Выбрать главу

Owszem, widywali się wcześniej, choć za życia jej ojca Rocco nie mieszkał w cytadeli, tylko w letnim pałacu nieopodal murów miejskich. Ale podczas rodzinnych spotkań i uroczystości Diamante wolał się bawić z kuzynami. Nie zwracał uwagi na ich małą siostrę, która z rzadka tylko pokazywała się u boku matki. Należała do dziwacznego świata kobiet, gdzie nie istniały księgi, muzyka ani magia.

– Nie bój się – powiedział, chcąc zagłuszyć także swój strach. – Nie skrzywdzę cię.

Luana poruszyła się i na wpół rozpleciony warkocz opadł na ziemię. Kiedy służące ją rozbierały, zobaczył, że jej jasne włosy sięgają aż do kolan. W milczeniu poddawała się ich zabiegom i Diamante wyczuwał, że jest u kresu sił. Już wcześniej doszła go wieść o walce, jaką Rocco stoczył z jego kuzynką, zanim zmusił ją, by uległa temu małżeństwu. Podobno przez długi czas trzymano ją w ciemnicy, głodząc do utraty sił i dręcząc coraz bardziej wyszukanymi groźbami. Być może, dlatego Diamante nie pozwolono jej wcześniej zobaczyć. Mógł podziwiać wszystkie skarby, które wniosła mu w posagu, ale samą Luanę ujrzał dopiero w katedrze, u stopni ołtarza.

– Jesteś synem swojego ojca – rzekła jasnym, dziewczęcym głosem. – Nie chciałam cię.

Wystarczyło jej tak niewiele słów, aby go oszacować i odrzucić raz na zawsze.

– Ja też cię nie chciałem – odparł z urazą. – Żadnego z nas nie pytano o zdanie.

Odwróciła się lekko ku niemu, oczy, obwiedzione czarną farbką, błysnęły w białej twarzy jak dwa błękitne klejnoty.

– Zamknij drzwi – poprosiła.

– Są zamknięte.

– Nie tak – ponagliła go niecierpliwie. – Zaprzyj je krzesłem.

Miał ochotę roześmiać się, bo skoro sądziła, że Rocca zdoła powstrzymać pojedyncze krzesło, doprawdy niewiele wiedziała o sprawach czarnoksiężników. Zaraz jednak uświadomił sobie, że ona nie przeczuwa jeszcze, co ją czeka. Dla niej noc poślubna była ostateczną próbą, na którą szykowała się przez wiele dni, a ponieważ książę nadal nie złamał jej ducha, zamierzała stawić mu czoło najmężniej, jak potrafiła. Z weselnej sali wciąż dochodziły odgłosy zabawy i spodziewała się zapewne, że niebawem książęta, a może nawet patriarcha we własnej osobie, przybędą do komnaty, aby sprawdzić, czy małżeństwo zostało należycie spełnione. Jeśli zechcą okazać delikatność, przyślą jedynie jakąś stateczną matronę, aby zebrała pościelowe płótna i wychylą pod drzwiami kielichy wina za szczęśliwe poczęcie następcy. Jeżeli jednak Rocco zechce upokorzyć bratanicę, pozostanie w tej komnacie aż do świtu, a Luana poznała go wystarczająco dobrze, by nie oczekiwać zbytniej łaskawości.

Diamante, choć doskonale wiedział, że ta noc jest całkowicie pozbawiona znaczenia, nie chciał przerażać jej jeszcze bardziej. Dlatego z powagą na twarzy zaparł drzwi, których nikt nie zamierzał forsować, i nałożył kapturek na głowę salamandry, służącej im za latarnię. Bestia prychnęła z niechęcią, lecz zaraz przyćmiła światełko.

– Śpij teraz – zwrócił się do Luany. – Nikt tu nie wejdzie.

Nie docenił jej jednak. Chwilę jeszcze siedziała nieruchomo, jej ramiona drżały lekko, jakby powstrzymywała łkanie, ale przemówiła zdumiewająco opanowanym głosem:

– Coś wiesz. Powiedz mi.

Zawahał się. Była od niego młodsza i była dziewczynką, powinien, więc ją chronić przed strachem, skoro nie mógł uczynić dla niej nic więcej.

Luana wyczuła jego opór.

– Jestem silna. I chcę wiedzieć.

Powoli, urywanymi zdaniami opowiedział jej o nocnych spotkaniach z widmową kobietą, kłótni z ojcem i obietnicy Rocca.

– Chce mnie opętać? – spytała Luana, kiedy skończył. – Na zawsze sprzęgnąć z demonem?

Spodziewał się, że wybuchnie płaczem, jak jego matka, która na wieść, że do cytadeli sprowadzono kolejną kurtyzanę, wiła się na posadzce, zawodząc przeraźliwie, drapiąc twarz i wyrywając włosy. Luana jednak nie poruszyła się i jedynie palce, drgające kurczowo na podołku, świadczyły, że zrozumiała groźbę. Nieoczekiwanie zdjął go podziw dla tej jasnowłosej kuzynki, która nigdy wcześniej nie zaprzątała jego uwagi. Być może sprawiło to uwięzienie w klasztorze, zabójstwo ojca albo powolna śmierć braci i matki, ale była odporniejsza niż on na strach i knowania Rocca. Wydawała się odmienna od kobiet z cytadeli, podobna raczej do jednej z owych świątobliwych dziewic z drugiej strony morza, o których czasami czytali mu mnisi i które bez lęku stawiały czoło kapłanom Arimaspi. Gdyby tylko mógł, zatrzymałby ją przy sobie, póki oboje nie dorosną, a wówczas może naprawdę zapragnąłby się z nią ożenić.

Zastanawiał się, czy nie wyznać jej tego wszystkiego, ale zanadto się wstydził, więc tylko usiadł obok na wielkim małżeńskim łożu.

– Czy ta kobieta… Arachne… – odezwała się z namysłem – uczyniła ci kiedykolwiek krzywdę?

– Nie. Dlaczego pytasz?

Uciszyła go krótkim zmarszczeniem brwi.

– Ty również nie zdradziłeś jej przed ojcem, prawda?

Potrząsnął głową.

– Wezwij ją, więc – powiedziała, jakby była to najzwyczajniejsza, najbardziej oczywista rzecz pod słońcem.

Nie mógł jej ofiarować nawet krztyny nadziei.

– Ojciec po wielekroć kazał mi ją przywoływać, ale nigdy nie przyszła.

Dziewczynka obróciła się ku niemu.

– Ale tym razem przyzwij ją dla nas. Na pewno przybędzie.

– Nie boisz się, że jest demonem, jak twierdzi ojciec? – zapytał, bo wiele słyszał o pobożności Luany i o tym, że pragnęła pozostać w klasztorze, a mnisi nienawidzili przecież demonów, nazywając je najgorszymi nieprzyjaciółmi rodzaju ludzkiego.

– Demony nie mogą nam uczynić nic, na co nie przyzwolimy – odpowiedziała stanowczo. – Bardziej lękam się ludzi. Poza tym nikt inny nie zechce nam pomóc.

Powątpiewał, czy duch okaże się wystarczającą pomocą, ponadto nie umiał oszacować, jakimi zaklęciami i magicznymi pułapkami Rocco naszpikował tę komnatę. Być może ojciec przewidział nawet, że wbrew wszelkiemu rozsądkowi syn zechce tej ostatniej nocy uratować narzeczoną i czekał tuż za drzwiami na przybycie zjawy.

Luana jednak spoglądała na niego z taką pewnością w błękitnych oczach, że nie miał serca jej odmówić. Westchnął głęboko i szeptem wypowiedział imię swojej przyjaciółki:

– Arachne…

Płomienie świec załopotały, poruszone niewyczuwalnym wichrem, i duch pojawił się natychmiast po przeciwległej stronie komnaty, w ciemnej wnęce u okna. Dziewczynka drgnęła nerwowo i jej palce zacisnęły się na dłoni Diamante, gdy Arachne sunęła ku nim po dywanie utkanym w błękitno-złoty wzór. Jej policzki były blade, lecz pierś poruszała się w oddechu, rude włosy falowały przy każdym kroku – wyglądałaby jak żywa kobieta, gdyby jej bose stopy nie przechodziły na skroś przez nogi kandelabrów i kosze kwiatów, które rozstawiono w komnacie.

Przystanęła kilka kroków przed łożem, nie spuszczając oczu z dziewczynki. Diamante otworzył usta, aby przedstawić kuzynkę, ale ta uprzedziła go. Zeskoczyła z łóżka i wykonała formalny ukłon, jak przed kimś niezrównanie przewyższającym ją godnością i urodzeniem. Był to osobliwy widok, ponieważ księżniczki z rodu Severa przed nikim nie kłoniły się aż do ziemi i nikogo nie uznawały za lepszego od siebie.

– Jestem Luana di Brionia – dziewczynka wymawiała słowa z taką starannością, jak gdyby w l’Azzurro przemawiała przed całym dworem – i skoro Rocco nie mógł cię pochwycić ani ukarać w żaden inny sposób, postanowił spleść mnie z demonem, podobnie jak z tobą niegdyś uczynili nieprzyjaciele naszego rodu.

– Może nie zdoła tego zrobić – wtrącił niepewnie Diamante. – Mnisi grożą anatemą każdemu, kto będzie się parał opętaniem. Nadto to trudne czary i nie próbowano ich na Półwyspie od wielu lat.

One jednak nadal mierzyły się wzrokiem.

– Ach, tak – odezwała się płaskim głosem Arachne. – Więc postanowili cię oddać demonowi.

– Ale to, co dla ciebie trwało jedną noc, dla mnie ma trwać całe życie. Nie potrafisz nawet pojąć, co mnie czeka.