Выбрать главу

– Dosyć! – usłyszała nad sobą jego głos.

Zadymka uciszyła się bez śladu. Arachne odchyliła połę płaszcza. Wieże cytadeli wciąż trwały, nieporuszone, i żadne z drzew w ogrodzie Palazzo Ducale nie złamało się pod naporem zawiei. Nad nią zaś stał Severo, nadal z tym samym nieodgadnionym wyrazem twarzy.

– Wstań – powiedział, po czym zacisnął dłoń na jej przegubie. – Zdejmij maskę.

Usłuchała. Podniósł ją bez wysiłku i wciąż okrytą płaszczem przeprowadził przez tłum. Ludzie spoglądali na nich ze zgrozą, szepcząc coś pod nosem i potrząsając głowami. Nie próbowała się wyrywać.

Kiedy wartownicy, strzegący bram cytadeli, rozstąpili się przed nimi, Arachne wciąż ściskała w dłoni kartę z kodeksu. Zaklęcie nie podziałało. Może nigdy nie było prawdziwe, a może jedynie nie umiała zapanować nad demonem.

– Złamałaś rozkaz – rzekł Severo, kiedy znaleźli się wysoko, na otwartym tarasie ponad wewnętrznym ogrodem, dokąd nigdy nie wpuszczano gości.

– Dlaczego sądzisz, że możesz mi rozkazywać?

– Dobre pytanie – przyznał mag. – Ponieważ jestem księciem tego miasta i twoim władcą.

Natychmiast opanowała ją złość. Strząsnęła z ramion jego błękitny płaszcz.

– Nie jesteś moim władcą!

– Nawet, jeśli przypłynęłaś zza morza, Brionia należy do mnie i ja tu stanowię prawo.

– Brionia nigdy nie należała do ciebie! – wykrzyknęła, odgarniając z twarzy włosy.

– Wybudował ją mój ojciec i spoił własną krwią. Odziedziczyłem miasto zgodnie z jego wolą i nie bez walki. – Severo wciąż był spokojny. – Czyżbyś chciała przeczyć moim prawom?

– Nie masz żadnych praw. Twój ojciec zamordował prawowitego władcę i wydarł dziedzictwo synom Sirocco. Popełnił jednak błąd. Nie zdołał ich zabić.

– Skąd wiesz o synach Sirocco?

Roześmiała się z triumfem.

– Ponieważ pochodzę od najmłodszego z nich. Tego, który został uniesiony przez sirocco z Isola di Tutti Venti na wschód, na drugą stronę morza.

Severo długo się nie odzywał.

– To nieprawda – powiedział w końcu.

Jego głos był łagodny i niemal mu uwierzyła. Niemal. Zaraz jednak przypomniała sobie, kim jest.

– Nie widzisz moich oczu? Są błękitne jak niebo i pełne magii. Płynie we mnie krew magów.

Severo potrząsnął głową.

– To się czasami zdarza. Bez powodu. Niektóre dzieci rodzą się z oczami błękitnymi jak niebo. Lecz nie ma w tym żadnej magii, jedynie zwykły traf.

– Moja matka powiedziała mi, kim jestem.

– Skłamała. Zapewne miała powód. Być może zapragnęła dać ci coś, co sprawi, że nie będziesz jedynie dzieckiem wygnańców w obcym mieście. Ale uwierz, że nie płynie w tobie ani kropla krwi Sirocco.

Cofnęła się na sam skraj tarasu, oparła plecami o balustradę.

– Kłamiesz! – Dlaczego miałbym to robić?

– Żeby ukraść mi wszystko. Do cna. Odebrać mi nie tylko Brionię, ale nawet pamięć o moim dziedzictwie.

– Nigdy ci niczego nie zabrałem, Arachne. – Mag podszedł bliżej. Wyjął jej z dłoni zmiętą kartę i cisnął w dół. – Dlaczego mnie tak bardzo nienawidzisz?

Zamknęła powieki. Nie chciała, żeby widział, jak płacze.

– Zabiłeś mojego brata! – krzyknęła. Echo jej słów zawirowało ponad ciemnym ogrodem. – Zaciągnął się do wojska, a ty posłałeś go na południe, aby znalazł się z daleka od Brionii. Z daleka od nas. Potem go zabiłeś.

Gdzieś daleko, po drugiej stronie cytadeli, znów grała muzyka. Mieszczanie powrócili do zabawy.

– Przykro mi – powiedział cicho Severo. – Żołnierze umierają na wojnie. Nie mogę ochronić każdego z nich.

– Zabiłeś go – powtórzyła tępo. – Zabiłeś.

A potem wybuchła szlochem, który tłumiła przez te wszystkie lata. Nie spostrzegła, jak to się stało, że Severo był tuż przy niej. Ukryła twarz na jego piersi i płakała. Mag nie poruszył się. Objął ją i po prostu czekał cierpliwie.

– Co ze mną zrobisz? – spytała, wysuwając się z jego uścisku.

– Złamałaś coś więcej niż mój rozkaz. Aby mnie zabić, sięgnęłaś po zakazaną wiedzę. Nigdy nie zdołałabyś okiełznać demona, nawet gdybyś wytropiła go w jednej z ksiąg. Nie masz dość mocy ani dość wiedzy. Ale nauczyłaś się czytać, a za to jest dla kobiety jedna kara, starsza od nas obojga.

Śmierć, pomyślała Arachne. Kobieta, która nauczy się czytać, zostanie ukamienowana jak strega na placu przed świątynią. Gallinetta miała rację. Powinnam była użyć trucizny.

– Zabijesz mnie – rzekła.

– Taką naznaczono karę.

Miała niejasne wrażenie, że powinna coś zrobić. Rzucić się magowi do nóg i błagać o litość. Albo przeklinać go i złorzeczyć. I nie potrafiła.

A najdziwniejsze było, że nie czuła strachu. Dokądkolwiek zmierzała przez te siedem lat po śmieci brata i matki, dotarła do celu. Nic więcej od niej nie zależało. Była w tym jakaś otucha.

– Czy powiesz mi coś wcześniej?

– Pytaj.

– Kiedy się o mnie dowiedziałeś? Już wtedy, kiedy pierwszy raz spróbowałam ściągnąć demona?

Nie zawahał się ani odrobinę.

– Wcześniej. Lichwiarz wydał cię tej samej nocy, gdy przyszłaś do niego po księgę. Wyznaczono za podobne wieści nagrodę. Nie jesteś pierwszą kobietą, która usiłowała zgłębiać zakazaną wiedzę czarodziejów.

Uwierzyła mu. Nie pojmowała, dlaczego.

– Skoro wiedziałeś, czemu mnie wówczas nie zabiłeś?

– Byłem ciekaw. Dałem lichwiarzowi księgę, bezużyteczną, abyś przez przypadek nie wyrządziła krzywdy nikomu prócz siebie, i rozkazałem, by ci ją dał, jeśli powrócisz. I nie omyliłem się. Wróciłaś. Wtedy zrozumiałem.

– Co?

– Chodź ze mną. – Ujął ją za łokieć i poprowadził przez taras ku drzwiom.

Zgadła, że to jego komnata i zdumiała się jej surowością – nie było w niej nic, oprócz łóżka, pulpitu do czytania przy oknie i dwóch zwyczajnych skrzyń. Przy posłaniu stał ogarek pojedynczej świeczki. W wielkim kominie buzował ogień. A pod ścianami na drewnianych stojakach rozwieszono siedem płaszczy, które wyhaftowała.

– Więc to ty je kupowałeś – powiedziała cicho. – Powinnam była zgadnąć. Mam nadzieję, że przyniosły ci więcej radości niż mnie.

– Nigdy ich nie nosiłem. Czy wciąż nie wiesz, dlaczego?

Potrząsnęła głową.

– Prawie ci się udało, Arachne. Niemal mnie zabiłaś.

Była pewna, że się przesłyszała.

– Kiedy Tuillio przyniósł pierwszą szatę, twoja sztuka zachwyciła mnie. Nie sądziłem, że człowiek może bez magii stworzyć coś równie pięknego. Że kobieta może wyrysować demona tak samo biegle jak ja. Od sześćdziesięciu lat patrzę im prosto w twarze, kiedy przybiegają do mnie, rozwścieczone, lecz posłuszne zaklęciu. Jednak na zwyczajnym kawałku płótna zobaczyłem coś innego. Jakąś cząstkę wiedzy, której nie znałem. Nawet nie przeczuwałem jej istnienia. Czy wiesz, co zrobiłaś – wtedy i przez wszystkie kolejne lata?

– Haftowałam.

– Jest dziewięć sfer nieba, a w każdej krążą duchy odmienne i właściwe tylko dla niej. Dziewięć chórów demonów, którymi włada tylko Najwyższy – i magowie, jeśli mają dość rozumu oraz umiejętności. To właśnie zrobiłaś na swoich płaszczach, Arachne. Wyhaftowałaś kolejno siedem demonów, po jednym z każdego chóru, od najsłabszego mocą po coraz groźniejsze, aż do tronów, nad którymi są już tylko keruby i serafy.

– A jak cię prawie zabiłam? – przerwała niecierpliwie.

– Nawet teraz dbasz tylko o to? – Coś przemknęło po twarzy Severa. Smutek. – Dobrze, więc. Kiedy niemal włożyłem pierwszy płaszcz.

Spojrzała na niego z niedowierzaniem.

– Drwisz ze mnie?

– Wydawał się dla mnie stworzony – ciągnął szeptem Severo. – Płaszcz godny maga, czyż nie? Błękitny i srebrny jak moja magia. Niebo i gwiazdy. Morze i szron. Kiedy go dotknąłem, tkanina omywała moje palce niczym fala. A gdy go podniosłem, był lekki jak pióro i delikatny jak pajęczyna. Prawie włożyłem go na ramiona. – Potrząsnął lekko głową, jakby dziwił się własnej głupocie. – Prawie mnie pokonałaś.

– Nie rozumiem.

Spojrzał jej prosto w oczy.

– Udało ci się uwięzić w płótnie demona. Wplotłaś go między nici tak zręcznie, że niemal go przeoczyłem. Spętałaś go bez zaklęcia, tak, że nikomu więcej nie uda się nad nim zapanować ani zmusić go do spełnienia życzenia. On zaś nie potrafi się uwolnić. Pozostanie w płaszczu, dopóki haft nie zetleje i nie rozpadnie się na strzępy. Chyba, że wcześniej demon zdoła mnie pochwycić, bo twoje pragnienie jest również zapisane we wzorze haftu i pozostawiłaś mu tę jedną drogę ucieczki. Wystarczyłoby włożyć płaszcz na ramiona, a demon pochłonąłby mnie bez śladu.