– Z pewnością – zgodził się Nataniel. – Ale, nie…
– Co to zamyka przejście? – wtrącił demon równie zdziwiony.
Przedzierali się teraz przez otwór; kawałek po kawałku pokonywali go z wielkim wysiłkiem. Każdy centymetr był osiągnięciem.
Nagle Marco przystanął. Trzymał się mocno skalnej ściany i, podobnie jak pozostali, uważnie wpatrywał w ognisto czerwone światło przed sobą.
– Stoi tam coś wysokiego – powiedział z wolna. Musiał osłaniać oczy, a i tak z trudem spoglądał w blask. – A sam otwór jest taki wąski, że nie uda nam się bokiem wyminąć tego czegoś, co stoi pośrodku.
Trwali tak przez jakiś czas, nie pojmując, co takiego mają przed sobą. Orin nieustannie powtarzał prośby do Ducha Ognia i Ducha Powietrza, by im pomogły. Nadal nie wiedzieli nic o pomocy, jaką czekający pod nawisem otrzymali od Ducha Powietrza, dopóki Marco nie zauważył niewielkiej grupki Demonów Nocy zbliżających się do otworu i nie pokazał ich swoim towarzyszom. Nataniel natychmiast polecił, by się zatrzymali i poczekali na rozwój wydarzeń.
W napięciu przyglądali się temu, co działo się za nimi. O ogniu i tajemniczym zamknięciu na razie zapomnieli.
– A to co takiego? – wrzasnął Orin. – Tam przecież widzę Vassara! Och, Vassar, mój braciszku!
Mało brakowało, a Orin byłby się rozpłakał, gdy zobaczył, że Vassar ląduje na skalnej półce niedaleko otworu. Nie mogli na razie paść sobie w ramiona, lecz radość obu była ogromna.
Poczekali jeszcze trochę. Nataniel wpatrywał się przed siebie z wyrazem nieśmiałej nadziei w swoich żółtych oczach.
– Tamci musieli coś zrobić – powiedział Marco. – To się nie stało tak samo z siebie.
– Wiecie, co myślę? – zapytał Orin. – Myślę, że oni poprosili o pomoc Ducha Powietrza!
Marco i Nataniel popatrzyli na niego z uwagą. Obaj równocześnie stwierdzili, że są tego samego zdania.
– Dzięki ci, Orin, za duchy Taran-gai! – wykrzyknął Marco. – Ty znasz je najlepiej, przekaż im więc nasze pozdrowienia i podziękuj najserdeczniej w naszym imieniu. Przekaż im nasz najwyższy szacunek!
– Wracamy na skalny występ! – oświadczył Nataniel gorączkowo. – Musimy zobaczyć, czy wszyscy się już zebrali.
Marco się wahał.
– Czy myślisz, że mamy na to czas? – zapytał, ale kiedy zobaczył oczy Nataniela, skinął głową. – Dobrze, ja też bym chętnie zobaczył, kto jeszcze przybył. Idziemy!
W nierównych odstępach czasu pojawiali się wciąż nowi przybysze. Wszyscy byli uszczęśliwieni, wielu szlochało z radości, rozgrywały się wzruszające sceny powitań.
Wtedy Marco postanowił rozproszyć smutne myśli swego przyjaciela stwierdzeniem, nad którym od dawna się zastanawiał:
– Natanielu, zdaje mi się, że chyba zbyt pospiesznie przerwałeś dyskusję z Ludźmi z Bagnisk na temat tego, jak im się udało ponownie ożywić Lynxa.
– Masz rację – zgodził się Nataniel. – Ale akurat wtedy nie miałem siły rozmawiać o tym nędzniku. Zgadzam się jednak, ta sprawa pozostaje dla nas zagadką. Dlaczego Haarmann-Lynx tak się bał ciemnej wody?
– No właśnie, to mnie bardzo ciekawi – rzekł Marco, podczas gdy jeden z demonów Silje elegancko wylądował na skalnej półce i został z radością przyjęty przez swoich pobratymców. Nie wszyscy z taką gracją siadali na skale, niektórzy spadali dosłownie na łeb, na szyję, więc wcześniej zebrani musieli się bardzo starać, żeby powracający nie robili sobie krzywdy.
– Mogę wam pomóc w rozwianiu waszych wątpliwości – powiedziała Halkatla, która przysłuchiwała się rozmowie Marca i Nataniela. Halkatla nieustannie trzymała się w pobliżu Marca, który był jej wielkim, chociaż nieosiągalnym idolem.
– Słuchamy cię, Halkatlo – powiedział przyjaźnie, a w jej oczach natychmiast pojawił się jakiś pieszczotliwy wyraz, który sprawiał, że wyglądała dosyć niemądrze.
