– Uciekajcie. – Arachne jakimś sposobem znalazła się tuż przy nich. – Czas dobiega kresu.
W tej samej chwili na galerii pojawił się Rocco.
– Zatrzymajcie się!
Władca Brionii przechylał się przez balustradę, a w jego ręku Diamante dostrzegł srebrzysty gwizdek, którego głos ożywiał łuczników. Goście weselni, magowie i książęta ze wszystkich stron Półwyspu, również wspięli się na galerię, obserwując teraz z wysoka wydarzenia na dziedzińcu. Każdy z nich doskonale rozumiał, że oto syn i spadkobierca najpotężniejszego z panów Półwyspu otwarcie przeciwstawia się jego woli. Rocco uczynił, więc to, co musiał. Zagwizdał.
– Jeśli któreś z was pójdzie o krok dalej, łucznicy raz na zawsze nauczą was posłuszeństwa.
Kronikarze powszechnie zgadzali się później, że dając znak posągom, nie przewidział w istocie tego, co nastąpi. Chciał jedynie nastraszyć syna i skłonić go, by wyrzekł się bezrozumnego oporu. Tak się jednak nie stało.
Diamante popatrzył na ojca. Luana szarpnęła go za ramię.
– Nie słuchaj go!
Niepewny, jak dalej postąpić, chłopiec chciał odwrócić się ku widmu. I potknął się.
Arachne próbowała go pochwycić. Na darmo – jej palce przeszły na wylot przez jego ciało. Diamante jeszcze przez moment młócił ramionami powietrze w rozpaczliwej próbie odzyskania równowagi. Po czym przewrócił się, ostatecznie i nieodwołalnie przekraczając naznaczoną przez ojca linię.
– Nie! – Arachne rzuciła się, by zasłonić go przed łucznikami.
– Nie! – zawtórował jej z rozpaczą Rocco i ich głosy zlały się w jedno.
Ale było za późno. Łucznicy wystrzelili, z całą celnością i mocą, do jakiej ich stworzono.
Pierwsza strzała ugodziła Diamante w pierś. Siła uderzenia okręciła go i przez chwilę ojciec widział oczy syna, szeroko rozwarte ze zdumienia, ale następne strzały już spadały z wysoka, jedna za drugą, nawet wówczas, kiedy leżał już nieruchomo na piasku. Przeszywały widmową postać Arachne i ni odrobiny nie ustając w pędzie, wchodziły w ciało chłopca, póki ostatni z łuczników nie zwolnił cięciwy. Skoro raz wydano rozkaz, nic nie mogło ich powstrzymać.
Arachne upadła na kolana przy martwym dziecku i płakała z głową pochyloną nisko przy ziemi, a nitki krwi coraz liczniej spływały ku niej po jasnym piasku. Luana niczym skamieniała patrzyła, jak wnikają w ciało widma i giną bez śladu. Brzeg sukni zjawy zabarwił się krwią, a czerwień pełzła wyżej poprzez tkaninę, aż powlokła ją całą. Dziewczynka ze strachem wyciągnęła dłoń i cofnęła ją zaraz, czując żar. Nie pojmowała, co się dzieje. Strużki krwi poczerniały i unosił się z nich gryzący dym, aż w końcu jak ciemna chmura przesłonił dziedziniec. Tylko postać żony Severa połyskiwała w nim coraz jaśniej.
– Arachne? – odezwała się ze strachem Luana.
Duch podniósł głowę, wyprostował się powoli i odsunął od Diamante. Po jego włosach pełgały drobne ogniki, a twarz była jedną taflą ognia.
– Teraz pamiętam – widmo przemówiło głosem, którego dziewczynka nie słyszała nigdy wcześniej.
Luana aż się wzdrygnęła, widząc, jak rysy Arachne spływają z twarzy tamtej istoty, a jej postać rozmywa się i potężnieje, póki nie stała się podobna do kolumny ognia. Chciała uciekać, ale dym spowijał ją jak gęsty, czarny całun i nie pozwalał się cofnąć ani o krok.
– Nie bój się – rzekła postać z płomieni. – Nie uczynię ci krzywdy.
– Czym ty jesteś? – spytała przerażona dziewczynka. – Czym jesteś?
– Nie mam imienia – odparł ogień. – Nie w waszym języku i nie po tym, jak mag ściągnął mnie z ponadksiężycowego nieba, aby na zawsze splątać mnie z kobietą, której pragnął.
