– Tym bardziej że krewni Marca i moi nie mogą się przedostać do tej doliny – dodał Nataniel, mając na myśli czarne anioły, choć nie chciał wymawiać głośno ich imienia.
– Dla nich to zbyt wielkie ryzyko – szepnął Marco.
Tova znowu poczuła się marnie, gdy Marco mówił o takich rzeczach. Coś ją w tym wszystkim przerażało. Coś, co przekraczało możliwości pojmowania człowieka.
Długo stali w milczeniu, przyciśnięci do ścian. Ich słuch zdążył się już przyzwyczaić do tego tajemniczego szumu, który zdawał im się bardzo odległym grzmotem. Tova odszukała rękę Iana, a on odpowiedział mocnym uściskiem, chcąc jej dodać otuchy. To było wspaniałe wiedzieć, że jest potrzebny w tym wyjątkowym towarzystwie. Tova przysunęła się bliżej i stali teraz przytuleni, wspierając się nawzajem. Ian dostrzegał, że Tova potrzebuje jego bliskości, że to daje jej poczucie bezpieczeństwa. Całkiem bez powodu poczuł, że zbiera mu się na płacz. Przepełniło go słodkie, wprost bezgraniczne szczęście. Szczęście… i żal. Bezradność, a zarazem przemożne pragnienie, by się nią zaopiekować. Żeby wrócić do ludzi i przeżyć z nią resztę życia.
Tova, ze swoją niezwykłą wrażliwością, natychmiast odebrała jego nastrój i wzruszona szepnęła cichutko: „Dziękuję”.
Gabriel stał pomiędzy Markiem i Natanielem. Tak wydawało mu się najbezpieczniej
Czekali…
A było to bardzo trudne czekanie. Wiedzieli, że są obserwowani z góry. Wiedzieli też, że Tengel Zły musiał już zajść bardzo daleko. Musiał być gdzieś tutaj, na halach. I nie mieli najmniejszego pojęcia, jak ułoży się dalsza wędrówka.
Pozostawało więc tylko po prostu czekać.
W pewnej chwili zaczęli spoglądać na siebie zaniepokojeni. Usłyszeli łopot i równomierne uderzenia, jakby machanie skrzydeł.
– Schodzą w dół – szepnęła Tova.
– Są naprawdę bardzo dzielne – rzekł Nataniel.
– Nie spoglądajcie w górę! – ostrzegł Marco. – Ich przybycie bardzo wzburzyło tych na polanie.
I rzeczywiście, słyszeli wyraźnie pełen podniecenia ruch na górze. Wszędzie wokół słychać było nerwowe szepty i piski.
Nagle cała piątka przywarła niespokojnie do skalnej ściany, odwracając się plecami do otwartej krypty. Z hukiem i trzaskiem na ziemi wylądowało coś, o czym Gabriel z początku myślał, że to cztery demony Tuli. Zaraz jednak usłyszał, że demony znowu szybują pod niebem, a stojące nad otworem istoty wydają z siebie przejmujące, piskliwe okrzyki.
Kłęby pyłu przesłoniły Nataniela i jego przyjaciół.
Demony zniknęły, a pięcioro ludzi w krypcie miało nadzieję, że wyszły z tego przedsięwzięcia cało.
Ale przerażone wysokie i blade istoty nad kryptą reagowały wściekłością. W następnym momencie ciężka płyta znalazła się znowu na dawnym miejscu, a pięcioro wybranych stało w nieprzeniknionych ciemnościach, pogrzebanych żywcem pod kamiennym blokiem, którego nigdy nie byliby w stanie własnymi siłami poruszyć. Nawet do niego nie sięgali.
ROZDZIAŁ II
– Tak, sami w żadnym razie stąd nie wyjdziemy – westchnął Nataniel, kiedy zdążyli jakoś zebrać myśli. Jego niebieska aura rozbłysła znowu.
– Zapalcie tysiącmetrowce – nakazał Gabriel.
– Oczywiście, nasz mały geniuszu – uśmiechnął się Marco i pięć silnych reflektorów rozjaśniło mrok.
– A cośmy to dostali? – zdziwiła się Tova i wszyscy zbliżyli się ostrożnie do tego, co spadło z nieba.
– Widzę tu jakieś potężne rogi, a także mnóstwo innych rzeczy, które, zdaje się, rozpoznaję.
– Skarb Ludzi Lodu – wyszeptał Nataniel w zachwycie. – Nareszcie będzie mógł być użyty zgodnie z przeznaczeniem!
– O, a tutaj jest miecz Targenora! – zawołał Marco, podnosząc metalowy przedmiot. Wyglądał imponująco, gdy tak stał z bronią w ręce. Miecz także był imponujący. Wykuty przed wiekami przez nieznanych artystów. Ofiarowany Tan-ghilowi u Źródła Zła…
A może…?
