Teraz uświadomili sobie, że to właśnie szum tego wiatru słyszeli już dawno temu, szum, który narastał w miarę, jak się zbliżali. Teraz wszystko stało się wściekłym rykiem, orkanem, któremu żadne z ludzi nie było w stanie się oprzeć.
Nieszczęśni wędrowcy wili się pod ścianami, szarpani tym wyjącym wiatrem w ciemnościach, które niczym płonąca błękitnym światłem pochodnia rozjaśniało tylko wirujące ciało Nataniela.
ROZDZIAŁ III
Tova była zszokowana i śmiertelnie przerażona. Do tego stopnia, że początkowo w ogóle nie mogła o niczym myśleć. Jej umysł i ciało utraciły zdolność wzajemnego komunikowania się. Szczerze mówiąc, jej organizm w ogóle przestał funkcjonować, z mózgu nie płynęły żadne sygnały, była jak sparaliżowana.
Wirowała wokół własnej osi, ale całkowicie bez udziału woli, wichry miotały nią tam i z powrotem po pustej przestrzeni, pogrążonej w gęstych ciemnościach. Nataniel już jakiś czas temu zniknął im z oczu.
– „Im”?
Była tu przecież sama! Pojęcia nie miała, gdzie podziali się inni; odległości wydawały się ogromne, wprost nieskończone.
Powoli odzyskiwała czucie w ciele, mózg budził się z odrętwienia.
Dość chłodno było w tych ciemnościach, ale nie na tyle, by nie można tego wytrzymać. Najdziwniejszy wydawał się jej wpływ, jaki pusta przestrzeń wywierała na jej zmysły.
Ogarniała ją coraz głębsza depresja. Czuła się niepocieszona, dręczył ją dojmujący żal z powodu zmarnowanego, jak sądziła, życia. Co zrobiła dla świata? Jak wykorzystała ten dar, jakim jest życie?
Tyle mogła była zdziałać, tyle dokonać! A zamiast tego roztrwoniła wszystkie dane jej możliwości.
Ponura rzeczywistość przytłaczała ją nieznośnym ciężarem, poczuła bolesny skurcz serca. Ian!
Ian, jej fantastyczna, niewiarygodna radość na tym świecie! Ian zniknął!
Nie może go utracić! Niech się z nią dzieje, co chce, ale Iana utracić nie może! Tylko on jeden coś dla niej znaczy!
Boże, a jeśli on potrzebuje pomocy? Jeśli właśnie ona, Tova, jest mu potrzebna, a jej przy nim nie ma! Ian, niewinny uczestnik walki pomiędzy tym, co złe, a tym, co dobre w Ludziach Lodu! Jemu nic się nie może stać, to by było zbyt niesprawiedliwe!
A troje pozostałych? Co z nimi? Gdzie się podziali?
Samotność oddzielała ją od reszty świata niczym potężna kurtyna.
Jaka niepojęta, niezrozumiała jest ta próżnia, w której się znalazła… Ciemność. Lęk, który wysysał ją od środka, groził uduszeniem…
Tova wpadła w panikę. W śmiertelnym przerażeniu wrzeszczała jak szalona.
Nagle gdzieś daleko pod nią rozbłysło słabe światło latarki.
Błogosławione niech będą te ich reflektory! Miała nadzieję, że wszyscy zdążyli je zabrać.
No, Nataniel, niestety, nie.
Ale przecież on sam świeci…
Tova zaśmiała się krótko, histerycznie, ale jej śmiech bardzo przypominał płacz.
Zdążyła sobie tymczasem uświadomić, że ten wściekły, wyjący wicher nie wieje już tak gwałtownie jak przedtem. Słyszała go jakby z oddali. W gruncie rzeczy wiał on najsilniej właśnie przy wejściu, tam też przeciągi były wyjątkowo przenikliwe.
Im bardziej się oddalała wirując, kołysząc się czy też kręcąc, nie wiedziała, jak ma to określić, tym większa ogarniała ją cisza.
Zdaje mi się, że opadam, pomyślała. Wpadam w jakąś wirującą głębię.
Tova zapaliła teraz swoją latarkę.
Próbowała pochwycić w snop światła reflektora tego człowieka, który znajdował się pod nią, tego, który ze swej strony na nią kierował światło. Stwierdziła jednak bardzo szybko, że w żaden sposób nie panuje nad sytuacją. Bezradnie kręciła się w kółko.
