Выбрать главу

ROZDZIAŁ IV

Ich przybycie wzbudziło pewne zainteresowanie wśród tych Ludzi z Bagnisk, którzy nie byli bezpośrednio zaangażowani w walkę. Cała piątka mogła obserwować wyraz zaskoczenia na pięknych, bladych twarzach i w dziwnych, jakby martwych, czarnych oczach. Niektórzy z nich sprawiali nawet wrażenie przestraszonych, większość jednak wyglądała na podnieconych w jakiś obrzydliwy sposób, którego pięcioro przedstawicieli Ludzi Lodu nie pojmowało.

Tova nie miała czasu na zastanawianie się nad ich wyglądem. Ją interesował wyłącznie Ian.

On zaś bronił się nadzwyczaj dzielnie. Wywijał młynki swoim mieczem, który ze świstem ciął powietrze, a wrogowie nie mieli odwagi podejść zbyt blisko. Wszędzie wokół Iana wili się w bólach ranni Ludzie z Bagnisk, trafieni jego niezwykłą bronią.

– Ian jest śmiertelnie zmęczony – powiedział Marco. – Musimy mu pomóc.

Nataniel jednak nie zareagował tak, jak można by się spodziewać.

– Nie! – syknął przez zaciśnięte zęby. Ale nie w odpowiedzi na słowa Marca, lecz jakby rozmawiał sam z sobą. – Nie, tylko nie walka! Ja nie chcę! „Bramy pokoju…” Strażnicy przy bramie do szarego świata powiedzieli Tovie, że ludzie uważają, iż pokoju nie można osiągnąć bez miecza lub innej broni. Ale to nieprawda, ja nie chcę przykładać do tego ręki. Ian zrobił jedyne, co w jego sytuacji było możliwe, ale ja mam inne zdolności. Odejdźcie na bok, to jest moje zadanie!

Kiedy świecąca na niebiesko postać zsunęła się na ziemię i zbliżyła do walczących, krzyki ucichły, a walka została przerwana. Ian odetchnął z ulgą, natomiast Ludzie z Bagnisk i ich kobiety z przerażeniem odskoczyli jak najdalej od tego miejsca. Korona Wybranego stała się teraz wyraźnie widoczna.

Nataniel dał znać swoim przyjaciołom, by zajęli się Ianem. Marco i Tabris podbiegli i zabrali go z pola walki, a potem wszyscy czworo, Tova i Gabriel także, zaczęli opatrywać jego rany.

Wkrótce usłyszeli głos Nataniela tak silny, jak głosy jego przodków, Demonów Wichru:

– Posłuchajcie mnie, wy, którzy pochodzicie z czasów przed pojawieniem się człowieka na Ziemi! Wmieszaliście się w walkę, która może doprowadzić was do upadku. Mam dość siły, by unicestwić wasze ostatnie miejsce na tym świecie, ale nie chcę uczynić wam nic złego. Wycofajcie się stąd, póki jest jeszcze czas!

Tamci stali na wpół odwróceni, ukrywali swoje twarze przed wzrokiem Nataniela, jakby się go bali. Tova nie rozumiała, dlaczego. Czy to te znaki na ciele Nataniela? Ale oto Nataniel ponownie przemówił i wtedy zrozumiała lepiej.

– Czy wy wiecie, ludzie ciemności – zaczął Nataniel. – Czy wy wiecie, kogoście zlekceważyli?

W tłumie rozległy się jęki i westchnienia.

– Widzę, że domyślacie się prawdy. Kim jest pramatka wszelkich zjaw i szarego ludku? Kim jest wasza pramatka, Ludzie z Bagnisk?

Westchnienia przemieniały się w głuchy szloch.

– Tak jest, wy wiecie, że to Lilith, prawda? – mówił dalej Nataniel. – Czyż zatem nikt wam nie powiedział, że ona stoi po naszej stronie? I czyż nie wiecie, że ja jestem jej potomkiem w prostej linii?

Niektórzy Ludzie z Bagnisk krzyczeli przerażeni. Wszyscy cofali się wciąż dalej i dalej od niego.

– Zrobiliście coś znacznie gorszego niż ta potyczka – mówił Nataniel. – Wzięliście do niewoli jej rodzonego syna! Tamlin, Demon Nocy, został zamknięty tutaj, w tej Otchłani.

Teraz krzyki przerażenia zagłuszały jego słowa.

– My nie chcemy zadawać wam bólu – oświadczył Nataniel łagodniej. – Powinniście jednak wiedzieć, że jesteśmy silni, my, pochodzący z Ludzi Lodu. Mniej więcej dwieście pięćdziesiąt lat temu jeden z nas, w Danii, wepchnął was z powrotem do podziemi. Przypominacie to sobie?

Urodziwe istoty, wszystkie jak jeden mąż, opadły na kolana, jakby prosząc o zmiłowanie. Było oczywiste, że wiele słyszały o czynach Ulvhedina.