Dziewczynka zakryła dłonią usta, by powstrzymać okrzyk grozy. Rozmawiała z demonem, nieskrępowanym duchem ognia, który by ich omamić, przybrał kształt martwej kobiety. W wiele lat później usłyszała od mnichów biegłych w pismach teologów, że nawet kilka słów wymienionych z demonem może przywieść do zguby śmiertelnego człowieka. Nie sądziła jednak, aby mężowie uczeni w piśmie naprawdę wiedzieli, o czym mówią – żaden z nich nie spotkał nigdy wolnego demona przyobleczonego jedynie w ogień, gdyż w swej prawdziwej formie nie mógłby się zatrzymać w pod-księżycowym świecie. Nawet święci, którzy zwyciężali potwory i poskramiali demony, w istocie zmagali się jedynie z poślednimi duchami, na dodatek oszołomionymi niewolą i wciąż skażonymi materią narzuconą im przez magów.
Z nią było inaczej. Nie próbowała walczyć. Zresztą, jak miałaby poskromić demona, który był najpotężniejszy spośród duchów Severa i pokonał dla niego dziesiątą część armii Arimaspi. Owszem, wiedziała, że skoro Severo zdołał go kiedyś zwabić do podksiężycowego świata i okiełznać, istniało zaklęcie zdolne na nowo odebrać mu wolność. Rocco mógł je znać i obrócić na swoją korzyść. Luana nie była jednak pewna, czy woli zdać się na łaskę stryja, czy też pozostać w mocy demona.
– Spałem i śniłem zbyt długo – ciągnął demon, bardziej do siebie niż do Luany. – Nie sądziłem, że istnieją tak głębokie sny.
Dziewczynka zrobiła dwa ostrożne kroki w bok, aby odsunąć się jak najdalej od tej istoty, która zdawała się teraz zaprzątnięta wyłącznie sobą. Ale kiedy jej wzrok padł na ciało Diamante, zatrzymała się. Nie potrafiła zostawić go na pastwę demona.
– Okłamałeś nas – rzekła z goryczą. – Udawałeś Arachne, a potem zwabiłeś nas tutaj, aby wypić jego krew i odzyskać siły.
– Mylisz się, dziecko. – Demon odwrócił się ku niej i pośrodku słupa ognia ujrzała dwoje gorejących, czarnych ślepi. – Nie oszukałem was, w każdym razie nie bardziej niż oszukałem sam siebie po tym, jak zagubiłem się we wnętrzu śmiertelnej kobiety.
Żar wokół niej zelżał nieco i domyśliła się, że demon hamuje swoją moc, aby wciąż mogła oddychać. Kiedy jeszcze mieszkała wraz z rodzicami w cytadeli, spowiednik ojca czytywał jej czasami legendy o świątobliwych dziewicach, które nie uległy złym duchom, nawet gdy te ofiarowywały im niezmierzone bogactwa i wieczną młodość. Wiedziała, że nie na darmo nazywano je mistrzami kłamstwa i twórcami ułud, co mamią i przywodzą do złego ludzkie serca. Ale słyszała też coraz bliżej na dziedzińcu nawoływania żołnierzy, spośród których przebijał się głos Rocca, zachrypły od rozpaczy i pełen nienawiści. Pan cytadeli wykrzykiwał jej imię i była pewna, że po śmierci jedynego syna nie pozwoli jej swobodnie odejść do klasztoru. Przy boku demona była od niego bezpieczna, być może bezpieczniejsza niż w jakimkolwiek innym miejscu Półwyspu.
– Nosiłem w ramionach jej dzieci i kołysałem je do snu – mówił w zadumie demon – a jej magia kołysała mnie również jak dziecko, aż wreszcie usnąłem, ukojony melodią jej krwi, aż stopiliśmy się w jedno, ciało i ogień, śmiertelna kobieta i demon, i nie było żadnego z nas. I nawet, kiedy umarła, gdy opuściła mnie na dobre, nie zdołałem się obudzić ani odlecieć w świat bardziej przychylny takim, jak ja.
Choć była przerażona śmiercią chłopca, a także losem, którą ją spotka, jeśli tylko wpadnie w ręce stryja, ujął ją żal w głosie demona i przypomniała sobie, jak wielką ufność pokładał w nim Diamante. Tymczasem postać z płomieni zaczęła zmieniać się znowu. Słup ognia przybladł, poczerniał u wierzchołka, zaczął się kurczyć, opadać ku ziemi i gasnąć, aż spomiędzy ognia ponownie wyłoniła się kobieca postać. Jednak nie sposób byłoby ją znów wziąć za Arachne. Wciąż była po dwakroć wyższa od śmiertelników, a jej kształt zmieniał się nieustannie. Drobne płomyki pełzały po powierzchni, czasami odrywały się i gasły na wietrze, a czasami jeszcze długo unosiły się wokół jak mydlane bańki, póki demon nie wchłonął ich na nowo. Zbliżył się do ciała Diamante, a kiedy sunął po piasku, skraj jego sukni zostawiał zeszklone, okopcone ślady. Jakby wyczuwając rozterkę Luany, odezwał się znowu: