Выбрать главу

Miecz trzymał jednak w żelaznym uścisku, nawet nie bardzo zdawał sobie z tego sprawę; człowiek często w krytycznych sytuacjach chwyta coś, czasem zupełnie bez sensu, i mocno się tego trzyma. Miecz był dla Iana niczym przysłowiowa ostatnia deska ratunku.

Przez jakiś czas posuwał się za Markiem, chociaż w znacznej od niego odległości, potem jednak przyjaciel zniknął mu z pola widzenia. Przeraziło to Iana okropnie, ale nie mógł nic zrobić. Wyglądało na to, że Marco potrafił jakimś cudem wyhamować pęd.

A Ian wciąż opadał i opadał.

Z dławiącą w gardle rozpaczą myślał o Tovie i małym Gabrielu. Powinien teraz być przy Tovie, objąć ją i dodawać jej odwagi, sprawić, by poczuła się bezpieczna. Ona jednak zniknęła chyba najprędzej. Gdy wszystko ogarnęły ciemności, Ian przez jakiś czas widział przed sobą tylko niebieską poświatę bijącą od Nataniela. Później Marco zapalił swój reflektor, a Ian długo się szamotał, próbując wyjąć latarkę z kieszeni, co nie było takie łatwe z okropnie ciężkim mieczem w ręce. Gdy w końcu udało mu się zapalić reflektor, znajdował się już bardzo daleko od Marca. Tak daleko, że żadne krzyki do tamtego nie docierały.

On sam nie tylko opadał coraz niżej, jego ciało dryfowało też w przestrzeni, co sprawiało, że jeszcze szybciej oddalał się od przyjaciół.

Właściwie jak głęboka była ta otchłań?

Snop światła z reflektora nie był w stanie dać żadnej odpowiedzi. Stanowił jedynie żałosną smugę w nieprzeniknionych ciemnościach.

W bezbrzeżnej, wszechogarniającej ciszy wyczuwał, że coś się w pobliżu porusza.

Ian skierował światło w tamtą stronę.

Nieskończenie daleko przed sobą dostrzegł niewyraźną postać, dryfującą, tak samo jak on, w nicość.

Zaczął wołać. Po kolei wykrzykiwał imiona tych wszystkich, z którymi tak niedawno został rozdzielony.

Mglista postać oddalała się od niego. Po chwili dotarło do niego zdławione wołanie o pomoc.

Ale tego głosu Ian nie rozpoznawał.

To kobieta, lecz głos w żadnym razie nie należał do Tovy.

Czy znajduje się tu więcej osób?

I co to znaczy „tu”?

Ian już dawno przestał się dziwić wszystkim niezwykłym sprawom, jakie przeżywali Ludzie Lodu. Po prostu przyjmował wszystko do wiadomości, podobnie jak ostatnie, niepojęte wydarzenia.

Nie miał najmniejszej możliwości podążania w ślad za tą oddalającą się nieznajomą. I chyba dobrze, że tak właśnie było. Może to głupie, ale miał nieodparte uczucie, że mogły się tu znajdować również niebezpieczne istoty.

Obiektywnie rzecz biorąc, nie było to chyba takie głupie uczucie. To przecież terytorium Tengela Złego. Jego „drugie miejsce”.

Ale kto mógłby wiedzieć, jak się sprawy mają naprawdę?

Niepojęte, jak głęboko Ian musiał się już znajdować! Czy ta potworna otchłań naprawdę nie ma żadnego dna?

Od czasu do czasu zdawało mu się, że znajduje się w Kosmosie. W jakiejś kosmicznej przestrzeni wypełniającej wnętrze Ziemi.

Ale to przecież kompletne szaleństwo!

Twierdzić, że Ian się nie bał, byłoby grubą przesadą. Przerażenie przyprawiało go niemal o utratę zmysłów. Ze strachu nie mógł oddychać, myśli wirowały w głowie jak oszalałe, nie potrafił się na niczym skupić. Różne pomysły przecinały jego mózg niczym błyskawice i natychmiast gasły w niepamięci.

Jedyne uczucie, które go naprawdę ani na chwilę nie opuszczało, to lęk o Tovę. Raz po raz powracały wyrzuty, że powinien być teraz przy niej.

Żeby oszczędzać baterie, co jakiś czas gasił reflektor. Teraz jednak miał wrażenie, że nieco pod nim rozciąga się jakby stały grunt albo coś w tym rodzaju. Pojęcia nie miał, czy to dzieło człowieka, czy coś innego. Wiedział tylko, że zbliżył się do czegoś w rodzaju dna, przynajmniej w tej części otchłani.

A zatem istnieje mimo wszystko jakieś dno, pomyślał z odrobiną triumfu.

Ponownie włączył reflektor.

I doznał takiego szoku, że ciało zesztywniało mu niczym w lodowatym podmuchu. Na chwilę przestał oddychać.

Owszem, to, co zobaczył, to był grunt. Czarny, kamienisto-piaszczysty grunt. Ale to nie wszystko, co odkrył. Na tym gruncie ktoś stał i czekał na niego. I to nie jeden. Było ich wielu, choć na pierwszy rzut oka nie dawali się oddzielić od tła, byli bowiem równie czarni jak ziemia pod nimi. Ubrani w długie mnisie habity. Wysocy, milczący. Jedynie zwrócone ku górze twarze jaśniały w ciemnościach. Ian nie oczekiwał tak pięknych twarzy, choć wiedział, iż Ludzie z Bagnisk są bardziej urodziwi niż stworzenia, które przejęły świat po nich, czyli ludzie.

W ich skupionych obliczach malował się wyraz złowieszczego wyczekiwania. W czarnych niczym węgiel oczach pojawiały się raz po raz ohydne błyski. Wszystkie rysy w bladych twarzach byłyby perfekcyjne, gdyby nie to zło, które wyrażały.

– O, nie! – jęknął Ian sam do siebie, opadając nieuchronnie ku czekającym na niego Ludziom z Bagnisk. widział, że wśród nich znajdowały się też kobiety. – O, nie!

Dłoń zaciśnięta na mieczu Targenora zbielała z wysiłku. Ian Morahan zamierzał się bronić do ostatniego tchnienia.

Marco zatrzymał Tovę i Gabriela w ich szybkim pędzie w dół.

– Coś w tych okropnych ciemnościach dostrzegam – powiedział cicho.

– Ian? – wrzasnęła Tova.

Marco i Gabriel poszli za jej przykładem. Potem przez chwilę nasłuchiwali w milczeniu, ale żadna odpowiedź nie nadeszła.

– Ja też coś widziałem – stwierdził Gabriel.

– Tak, tak, nie jesteśmy tu sami – mruczał Marco pod nosem.

– Czy myślisz… że to ktoś…? – szepnął chłopiec.

– Nie wiem, ale Nataniel to w każdym razie nie był.

– Posłuchajcie mnie teraz – rzekła Tova stanowczo. – Marco, ty potrafisz kierować swoimi ruchami niemal dowolnie, bo przecież mimo wszystko jesteś jednak czarnym aniołem, nawet jeśli tutaj nie w pełni możesz się posługiwać swoimi umiejętnościami. Tak czy inaczej, masz pewne wrodzone zdolności, a wśród nich jest też najwyraźniej zdolność do poruszania się w tej pustce. My z Gabrielem, nie mówiąc już o Ianie, tego nie umiemy. Tak, tak, wiem, że przedtem udało mi się zsunąć w dół do ciebie, ale to tylko tyle, mogę się rzucić głową w dół, nic więcej. To nam niewiele da. Gabriel również dryfuje jedynie z prądem, jeśli tak można powiedzieć. Co więcej, myślę, że podobnie jest z tymi wszystkimi, którzy mignęli nam tu gdzieś w oddali. Unoszą się jak my i nie mają nad tym żadnej kontroli. Są równie bezradni.

– I ja też mam takie wrażenie – wtrącił Gabriel.

– Chcecie powiedzieć, że oni wcale nie muszą być jakimiś złymi duchami? – zapytał Marco. – Że są jak my i znaleźli się w pułapce?

– Właśnie tak – potwierdziła Tova. – Bo chyba i ty, i ja mamy takie same podejrzenia, prawda?

– Owszem.

– Co takiego podejrzewacie? – dopytywał się Gabriel, ale nie otrzymał odpowiedzi, bowiem nagle z ciemności wyłoniła się jakaś postać i znalazła się w snopie światła z reflektora Marca. Za każdym razem dla oszczędności mieli zapalony tylko jeden.

Postać znajdowała się daleko od nich, ale jednak najbliżej ze wszystkich, jakie ich kiedykolwiek mijały.

Zaczęli wołać i otrzymali odpowiedź, prośbę o pomoc, ale w najzupełniej niezrozumiałym języku.

– Zatrzymajcie się tutaj – polecił Marco cicho. – Gabrielu, zapal swoją latarkę i starajcie się nie oddalić z tego miejsca! Zobaczę, czy uda mi się mu pomóc…

Tak, bo głos, który do nich dotarł, należał do mężczyzny.

– Postaraj się, Marco – powiedziała Tova. – My z Gabrielem będziemy sobie jakoś radzić.