– Najpierw myślałem, że to dopiero wtedy nasz zły przodek odkrył wasze istnienie, Ludzie z Bagnisk, i że dokonał tego dzięki duchowej sile, którą zawsze nasz ród posiadał. Teraz jednak widzę, że musiało się to dokonać dużo, dużo wcześniej. Czy któreś z was potrafi się posługiwać naszym językiem? Rozumiecie przecież, co do was mówię, więc może i ja mógłbym się czegoś od was dowiedzieć?

Tamci spoglądali po sobie bezradnie, ich dziwne, mamroczące głosy brzmiały niczym klasztorny chór, w końcu jakiś wysoki mężczyzna wyszedł naprzód.

– Znakomicie! – ucieszył się Nataniel, a w jego głosie nie było wrogości. – Domyślam się, że wy wszyscy znaleźliście się w szponach Tan-ghila, bowiem on odkrył w was złe skłonności, i teraz jesteście jego poddanymi na dobre i na złe. My jednak nie mamy żadnego interesu w tym, by was zwalczać. Obiecuję, że nie wspomnę mojej prababce Lilith o tym, że pomagacie Tan-ghilowi, jeśli tylko uwolnicie wszystkich więźniów.

Patrzyli na niego spłoszeni, szeptali coś do siebie i wszystko wskazywało, że oni po prostu nie pojmują czegoś takiego, jak życzliwość czy przyjazne słowa.

Nataniel poprosił, by ten, którego wybrali jako swego reprezentanta, powiedział im wszystko o Wielkiej Otchłani i o tym, jaką władzę ma nad nimi Tengel Zły, lecz przedstawiciel Ludzi z Bagnisk dał do zrozumienia, że on nie może w ten sposób rozmawiać. Nataniel domyślił się, że to on powinien stawiać pytania, tamten zaś będzie potakiwał lub zaprzeczał ruchami głowy.

– Zgoda – oświadczył. – Wobec tego zaczynamy. Według naszej rachuby czasu był rok tysiąc dwieście osiemdziesiąty czwarty, kiedy Tan-ghil przybył tutaj i pozostał przez cały miesiąc. Czy to wtedy spotkaliście się z nim po raz pierwszy?

Mężczyzna skinął głową na potwierdzenie. Nataniel dostrzegał całkiem wyraźnie, że świadomość, iż Lilith pomaga „niewłaściwej” stronie, przeraziła Ludzi z Bagnisk. Lilith musiała być ich boginią.

Tova przyglądała się uważnie cudownie pięknemu reprezentantowi Ludzi z Bagnisk. Jego biała, o bardzo regularnych rysach twarz była czymś najbardziej przerażającym, co w życiu przyszło jej oglądać. Czy sprawiał to wyraz straszliwego pożądania, który wykrzywiał jego wargi? Czy może okrucieństwo w połyskliwych oczach? Jakaż różnica pomiędzy nim a Markiem, który też był nieziemsko piękny i równie ciemny jak tamten! Ale mimo zewnętrznego podobieństwa różnili się między sobą jak dzień i noc.

Ian został opatrzony, na szczęście nie odniósł poważnych ran. Miecz okazał się znakomitym obrońcą.

W pobliżu Tovy leżał na ziemi jeden z rannych Ludzi z Bagnisk. Skulony, pojękiwał z bólu. Tova popatrzyła na niego i głęboko wciągnęła powietrze. Chciała zwrócić uwagę Nataniela na pewien szczegół, ale akurat w tej chwili nie mogła tego uczynić.

Ian oddał swoją koszulę i spodnie Natanielowi. Zostały przyjęte z wdzięcznością i włożone w rekordowym tempie. Tova szepnęła Ianowi, że jest bardzo przystojny nawet w samej bieliźnie, i znowu zaczęli oboje słuchać tego, co mówił Nataniel.

– Ludzie z Bagnisk, jakim sposobem Tan-ghil się na was natknął? Czy doszło do tego, kiedy tutaj kopał?

Przedstawiciel podziemnych istot potrząsnął głową i wskazał przed siebie.

Nataniel po chwili zastanowienia zapytał znowu:

– Czy to wtedy on ukrył naczynie?

Tamten potakiwał z ożywieniem.

– Aha, to znaczy, że kopał głęboko. I wtedy znaleźliście się w jego mocy.

Mężczyzna stanowczo temu zaprzeczał. Po licznych próbach i wielu pomyłkach Nataniel w końcu zrozumiał.

– Zawarliście pakt! A zatem on mówił waszym językiem! To przeklęty staruch! Co zawiera ów pakt?

Sprawa była niebywale skomplikowana. Nataniel musiał pytać i pytać, i powoli dochodzić do właściwych odpowiedzi. W końcu jednak zasadnicze punkty porozumienia stały się dla niego jasne: