc je w baterie, co daje ogromny rozrzut symulatów. Próbowano uśredniać wyniki, lecz powodowało to zupełny zamęt. Obecnie więc filtruje się wyniki skrajne i tak pracują trzy zgrupowania dziejobitni: Bateria Aprobujących Modułów (BAM), Bateria Oponujących Modułów (BOM) i centrująca Bateria Inwigilujących Modułów, czyli BIM, Próby uzgodnienia ich orzeczeń przeprowadza MUZG (Moduł Uzgadniający), lecz popada często albo w rezonans epileptyczny, albo w katatonię. Trwają prace nad tworzeniem dywizjonów trójdziejowych (BIM, BAM, BOM), aby utworzyć wyższe piętra syntezy, lecz rozruch pierwszego korpusu ciężkich dziejownic zawiódł pokładane nadzieje, okazało się bowiem, że celność historiograficzna korpuśnych zespołów może zadowolić dopiero, gdy ich łączna masa dorówna fizycznej .masie całej Galaktyki. Przyszło się więc na rdzie zadowolić systemem trójkowym, a MUZG komentuje tylko jego diagnozy.
Wszystko to wydało mi się zupełnie nie do wiary. Jakże — spytałem — można przewidywać cośkolwiek z wypadków na planecie oddalonej od nas o tysiąc lat świetlnych, kiedy ręczę, że wszystkie wasze dziejobitnie nie przepowiedzą, co będę jadł jutro na obiad?
— Ha! — rzekł Zwingli — nie sądź pan, proszę,, żeś wytoczył przeciw nam armatę. Zasada prognoz pewnych jest prosta. Istotnie, nie wiadomo, co pan będzie jutro jadł, ale wiadomo, że za cztery miliardy lat nikt nie będzie tutaj nic jadł, bo Słońce, zmieniwszy się w czerwonego olbrzyma, obróci wewnętrzne planety wraz z ziemią w popiół. Zgoda? — Przytaknąłem.
— No, więc trzeba dokonywać włączeń. Zajścia niepewne sprzęgać z pewnymi. To jest wytyczna, a resztę stanowią rachunki. Nie wykonałaby ich cała ludzkość obrócona w rachmistrzów, lecz dziesięć deka mapsyntu — syntetycznej masy psychicznej — bije ludzkość na głowę. W Naturze są pewne stałe. Np. stała rozszerzenia się nagrzanych ciał albo rozszerzenia się planetarnych cywilizacji. Nie jest ważne, co one sobie myślą, ważne jest, co robią. Styl srebrnej łyżeczki, jako wyrobu złotniczego, nie ma nic do rzeczy, gdy włożyć ją do pieca. Decyduje temperatura topnienia srebra. A zatem obok stałych, są punkty krytyczne, także historii. Proszę zerwać z tradycyjnym myśleniem historyków. Królowie, dynastie, racje stanu, zabory i tak dalej. Nie zliczy pan kropel wody w Niagarze, lecz jej moc i bieg wody podlegają rachubie. Młoda cywilizacja, jak to mówimy, słabo przylega do Natury. Gdy nie tylko gwiazdy są nieosiągalne, lecz dno mórz własnego globu, jego bieguny, jego kopaliny, gdy koczownicze hordy żyją z ręki do ust, mogą sobie roić w kwestii mórz, gwiazd, Wimatu, gleby, co im się żywnie podoba, bo te ich rojenia nie stanowią bazy efektywnych poczynań. Mogą zaklinać deszcz, modlić się do oceanu, wzywać słońce na pomoc, lecz to w niczym nie zmieni ich warunków życiowych. Im cywilizacja natomiast starsza, tym bardziej rozległy jej styk z Naturą. Nie może pan ograniczać się do wiadomości o trójzębie Neptuna, chcąc wydobywać ropę z morskiego dna! Co z tego wynika? To, że młoda cywilizacja nie zachowuje się jak kapusta na grzędzie latem, lecz raczej jak kaczeniec na przedwiośniu. Już pączki puszcza, a tu przymrozek i pączki diabli biorą. Mróz maluje na szybach paprotki. Nie wiadomo, jakie paprotki wymaluje, ale wiadomo, że wnet znikną, bo będzie coraz cieplej. Wczesny rozwój jest zająkliwy. Przejawia oscylacje. Miejscowi humaniści nazywają to cyklami historycznymi, epokami w kulturze i tak dalej. Oczywiście jako prognoza nic z tego nie wynika. Właściwym modelem jest miednica z wodą, do której dodawać mydła. Dopóki mydła jest mało, bańki pękają. Dolej pan wody — wszystko się rozpłynie. Ale dodając mydła utwardzamy pianę. Podstaw pan za mydło technologię późnych generacji, a bąble przestaną pękać. To jest model cywilizacyjnej ekspansji w Kosmosie! Każdy bąbel to jedna cywilizacja. W pierwszej kolejności obliczamy stałe bąbla. Jakie jest napięcie powierzchniowe? Czyli trwałość ustroju. Jaki ten bąbel w środku — czy jest jeden, czy poprzedzielany i składa się przez to z wielu mniejszych baniek mydlanych? Czyli państw. Ile mydła przybywa na stulecie? Czyli jakie tam tempo techno–ewolucji? l tak dalej.
— Ale to nazbyt ogólnikowe — nie dawałem za wygraną. — Może jakieś tam statystyczne uśrednienie z tego wyjdzie, ale żeby treść gazety w konkretnym dniu i roku, na obcej planecie, to na pewno niemożliwe. Nigdy w to nie uwierzę!
— Ale bo my nie rozmawiamy o historii, panie Tichy, tylko ją symulujemy i za dowody wydajności dziejowtórowej mamy symulaty — flegmatycznie odparł docent. — W pana obecności dokonamy dziś ładowania wsadu, i to ciała, na którym pan pobywał i opisał je wcale szczegółowo w swych „Dziennikach”.
— Co to jest wsad?
— Tak nazywamy zblokowane informacje o badanej planecie, a właściwie o jej cywilizacji, l pana informacje będą się znajdowały we wsadzie, a jakże, lecz wśród dziesiątka tysięcy innych. By panu unaocznić, co potrafi dziejobitnia, skierujemy ją wzdłuż pańskiej relacji — zobaczymy, co z tego wyniknie!
— Nie rozumiem. Co będzie skierowane i jak?
— Będzie to, mówiąc w uproszczeniu, konfrontacja pana sprawozdania z tym wszystkim, czego jako wiedzy o planecie dopracuje się cały dywizjon wzmocniony bezpośrednim zasilaniem z naszego emeszetowskiego satelity, który ha bieżąco przekazuje nam wiadomości z Mount Wilson, a tam dysponują najświeższymi nasłuchami nieba. Osobliwością naszych prac jest to, panie Tichy, że nikt z nas nie wie, co się mieści we wsadzie. Lektura jednego wsadu wymagałaby od człowieka jakichś trzech tysięcy lat. Dywizjon użytkuje go natomiast na pięć sekularów w ciągu trzydziestu sześciu godzin. Może to da panu pewne wyobrażenie o różnicy między wyobraźnią historyczną człowieka i maszyny. Że wszystkich szkopułów, z jakimi się borykamy, przedstawię panu tylko jeden, żeby pan zrozumiał, co właściwie pokażemy panu jako wynik tej symulacji. Dziejobitnie robią coś takiego, jakby rozgrywały tysiące partii szachów naraz, przy czym wynik każdej rozgrywki jest początkiem następnej. Ażeby podejmować właściwe decyzje, dziejobitnia tworzy rozmaite ewaluacje, hipotezy, teorie i tak dalej. Otóż my sobie wcale nie życzymy ich znać. One nas nic nie obchodzą, podobnie jak artylerzysty nic nie obchodzi sposób, w jaki palą się poszczególne ziarenka ładunku prochowego. Pocisk ma trafić w cel. To wszystko. Dlatego dziejobitnia odpowiada na konkretne stawiane jej pytania bez balastu domniemań, których używała, żeby dotrzeć do odpowiedzi. W naszym dzisiejszym eksperymencie program ustala, że to, co pan opisał w swej czternastej podróży, ma zostać zbadane ze względu na możliwe skutki przyszłe. Więc nie o to chodzi najpierw, uważa pan, czy pan przedstawił jak przed trybunałem prawdę i tylko prawdę. Znajdujemy się na gruncie polityki, a nie fizyki. Nie o prawdę chodzi, lecz o Realpolitik. O skutki pana— działalności na tej planecie, w wymiarach wzajemnych stosunków obu cywilizacji, tamtej i naszej.