– Ratunku! – wrzasnęła rozpaczliwie. – Pomocy!
Ale kto miałby jej pomóc?
Cisza. Ponad idącym od wejścia prądem powietrza panowała cisza. Im dalej Tova odpływała, tym cisza była głębsza.
Gdzieś bardzo, bardzo daleko rozległ się przestraszony głos Gabriela. Wzywał pomocy, on również.
Biedny mały Gabriel!
– Zapal latarkę, Gabrielu! – krzyknęła tak głośno, jak tylko mogła.
Malutkie chwiejne światełko rozbłysło z boku ponad nią. Reflektor chłopca znajdował się tak daleko, że zdawał się nie większy niż płomyk zapałki.
Cóż za odległości!
Wtedy zwróciła uwagę, że światełko pod nią się zbliżyło.
– Nie stawiaj oporu, Tovo! Opadaj! – zabrzmiał głos Marca i był to najrozkoszniejszy dźwięk, jaki zdarzyło jej się słyszeć.
– Nie mogę! – krzyknęła w odpowiedzi. – Ja po prostu dryfuję zawieszona w powietrzu.
– Próbuj! A ja podejdę do ciebie od góry. Potrafisz kierować swoimi ruchami! Używaj rąk i nóg!
Tova zastanowiła się. Jeśli ma opadać w dół, musi odpowiednio ułożyć ciało. Głowa w dół, ręce wzdłuż boków i wyprostowane nogi.
Jestem jak pelikan, który nurkuje pod wodą, wyobrażała sobie.
Z początku kręciła się w miejscu, traciła równowagę i kładła się na boku. Ale ćwiczenia czynią mistrza, więc po kolejnej próbie zdołała skierować się w dół.
Uff! Lecę chyba zbyt szybko, myślała z lękiem.
– Marco, pomocy! Zatrzymaj mnie! – wołała.
– Rozpostrzyj ramiona! Będą działać jak hamulce! – usłyszała jego głos, znacznie teraz wyraźniejszy i jakby bliższy.
Tova wykonała polecenie. Poczuła, że tempo lotu maleje, i nagle czyjaś ręka zacisnęła się na jej nadgarstku i pociągnęła całe ciało w górę.
– O, Marco, Marco! – szlochała, przytulając się do niego histerycznie.
– No już, już, nie poddawaj się panice. Musimy w pełni kontrolować to, co robimy.
Kilkakrotnie głęboko wciągnęła powietrze.
– No! Już jestem spokojna. Przepraszam!
– To zrozumiałe, że się przestraszyłaś.
– Marco, ja chyba wiem, gdzie znajduje się Gabriel.
– Musimy go odszukać.
– On jest ponad nami. Kiedy po raz ostatni widziałam światło jego reflektora, świeciło na prawo ode mnie. W górze. Innych nie widziałam.
– Przed chwilą mignął mi tu niedaleko Ian, ale przepłynęliśmy obok siebie.
– Och, błagam cię, musimy odnaleźć Iana – prosiła Tova.
– Oczywiście, że to zrobimy. Ale najpierw poszukamy Gabriela.
– Naturalnie, to jasne.
Kiedy tak rozmawiali, Marco zdołał podciągnąć siebie i Tovę w górę. Bardzo dobrze opanował technikę poruszania się w tej przestrzeni. Dziewczyna czuła się jak kurczak, który próbuje latać.
– Jak tu cicho – powiedziała. – Musimy być daleko od wejścia.
– Tak. I zdaje mi się, że tam widzę promyk światła.
– To z pewnością Gabriel. O Boże, on jest tak okropnie daleko!
Marco powtarzał imię chłopca głosem, który mógłby martwego przywrócić do życia. Każdy okrzyk długo dźwięczał w uszach Tovy.
W odpowiedzi dotarł do nich żałosny pisk.
– Idziemy do ciebie, Gabrielu!
Było oczywiste, że chłopiec dryfuje w powietrzu. Małe światełko szybko przenosiło się z miejsca na miejsce.
Tova kurczowo trzymała się Marca, ale też się kręcili, wirowali wokół własnej osi i nieustannie zbaczali z kursu, mimo wszystko jednak zbliżali się do małego światełka. Jego blask stawał się zresztą coraz silniejszy. W końcu usłyszeli pełen nadziei głos chłopca:
– Dziękuję, dziękuję, że przyszliście do mnie! Kim jesteście? Ach, Marco i Tova!