Marco popłynął poprzez ciemności ku temu, który bardzo szybko przesuwał się daleko od nich. Gabriel skierował na niego snop światła i zdążyli oboje z Tovą zobaczyć, jak ten obcy kurczowo, z niesłychaną desperacją schwycił rękę Marca.
Nie byli w stanie trwać w tym samym miejscu. Bez Marca zaczęli beznadziejnie opadać w dół, a jednocześnie te dziwne prądy powietrza, które tu wciąż krążyły i zabierały ze sobą wszystko, spychały ich w bok.
W pewnej chwili udało im się zobaczyć, że Marco pokazuje w ich stronę i zaczyna się do nich przybliżać, ciągnąc za sobą obcego. Tamten nie stawiał najmniejszego oporu.
– Boże, toż to jeden z demonów – wykrztusił Gabriel. – To demon Ingrid! Co on tu robi?
I nagle dotarła do niego prawda.
– Czy wy myślicie… Czy myślicie, że znaleźliśmy się w Wielkiej Otchłani? – Mały chłopiec zadrżał na tę myśl. – No pewno, że jesteśmy! Jaki ja byłem głupi!
– Człowiek nie może jasno myśleć, gdy przez cały czas musi walczyć z uczuciem coraz większej paniki – rzekła Tova starając się go pocieszyć. – I Marco, i ja też mieliśmy z tym problemy. Hej, Tabris, teraz cię poznaję! To ty uosabiasz wolną wolę, prawda? Pewnie musiałeś się tu czuć wyjątkowo źle?
Demon o lisiej twarzy, jeden z demonów Ingrid, sprawiał wrażenie bardzo zmęczonego, lecz także pełnego gniewu i żądzy zemsty na tych, którzy go wpędzili w taką upokarzającą sytuację, sprawili, że musiał kręcić się w tej pustce. Był w stanie jedynie odsłonić ostre zęby w pospiesznym grymasie.
– Jak miło was znowu zobaczyć – powiedział głuchym, jakby pustym głosem. Z nimi rozmawiał po norwesku, bardzo starannie dobierał słowa, brzmiało to może chwilami aż nazbyt wykwintnie. Ale tak właśnie rozmawiał z Ingrid. – Dobrze jest mieć znowu towarzystwo.
– Jeśli chcesz z nami pozostać, to musisz się uwiesić – rzekła Tova ze śmiechem. Ale Tabris nie znał norweskich baśni ludowych, więc słowa Tovy wcale go nie rozbawiły, jak martwe popłynęły w dół, na dno otchłani, jeśli ta straszna próżnia w ogóle mogła mieć jakieś dno.
– Możemy cię w każdym razie pocieszyć, że rozprawiliśmy się z Lynxem – dodała Tova. – To Marcowi udało się ostatecznie pokonać tego potwora.
– A Nataniel dopełnił dzieła – wtrącił Marco.
– Co? Co wy mówicie? Naprawdę pochwyciliście tego diabła? – wrzasnął Tabris. – To najlepsze, co mogliście uczynić, zaprawdę! Ale dokonaliście też wielu innych dobrych czynów.
– Dziękujemy za uznanie. Czy widziałeś może kogoś z pozostałych?
– Widziałem. Kilkakrotnie. Ale odległości tutaj są po prostu piekielne, do nikogo nie zdołałem się zbliżyć. Wy posiadacie ogromną siłę, książę Marco z Czarnych Sal.
– Na szczęście. I będziemy z niej korzystać – odparł Marco. – Kierujemy się teraz w dół, w ślad za kimś, kto nie tak dawno mignął nam w oddali i kto bardzo szybko opadał.
– To źle – westchnął demon. – Nie jest mianowicie dobrze, jeśli się tutaj spadnie zbyt nisko. Tacritan właśnie tak zrobił, słyszeliśmy jego krzyk.
– Umiesz dodawać otuchy – powiedziała Tova ironicznie, bo w głębi duszy śmiertelnie się bała o Iana. – Ruszaj z nami, Tabris. Marco poprowadzi nas w dół.
Było ich teraz czworo. Po chwili wahania Tova ujęła szponiastą rękę demona. Tabris nie miał na sobie pasa, którego mogłaby się uchwycić, w ogóle nie miał na sobie niczego, a ona nie bardzo chciała czuć jego dłoń na swojej talii. Dziwnie było dotykać ręki demona, lecz Tova doświadczała już gorszych rzeczy! Najważniejsze teraz, to trzymać się razem, i to w najdosłowniejszym sensie, razem, cała czwórka.
– Wielka Otchłań! – szlochał Gabriel, kiedy prowadzeni przez Marca z szumem płynęli w dół. – Nigdy stąd nie wyjdziemy.
– Weszliśmy tu w bardzo niekonwencjonalny sposób – przypomniał mu Marco spokojnie. – Pewnie więc tak samo się wydostaniemy.
Jego słowa dodały otuchy wszystkim. Tabrisowi również.
– Sądzisz, że droga, którą tu przybyliśmy, nie należy do zwyczajnych? – zapytała Tova.
– Z pewnością była to droga właściwa – odparł Marco. – Ale przecież Lynx nie mógł mieć dość czasu, by za każdym razem, kiedy wysyłał kogoś do Wielkiej Otchłani, odprawiać te wszystkie ceremonie i rytuały, przez które my przeszliśmy. On i Tengel Zły musieli ich tu umieszczać w jakiś prostszy sposób. Nie sądzę, że odnaleźliśmy ich drogę, chyba rozumiecie, że to droga magiczna.
– Tak. No i Lynx sam powiedział, że to stąd czerpie swoją moc – wtrącił Gabriel z ożywieniem.
– O, źródło jego siły chętnie bym odszukał – westchnął Marco. – Choćby tylko po to, by je unieszkodliwić.
– Rany boskie! – jęknęła Tova, gdy już od długiego czasu opadali w dół, a nie było widać końca. – Jak wielka jest tak naprawdę ta przestrzeń?
– Rzeczywiście, dobre pytanie – potwierdził Tabris swoim charakterystycznym głosem. – Ale przecież i to musi mieć granice. I odnajdziemy je, żeby nie wiem co!
– Tak – poparł go Marco. – Chociaż górnej granicy też nigdy nie widzieliśmy, jakiegoś dachu czy czegoś w tym rodzaju. Ale powiadasz, że istnieje dno?
– Tak myślę – odpowiedział demon. – Dźwięki na to wskazują.
– Jakim sposobem się tu znalazłeś?
– Nie wiem. Zostałem wyrzucony w powietrze, a potem jakby mnie coś zaczęło wsysać w dół przez głęboki szyb. Nic więcej się nie działo. No i jestem.
– My natomiast przeszliśmy przez coś na kształt bramy. Towarzyszyły temu jeszcze inne zjawiska. Na przykład okropny ryk, który się rozlegał jakby właśnie tam, dokąd wchodziliśmy. Później ukazało się jakieś duże źródło światła zabarwionego na czerwono.
– Wiem – potwierdził Tabris. – Ja też je widziałem.
– Zbliżyłeś się na tyle, żeby to dokładniej obejrzeć?
– Nie, coś mnie od tego ognia gwałtownie odepchnęło.
– Nas także. Czy ty również odnosisz takie wrażenie jak my? Że krążymy wkoło po tej pustej przestrzeni?
– Absolutnie tak! Zataczamy ogromne kręgi!
– A co dokuczyło ci najwięcej? Spędziłeś tu przecież wiele dni i nocy.
– Samotność. A zresztą nie, najgorsze były myśli.
– Otóż to! No i to okropne wrażenie, że człowiek nie mógłby tu umrzeć.
– Właśnie! – potwierdził Tabris stłumionym głosem, przygnębiony. – Co prawda ja nie jestem śmiertelny, w każdym razie nie tak jak ludzie, i wy, książę, przecież także nie, ale to rzeczywiście ma coś wspólnego z wiecznością. Jakby się nigdy nie miało stąd wyjść. Jakby się tu miało pozostać na zawsze, zataczać te kręgi w ciemności. Uff, to naprawdę nie jest przyjemne miejsce!
Gabriel zaniósł się łkaniem.
– Spokojnie, chłopcze – zwrócił się do niego Tabris. – Mieliśmy szczęście. Książę Czarnych Sal jest z nami.
– Ale ja nie mogę uczynić tak wiele jak Nataniel – westchnął Marco. – A z Natanielem nie mamy kontaktu od dawna.
Tabris zastanawiał się przez chwilę.
– To chyba nie był on… ten, który… Przed paroma godzinami widziałem jeszcze jedno niezwykłe zjawisko. Niebieskie światło…
Wszyscy drgnęli i spoglądali na niego.
– To był Nataniel! – wrzasnął Marco. – Gdzieś ty go widział? I kiedy? Przed paroma godzinami? Nie brzmi to najlepiej.
– Było to niezbyt daleko od tamtego intensywnego czerwonego światła, o którym książę dopiero co mówił.
– Tabris, jesteś aniołem! – krzyknęła Tova zachwycona.
– Chyba nie jestem – mruknął Tabris. – I nie chcę być.
– Ale przecież my też tam byliśmy – wtrącił Gabriel. – I nie widzieliśmy żadnego niebieskiego światła.
– Przemieszczamy się bardzo szybko, chłopcze – wyjaśnił Tabris z diabelskim grymasem na swojej lisiej twarzy.