Sama się domyślała, że powinna sprawiać wrażenie osoby bardziej przytomnej, bo powiedziała nieoczekiwanie ostro:
– Byłam kiedyś w pobliżu, gdy Lynx przybył, żeby uzupełnić swoje siły. I wtedy oczywiście nasłuchiwałam uważnie i przypatrywałam się na ile mogłam przez szczeliny w tym naszym ziemnym więzieniu.
– Tak? No to świetnie, Halkatlo! – zawołał Nataniel z ożywieniem.
Marco z zadowoleniem stwierdzał, że nieustanny lęk przyjaciela o Ellen ustąpił miejsca zainteresowaniu innymi sprawami.
To oczywiste, że zbyt wiele nie mogłam zobaczyć – mówiła Halkatla, uradowana, że zwróciła na siebie uwagę. – Ale jeden z Ludzi z Bagnisk został gdzieś wysłany, zniknął w ciemnościach, a ten obrzydliwy Lynx sprawiał wrażenie bardzo udręczonego, jęczał, pocił się i był strasznie niecierpliwy. W końcu tamten wrócił i przyniósł maleńką bryłkę ziemi, którą trzymał z daleka od siebie na płaskim, podłużnym kamieniu, jakby się jej śmiertelnie bał, a Lynx zapytał, czy zebrał tę ziemię w odpowiednim miejscu; wysłannik to potwierdził. Wtedy Lynx wyciągnął rękę, by wziąć kamień, ale zatrzymał się w pół drogi i raz jeszcze zapytał, czy ziemia została zebrana z miejsca możliwie najbliżej naczynia. Człowiek z Bagnisk pokazał rękami odległość miejsca, skąd wziął ziemię, od punktu, w którym spoczywa naczynie. Pokazywał co najwyżej łokieć.
– Popatrz! To bardzo interesujące! Mów dalej, Halkatlo!
– Lynx wziął kamień, przyglądał mu się przez chwilę, po czym całą grudkę ziemi włożył do ust i połknął wszystko razem. Nie, to znaczy kamienia nie połknął, tylko grudkę ziemi. Kamień natomiast Ludzie z Bagnisk głęboko zakopali.
Nataniel i Marco spoglądali po sobie.
– Nie myślę, że ten kamień jest niebezpieczny – powiedział Marco.
– Ani ja – potwierdził Nataniel. – Dzięki, Halkatlo. Jesteś nieoceniona! Wiemy teraz, że Lynx czerpał swoją siłę z zarażonej ziemi, znajdującej się bardzo blisko naczynia z wodą zła. Znakomicie!
– To znaczy, że zło w wodzie zawarte może zakazić otoczenie, ale tylko to najbliższe. I nie sądzę, że to woda wypłynęła z naczynia, chyba nie, bo w takim razie Tan-ghil nigdy by nie pozwolił, żeby ktoś tego spróbował. Po prostu obecność wody wpłynęła tak na okolicę i to wystarczyło, by można było ożywić Lynxa i utrzymywać go przy życiu. Ja myślę, że Tengel Zły robił to już w latach dwudziestych. Kiedy Lynx został ścięty i pogrzebany, Tan-ghil pchnął posłańca po Ludzi z Bagnisk, których znał z Doliny Ludzi Lodu. Jest ich tu pełno wszędzie pod nami, ale w normalnych warunkach nie mogą nam nic zrobić. To oni spreparowali Haarmanna według własnego pomysłu, na swoje podobieństwo, że tak powiem, wypełnili go tą szarą metaliczną substancją, a niedawno znowu został wskrzeszony do życia za pomocą zatrutej ziemi. Po to, by służyć Tan-ghilowi.
Marco skinął głową. Przez cały czas, kiedy rozmawiali, na skalnej półce pojawiali się wciąż nowi przyjaciele i pomocnicy, wszyscy bardzo serdecznie witani.
Nikt się nie zastanawiał, w jaki sposób zdołają się wydostać na wolność. Znajdowali się wśród swoich i to było w tej chwili najważniejsze.
I nagle wydarzyło się coś całkiem nieoczekiwanego, chociaż, szczerze mówiąc, powinni byli to przewidzieć: Otóż wśród zgromadzonych na skalnej półce znalazły się trzy całkiem obce demony, nigdy jeszcze takich nie widzieli. Nie przybyły wszystkie razem, jeden pojawił się wraz z Demonami Nocy, dwa pozostałe w jakiś czas potem – same.
To demony zodiaku, wyjaśnił Tacritan, który należał do dalekich krewnych nowo przybyłych.
Wszystkie trzy były dość zaskoczone tym, że w Otchłani znajdują się jeszcze inne istoty poza nimi. Musiały opowiedzieć swoje dzieje i okazało się, że krążyły po pustych przestrzeniach od czasu, kiedy Tengel Zły mieszkał jeszcze w Dolinie Ludzi Lodu. Zesłał je tutaj ze złości, bo nie chciały być mu posłuszne.