Kiedy rzemieślnicy skończyli, wyprawę Luany wystawiono na pokaz w niskich salach cytadeli i mieszkańcy Brionii przybywali dumnie, by ją oglądać. Szczególnie dziwowano się małżeńskiemu łożu, przyozdobionemu mahoniem oraz macicą perłową i rzeźbionemu w winne grona, prastary motyw płodności i szczęścia. Zachwyt budziły również tkaniny, od stołowych płócien do najmniejszych chustek powleczone barwą magów, a także kielichy z kryształu przejrzystego jak woda. Na poduszkach ze złotogłowiu umieszczono wyjątkowo kunsztowne klejnoty, a wśród nich trzy korony – jedna z nich była ozdobiona szafirami, druga lapis-lazuli, trzecia zaś ametystami, aby jeszcze lepiej podkreślały niezwykły błękit oczu Luany. Tuż za nimi rozwieszono jej stroje, w tym przepięknej urody suknię ślubną wyszywaną srebrną nicią i perłami, a tak ciężką, że ledwie można ją było podnieść. Dalej były płaszcze podbite sobolami, kapelusze przyozdobione ptasimi piórami, a nawet pantofelki o zawiniętych noskach, na których umocowano maleńkie dzwoneczki.
Większość odwiedzających odchodziła z cytadeli zadziwiona i ukontentowana, bo wśród owego niezwykłego przepychu bardzo łatwo było zapomnieć, że narzeczona nie osiągnęła jeszcze wieku stosownego do zamążpójścia i nie z własnej woli wstępuje w ów uświęcony związek. Niektórzy tylko utrzymywali, że Rocco umyślnie pyszni się wspaniałością wyprawy, chcąc odwrócić uwagę od szaleństwa swego dziedzica. Jednakowoż znaczna część mieszkańców Brionii radowała się na nadchodzącą uroczystość, tym bardziej, że hierofanci nie urządzili hucznych zaślubin Roccowi i jego bratu, toteż od wielu lat w mieście nie świętowano małżeństwa książąt. Jeśli nawet ktokolwiek wiedział, że narzeczona, która za niechętnym pozwoleniem władcy zwykła, co dnia chadzać do katedry na nabożeństwo, przypadła patriarsze do nóg i ze łzami w oczach błagała go, by ocalił ją przed niechcianym ślubowaniem, uważał jej zachowanie za kaprysy dziecka, które nie potrafi należycie ocenić spadającego na nie zaszczytu.
Kiedy nastał dzień wesela, komnaty cytadeli wypełniły się znakomitymi gośćmi, a na dziedzińcu przed katedrą zgromadziło się tak wielu gapiów, że drabanci musieli siłą torować drogę dla orszaku państwa młodych. W mroku świątyni nikt też nie wiedział, czy łzy, które popłynęły z oczu Luany, kiedy Diamante wkładał jej na palec pierścień zaślubin, byty łzami szczęścia czy rozpaczy. Jednak widok tych dwojga dzieci, przybranych w błękit i srebro, zmiękczył serca nawet najzacieklejszych nieprzyjaciół księcia i tego dnia mieszkańcy Bronii życzyli im jak najlepiej.
Nikt oczywiście nie wiedział, jaki los naszykował dla nich Rocco.
Mniszka obudziła go w środku nocy ze słowami:
– To już nie potrwa długo.
Ze strapienia w jej głosie wywnioskował, że sprawy pogorszyły się nagle, i nie ofuknął jej nawet, że śmiała wejść do jego komnaty. Odesłał ją na korytarz, ubrał się pospiesznie i ruszył za przewodniczką. Kiedy mijali klasztorną kaplicę, dobiegł go przytłumiony szmer wielu głosów: mimo późnej pory zakonnice modliły się żarliwie o ocalenie swej mistrzyni. Senność i rozdrażnienie przeszły mu w jednej chwili. Wyprostował się, a manuskrypt przestał mu ciążyć. Najwyraźniej wyprawa do studni zaszkodziła opatce bardziej niż sądzono. A skoro tak się stało, zamierzał bardzo dokładnie przyjrzeć się ostatnim chwilom staruchy i na własne oczy ocenić, jakiej próby była jej nabożność. Wiedział, bowiem, że demony często dopiero u samego kresu życia przybywają do dłużnika po należną im zapłatę, a Luana, córka i narzeczona czarnoksiężnika, wydawała mu się skażona zakazanymi sztukami jak mało, kto.
Już od progu usłyszał jej chrapliwe rzężenie. Spoczywała na wysoko ułożonych poduszkach, a splecione na piersi ręce unosiły się wraz z nierównym oddechem. Rzadkie, siwe włosy pozlepiał pot. Skryba pierwszy raz widział ją bez nakrycia głowy i zdziwiło go, że są obcięte tuż przy skórze.
Przyglądał się jej w mdłym świetle świecy, zastanawiając się, jak równie szkaradne stworzenie mogło kiedyś budzić podziw i pożądanie tak wielkie, że uczyniono ją narzeczoną ostatniego z Principi dell'Arazzo. Och, pamiętał, że największe znaczenie miała oczywiście krew czarnoksiężników, płynąca w jej żyłach, nieskażone dziedzictwo Severa, który przed dwoma wiekami pokonał w Golfo delle Lacrime Arimaspi. Ale nawet później, kiedy została już pustelnicą w ruinach katedry, krążyły rozmaite pogłoski o jej małżeństwie.
Wiedziano wszem i wobec, że magiczna burza, która zmiotła cytadelę wraz z mieszkańcami, nastała właśnie w noc zaślubin syna Rocca. Niektórzy upatrywali w niej kary za okrucieństwo, z jakim patriarcha i książę zmusili do małżeństwa dziewczynkę, która pragnęła służyć jedynie Najwyższemu. Młodzi nie mieli wiele czasu dla siebie, zresztą oboje byli dziećmi, zbyt małymi, by prawdziwie świętować swe zjednoczenie. Sama Luana, nagabywana w wiele lat później przez szarych braci, również poprzysięgła przed ołtarzem, że pozostała czysta, dlatego powszechnie nazywano ją narzeczoną, nie zaś żoną ostatniego z Principi dell'Arazzo.
Plotki jednak szerzyły się niestrudzenie nawet wtedy, gdy świątobliwa księżniczka zasłynęła pierwszymi cudami. Głoszono, że Luana nie tylko bez żadnego oporu uległa Diamante, ale też wcześniej była kochanką jego ojca, który, uprzykrzywszy ją sobie po miesiącach rozpusty, przekazał ją synowi. Utrzymywano też, że jej niezwykła uroda zwabiła demona, który wielce ją sobie upodobał i rozjątrzony owym małżeństwem, spuścił deszcz ognia na cytadelę.
Skryba domyślał się, że pogłoski owe rozsyłają sami czarodzieje, którzy niechętnym okiem spoglądali na szerzący się na Półwyspie kult Luany. Nie bez przyczyny. Księżniczka, jak mało, kto doświadczywszy niegodziwości czarnoksiężników i furii demonów, nigdy nie przestała nawoływać, by porzucono magiczne kunszty. Jej nauki były w tym względzie zbieżne z doktryną szarych braci, ale skryba powątpiewał w ich szczerość i w słowach Luany upatrywał rzadkiego wyrachowania. Kiedy słuchał jej wspomnień, coraz mocniej utwierdzał się w przekonaniu, że opatka w sercu przechowuje obraz miasta, jakim było w minionych czasach czarnoksiężników, i tylko je naprawdę darzy miłością. Właściwie nie było w tym nic dziwnego. Więź, łącząca magów Brionii z ich ukochanym miastem, zawsze wykraczała poza zwykłe przywiązanie, a Luana nigdy nie przestała być spadkobierczynią ostatniego z Principi dell'Arazzo.
Przeorysza poruszyła się. Błysnęła perła w jej złożonych palcach.
– Diamante – odezwała się opatka, z osobliwą tkliwością wymawiając imię narzeczonego. – Mój biedny Diamante.
Diamante w rozterce przyglądał się dziewczynce, swojej żonie. Teraz, kiedy służące odwinęły welon, zdjęły z jej ramion kunsztownie wyszywaną suknię i uwolniły włosy spod wysadzanej szafirami korony, wyglądała jak małe dziecko zagubione wśród przepychu ich ślubnej komnaty. Siedziała na skraju łoża, a jej bose stopy nie sięgały posadzki. Nie umiał zgadnąć, co myśli. Na twarzy wciąż miała maskę z bielidła.