Nawet, jeśli spostrzegł intruzów, Siro niczym nie okazał zdumienia. Dokończył hymn, po czym podniósł się z ziemi i ruszył naprzód pewnym krokiem, zupełnie jakby nie widział otwierającej się przed nim przepaści. Górale zakrzyknęli ze strachu, a mnich szedł dalej ku urwisku i ponad nim – jego bose stopy unosiły się w powietrzu, jak gdyby stąpał po niewidzialnym moście i zanim dotarł na drugą stronę rozpadliny, świadkowie cudu upadli na twarz, przerażeni i zadziwieni mocą świętego. Oni też pierwsi nawrócili się za jego przyczyną.
Mnich spędził dwadzieścia lat w jaskini u szczytu góry. Zrazu towarzystwa dotrzymywał mu tylko dziki lew, niegdyś postrach wiosek z dolin nieopodal; jego poskromienie było jednym z pierwszych cudów świętego Sirona i zjednało mu niezmierną wdzięczność okolicznych wieśniaków. Z czasem jego sława rozeszła się szeroko po Monti Serpillini i ludzie pielgrzymowali z daleka, aby otrzymać jego błogosławieństwo, wybłagać cud uleczenia dla chorych lub pomodlić się u jego boku za spokój ukochanych zmarłych. Powiadano, bowiem, że modlitwa świętego Sirona jest szczególnie miła Panu i ma moc otwierania wrót niebios.
Pielgrzymi gromadzili się na krawędzi przepaści i czekali na wietrze i zimnie, póki pustelnik nie zlitował się nad nimi i nie przeszedł na drugą stronę. Każdego roku przybywali jednak coraz liczniej i coraz więcej z nich pragnęło pozostać na górze u boku świętego. Nie mieli jednak jego mocy czynienia cudów i kroczenia w powietrzu, toteż dla nich właśnie mnich wymodlił most w poprzek rozpadliny.
Bywali w świecie porównywali go do mostu nad Abisso delle Ondine, choć tamten powstał przy użyciu bezbożnej sztuki czarnoksiężników. Jednak dzieło świętego Sirona było znacznie większą osobliwością, nie skrywało, bowiem żadnych nieczystych sił. Most wyglądał jak długi jęzor zastygłej lawy, smukły, łukowato opadający z obu stron rozpadliny i nie szerszy niż dwa łokcie. Wspierał się na dwóch olbrzymich kamiennych słupach. Górale z dawien dawna nazywali je Pilastri del Cielo, Filarami Nieba i od nich wziął swą nazwę.
Świadkowie twierdzili, że pojawił się w nocy, znienacka i bez żadnego znaku, który przepowiadałby jego stworzenie. Niektórzy dziwili się, dlaczego pustelnik bez szemrania otwiera dla innych samotnię, której przez lata nie chciał z nikim dzielić. Tajemnica prysła o świcie, kiedy uczniów obudziły dobiegające z groty ryki lwa. Przemagając strach przed dzikim zwierzem, przeszli przez most, zajrzeli do pustelni i znaleźli świętego, który zrazu zdawał im się pogrążony z drzemce, w istocie jednak zasnął snem znacznie głębszym. Zrozumieli, zatem, że most był jego cudem ostatnim, przerzuconym nie tylko nad przepaścią, ale i w przyszłość, zapowiadał, bowiem, czym powinna stać się Guglia dei Fulmini.
Przez kolejne dwa wieki z całego Półwyspu przybywali na nią mnisi, posłuszni wezwaniu świętego. Kiedy zabrakło miejsca w grotach, własnymi rękoma wykuwali sobie jamy w litej skale, aby odtąd służyły im za schronienie. Z czasem na górze wybudowano klasztor, a dawne groty pustelników opustoszały – z wyjątkiem jednej, najświętszej, w której krył się grób świętego Sirona, słynący z niezmiernych cudów. Ale do przybytku wciąż prowadziła jedna droga – most zwany Pilastri del Cielo.
Właśnie w tym miejscu syn Soave spędził trzydzieści lat.
– Mistrzu… – Oblat zatrzymał się przy drzwiach, wyraźnie przestraszony, że nakazano mu zakłócić spokój Nina w krótkiej godzinie przed wschodem słońca, kiedy zwykł komponować hymny.
Syn Soave zdjął dłonie z harfy. Nie odwrócił się jednak. Nie chciał przerażać dziecka widokiem wyszarpanych źrenic.
– Czyż nie prosiłem cię, abyś mnie tak nie nazywał? – zapytał, sięgając po przepaskę.
Chłopiec zaszurał nogami po kamiennej posadzce.
– Wybaczcie, mistrzu.
