Выбрать главу

Znała, więc w końcu tor jego lotu. Miała przed oczami ścieżkę, wyrysowaną srebrną kreską na mapie nieba i rozpisaną na czterech kartach w tabelach dat. Mogła go przywołać.

Sirocco, demona wichru o oddechu, który wypala oczy i wysusza szpik w kościach.

Tyle, że teraz była po prostu zmęczona. Zbyt zmęczona na radość. Chciała jedynie położyć się na posłaniu i spać tak długo, aż zapomni o tych siedmiu latach, co minęły od śmierci matki. I najchętniej obudziłaby się w jakimś obcym, odległym miejscu, gdzie nikt nie słyszał o Brionii i książętach, którzy władają magią i mają moc zaklinania demonów.

Jeden z heroldów zapuścił się aż do Vicolo delle Tessitrici i stał pod warsztatem, wykrzykując hałaśliwe zaproszenia na rokroczny bal. Jego wrzask aż świdrował w uszach. Arachne miała ochotę go przepędzić precz, ale nagle tknęła ją pewna myśl.

Tej jednej, jedynej nocy mogła widzieć twarz Severa, kiedy wezwie demona, aby rozszarpał go na strzępy. Każdy miał prawo wejść do ogrodów i patrzeć, jak książę rozpoczyna bal, tańcząc na wielkim placu przed cytadelą z najpiękniejszą z dziewcząt. Nawet ona.

Od lat nie nosiła strojnych szat i nie zostały jej żadne klejnoty, aby się przyozdobić. Na dnie skrzyni znalazła starą suknię z błękitnego płótna, podarunek od matki, przybraną jedynie u dołu drobnym wzorem z różanych kwiatów. Wyrwawszy z księgi kartę z zaklęciem i zapisem pozycji demona, ukryła ją na piersiach pod suknią. Upięła wysoko warkocze i wsunęła w nie kilka białych róż, znalezionych w wirydarzu na jedynym krzaku, który przetrwał po śmierci jej matki. Na kramie przy Porta dei Leoni kupiła maleńką, jedwabną maseczkę. Kiedy ukryła twarz, miała wrażenie, że hafciarka z Vicolo delle Tessitrici zniknęła bez śladu. Ktoś zupełnie inny wspinał się w rozradowanym tłumie ku książęcej cytadeli. Arachne nie była pewna, czy zna tę dziewczynę.

Wydało się jej, że strażnicy u bramy przyglądają się jej dziwnie, jakby wiedzieli o ukrytym zaklęciu. Przeszła pomiędzy dwoma lwami z żółtego piaskowca. Każdy z nich był ponoć demonem zamkniętym w kamieniu, aby strzegł maga i chronił go przed wszelkim niebezpieczeństwem. Jej jednak nie zatrzymały.

Ogrody mieniły się od świateł. Kwitły kwiaty. Na drzewach wisiały owoce z palonego cukru, marcepanu i lukrecji smażonej w miodzie. Na niektórych siedziały pszczoły z czystego złota. Ponad klombami wirował rój połyskliwych demonów, a każdy z nich był ognistą salamandrą, zaklętą w kształt latarenki.

Arachne wędrowała powoli poprzez zaczarowany ogród. Wkrótce została sama na ścieżce, bo goście z miasta rozbiegli się na wszystkie strony w poszukiwaniu nowych cudów. Ona jednak szła prosto na wielki marmurowy plac przed cytadelą. Zbyt długo czekała na spotkanie z Severem. Nie chciała zwlekać ani chwili dłużej.

Ale kiedy podeszła bliżej, tłum znów zgęstniał niezmiernie. Mnóstwo dziewcząt przez cały rok marzyło, że właśnie je wybierze książę, aby zatańczyły z nim pierwszy taniec i rozpoczęły bal. Tłoczyły się teraz niecierpliwie po bokach placu w swych najlepszych sukniach i Arachne nie zdołałaby się przepchnąć pomiędzy nimi bliżej maga. Cofnęła się, zatem głębiej w ogród. Nikt nie patrzył w jej stronę, więc uniosła spódnicę i wspięła się szybko na jeden z figowców. Teraz ponad głowami zgromadzonych widziała wyraźnie cały plac. Był wciąż pusty, tylko przed wejściem do Palazzo Ducale stały dwa rzędy żołnierzy w barwach maga.

Maleńki ptaszek o żółtym brzuszku przyfrunął i usiadł na gałęzi tuż obok jej twarzy. Przechylił główkę i przyglądał się jej uważnie. Ale kiedy wyciągnęła dłoń, by dotknąć delikatnie brązowego grzbietu, poczuła pod palcami chłodny metal. Ptak był demonem, zabawką stworzoną przez maga dla rozrywki gawiedzi.

Zagrały trąby i ogromne wrota cytadeli rozwarły się powoli. Rozpoznała Severa od pierwszego spojrzenia. Był cały w błękicie, a jego płaszcz koloru ultramaryny opadał aż do ziemi. Gdy szedł przez plac, goście chylili się przed nim w pokłonie. Minął pierwszy szereg panien, a patrycjuszki w sukniach z brokatu i jedwabiu rozstąpiły się przed nim, z trudem kryjąc zawód. Dalej stały dziewczęta z wysokiego miasta, córki kupców i rzemieślników, przemieszane z biedotą miejską, rybaczkami z portu, a nawet ladacznicami. Wszystkie nosiły takie same maski z czarnego jedwabiu i z równą niecierpliwością oczekiwały decyzji księcia.

Severo zwlekał. Z uśmiechem odpowiadał na pozdrowienia. Ucałował dłoń siwowłosej matrony, która miała dość śmiałości, by zastąpić mu drogę. Wciąż jednak nie wybrał partnerki do tańca.

Dopiero, kiedy był prawie pod jej drzewem, Arachne zorientowała się, dokąd idzie. Przywarła mocniej do pnia, przeklinając próżność, która podszepnęła jej jasną suknię. Na darmo. Mag dostrzegł ją od razu.

Stał pod figowcem, z rozbawieniem w błękitnych oczach przyglądając się Arachne. On jeden nie nosił maski. Miał szczupłą, smagłą twarz. Kiedyś wyhaftowała ją na płaszczu jako oblicze demona.

– Skocz – powiedział Severo. – Złapię cię.

Inni również zauważyli Arachne i zaczynali spoglądać ku nim z zaciekawieniem.

Mag wyciągnął ręce. Ptaszek zaświergotał natarczywie. Nie miała, na co czekać.

Skoczyła.

Severo złapał ją, przyciągnął do piersi i usłyszała mocne uderzenie jego serca. Potem postawił ją na ziemi i wyjął kwiat z jej włosów.

– Kwiaty Sirocco – rzekł, obracając w palcach białą różę. – Niebywałe.

Zdumiała się, jak mogła być równie głupia i zdradzić się tak prostą rzeczą. Ale wtedy Severo zrobił coś, co zadziwiło ją jeszcze bardziej. Ujął jej dłoń.

– Czy zechcesz mi uczynić ten zaszczyt, pani – wypowiedział ceremonialne słowa – i zatańczysz ze mną tej nocy?

Zaschło jej w gardle. Mogła tylko skinąć głową.

Ludzie wiwatowali, kiedy Severo prowadził ją po trawie na wielki marmurowy plac przed cytadelą. Muzycy na drewnianym pomoście, przystrojonym wielobarwnym kwieciem i złotymi wstęgami, zaczęli grać. Nie znała kroków. Nie rozpoznała powolnej, rozkołysanej melodii, lecz mag położył jej dłonie na swoich ramionach i objął ją wpół. Potem spojrzała mu prosto w oczy. I nie było nic więcej. Melodia uniosła ją i oszołomiła jak zaklęcie.

Srebrne i złote salamandry otoczyły ich i wirowały nad nimi jak rój ogników, a nieboskłon był pełen gwiazd. Coś rozplotło jej włosy – magia albo jego palce – i otoczyły ich jak jedwabna przędza, jak babie lato, kryjąc przed wzrokiem gapiów. I wydawało się jej, że te wszystkie straszne, samotne lata w warsztacie Despiny opadają z niej niczym zwiędłe, sczerniałe liście. Cała nienawiść, lęk i strach, spowijające ją od śmierci brata, podniosły się na chwilę i niczym dym zniknęły na nocnym niebie. To było jak sen. Jak nagłe zaćmienie serca. Po prostu nie pozostało nic prócz tańca i ramion Severa, które otaczały ją ciasno i unosiły nad ziemią.

Potem melodia znikła gwałtownie. Jak ucięta nożem.

Zakręciło się jej w głowie. Zachwiała się i byłaby upadła, gdyby mag jej nie podtrzymał. Znów usłyszała spokojne, równe bicie jego serca. Taniec się skończył, ale on wciąż stał naprzeciw niej, jakby na coś czekał. Nagle Arachne rozpaczliwie zapragnęła, żeby nigdy nie było tych siedmiu lat i siedmiu płaszczy, utkanych, by go zabić. Aby nigdy nie odnalazła kodeksu i nie poznała toru lotu demona, który był jego śmiercią. Ale melodia dobiegła końca i znów pamiętała. Pamiętała o wszystkim.

Cofnęła się o krok i sięgnęła pod suknię, gdzie na piersi miała ukryte zaklęcie, przywołujące sirocco. Wśród ciszy głuchej jak makiem zasiał wykrzyczała je magowi prosto w twarz.

Pociemniało. Iskry i salamandry zgasły, zdmuchnięte jej głosem. Z wysoka, sponad koron drzew i najwyższych wież cytadeli, dobiegł poszum. Zrazu nieznaczny, spotężniał i runął na nich z przeraźliwym wyciem. Cisnął Arachne o ziemię. Oczy miała pełne piasku i nie widziała, co się dzieje z Severem. A potem coś jeszcze na nią opadło. Ultramarynowy płaszcz maga, który zasłonił ją przed wichurą.