– Co my właściwie o tym mieczu wiemy? – rzekła Tova w zamyśleniu. – Jeśli Tan-ghil otrzymał go u źródła, to miecz musi zawierać w sobie element zła. Czy to słuszne, byśmy się nim posłużyli?
Marco uśmiechnął się.
– No to teraz usłyszycie historię Targenorowego miecza. Nie została ona opowiedziana na spotkaniu w Górze Demonów, bo Rune dokładnie jej nie znał. Ja jednak byłem ciekawy i kiedy później zebraliśmy się w wielkich salach, zapytałem Targenora. Okazało się, że on także dokładnie nie zna pochodzenia miecza. Nigdy nikt o nim nie wspominał. Wiedzieliśmy o nim jedynie to, co Tan-ghil powiedział Didzie. Otrzymał go jakoby przy źródle, a sam miecz posiada tak wielką siłę, że Targenor może dzięki niemu ochraniać Tan-ghila podczas ich wspólnej podróży.
– To prawda i nic więcej nikt nie wie – potwierdził Nataniel.
– Targenor i ja dowiedzieliśmy się jednak reszty – powiedział Marco z łagodnym uśmiechem. – Kiedy wszyscy biesiadowali w Górze Demonów, udało nam się w tajemnicy przed wami ponownie nawiązać kontakt z czterema duchami Taran-gaiczyków. Tula wskazała nam miejsce.
– I duchy przybyły raz jeszcze? – zapytała Tova z niedowierzaniem. – Już za pierwszym razem były pełne rezerwy!
– Przybyły – potwierdził Marco. – One wcale nie są takie nie zainteresowane współpracą z nami, jak udają. Przybyły nawet dość chętnie. I opowiedziały nam, że Tan-ghil nie dostał miecza u Źródła Zła. On go ukradł. Kiedy wychodził z grot, potłuczony i rozbity, śmiertelnie zmęczony, miał jeszcze czelność wejść do jaskini, która należała do zachodnich wiatrów. Działo się to przecież w Górze Czterech Wiatrów, groty zła leżały w północnej części, a groty dobra w południowej. On, zataczając się, wkroczył do zachodniej, a tam właśnie znajdował się miecz. Stał na wprost wejścia i od razu rzucił mu się w oczy. I ten pozbawiony wszelkiego honoru potwór ukradł go. Duchy opowiedziały Targenorowi i mnie, że miecz został odebrany dawno temu jakiemuś śmiałkowi, który zamierzał się dostać do źródła jasnej wody. Miał jednak nie dość czyste serce, by do niego dojść, i umarł po drodze. Zakazano mu wniesienia miecza do groty czystości, zostawił go więc po drodze. Miecz stał tam aż do chwili, gdy przyszedł Tan-ghil. To prawda, co powiedziano, że ów miecz został wykonany w praczasach, ale nie ma on nic wspólnego z dobrem czy ze złem; myślę natomiast, że wyraża odwagę, jest symbolem siły. Posiada przy tym rzeczywiście jakąś tajemniczą moc, której jednak nie potrafili przejrzeć ani Tan-ghil, ani Targenor.
– Cóż – wtrącił Ian. – To brzmi obiecująco. I Targenor chciał, żebyśmy ten miecz otrzymali właśnie teraz?
– Tak. A dlaczego nie?
Nataniel przykucnął i pochylił się nad skarbem.
– Zastanawiam się, dlaczego nam to spadło na głowy.
– Czy to nie Heike starał się dopiero co nawiązać z tobą kontakt?
– Tak – potwierdził Nataniel. – I skierował moje myśli na polankę ponad Grastensholm.
– Mamy uwierzyć, że… istnieje jakiś związek z tym? To znaczy pomiędzy wejściem Heikego do świata szarego ludku a tą ścianą, która stoi nam na drodze?
– Uff! – jęknęła Tova. – Nie chcę mieć nic wspólnego z szarym ludkiem. A już w każdym razie znowu sprowadzać go na ziemię!
Gabriel szepnął zdławionym głosem:
– Czy to oni obserwują nas tam w górze?
– Nie, nie – odpowiedział Marco. – Tamci na górze to ci sami, których widzieliśmy na hali. To ci wysocy, ubrani na czarno.
Nataniel wstał zamyślony.
– Myślę, że masz rację, Marco. Jest związek pomiędzy tymi dwiema sprawami. To znaczy pomiędzy polanką na wzgórzach Grastensholm a tą ścianą. Możemy dostać się do wnętrza jedynie magiczną drogą.