Nino ukrył uśmiech. Teraz przypomniał sobie imię małego. Tertio, po prostu trzeci w rodzinie. Kilka miesięcy temu ojciec, wędrowny pasterz, zostawił go w klasztorze na wychowanie i chwałę Pana. W tych stronach zdarzało się to często, szczególnie w rok nieurodzaju. Nie mogąc wyżywić dzieci, górale oddawali najmłodszych synów do przybytku świętego Sirona. Mnisi zaś nie odpędzali nikogo, a wiele spośród tych ofiarowanych malców po latach przyjmowało śluby i zostawało w klasztorze na zawsze.
– Z czym cię przysłano, dziecko? – napomniał go łagodnie Nino, bo chłopiec, pochłonięty oględzinami celi, zupełnie zapomniał o swojej misji.
W istocie pomieszczenie było zupełnie zwyczajne, pozbawione wszelkich znamion bogactwa i niemal we wszystkim podobne do cel innych braci. Jedynie harfa przypominała, że mieszka w nim najsłynniejszy spośród mnichów klasztoru świętego Sirona.
– Przybyła wasza siostra, mistrzu.
Jedynie wieloletni nawyk opanowania sprawił, że Nino nie pokazał po sobie zdumienia. Od dawna nie miał żadnych wiadomości o siostrze. Igino czasami przesyłał mu suche listy, lecz Nino żadnego z nich nie mógł przeczytać i podejrzewał, że tym sposobem mag przypomina mu o swoim zwycięstwie. Ostatni nadszedł pięć lat temu z krótką, oficjalną notą o narodzinach syna Fiametty i dziedzica Valle delle Fiamme, którą teraz nazywano Valle della Fredezza, Doliną Chłodów. Czasami Nino zastanawiał się, dlaczego mag zwlekał tak długo ze spłodzeniem potomka i czarodziejską sztuką przedłużył młodość żony, co z pewnością kosztowało go wiele wysiłku, a magowie niechętnie szafowali swoją mocą dla korzyści bliźnich. Być może wcześniej nie pragnął dzieci. A może po prostu dotąd nie potrafił jej zaufać.
Sama Fiametta nigdy nie napisała do brata, lecz mimochodem łowił od pątników wieści o Cigno Nero dal Valle delle Fiamme, Czarnym Łabędziu, jak ją nazywano z powodu jej kruczoczarnych włosów. Mężczyźni często mówili, że jest najpiękniejszą kobietą swoich czasów, lecz równie często krzywiono się na wspomnienie jej wyniosłości i dumy. Podobno nie opuszczała pałacowych komnat i rzadko, kto mógł się poszczycić, że zamienił z nią słowo na osobności. A teraz przybyła do klasztoru świętego Sirona.
Nie wiedzieć, czemu, myśl ta napełniła Nina niepokojem. Świat, który kiedyś porzucił – czy też raczej odebrano mu go wśród bólu i przerażenia – postanowił się o niego upomnieć. I nie umiał wykrzesać z siebie ni krzty radości.
– Opat kazał zapytać, czy mamy ją wpuścić.
Nino zmarszczył czoło. Do klasztoru świętego Sirona przybywali książęta i żebracy, minstrele i ladacznice, złoczyńcy i świątobliwi mnisi. Ale za pamięci Nina nadejście żadnego z nich nie napełniło opata takim niepokojem, aby zastanawiał się, czy nie odprawić go precz. Wedle zwyczaju starego jak klasztor każdy pielgrzym, zanim postawił stopę na moście, musiał otrzymać pozwolenie zwierzchnika zgromadzenia. Był to jednak tylko rytuał pochodzący z czasów, nim jeszcze przetrzebiono potomków demonów, którzy gnieździli się w wysokich górach i czasami zapędzali aż w tę okolicę. Obecnie nie traktowano go nazbyt dosłownie. Owszem, pątnicy prosili mnicha przy furcie po drugiej stronie przepaści o zgodę. Ale nikomu nie wzbraniano wejścia na most, a jedynym mytem były drobne kamyki rzucane przez przybywających w głąb szczeliny; powiadano, że pewnego dnia zapełnią ją całkowicie i będzie to znak ostatecznego wyzwolenia ludzi spod władzy demonów i czarnoksiężników.
– Święty Siro nikomu nie wzbraniał przystępu – rzekł wreszcie. -Zatem i nam nie godzi się postąpić inaczej. Choć opat nie bezpodstawnie się lęka, że trudno nam będzie wyżywić i pomieścić eskortę księżnej – dodał, bo wiedział, że chłopiec z pewnością pochwali się dzisiejszą misją przed innymi oblatami i chciał usprawiedliwić w jego oczach postępowanie opata, który wyrzekł się przywileju decyzji na rzecz jednego ze współbraci.
– Nie, mistrzu – wyjaśnił prostodusznie chłopiec, dla którego całe to wydarzenie było znacznie mniej zdumiewające niż dla dorosłych. – Księżna przybyła z jednym tylko pachołkiem i synem.