– Och, najdroższy! Tak bardzo za tobą tęskniłam! – usłyszał od drzwi rozmównicy.
Być może sprawiło to jego kalectwo, a może odosobnienie klasztoru, przez większość roku odciętego przez śniegi od reszty świata, lecz nie miał doświadczenie z kobietami. Owszem, niektóre z nich, minstrelki, pątniczki, a nawet mniszki przybywały do klasztoru, by zobaczyć człowieka, którego na całym Półwyspie nazywano Harfą Najwyższego. Nie zaprzątały jednak jego uwagi. Były zaledwie głosami w ciemności, które pobrzmiewały w murach opactwa od późnej wiosny aż do pierwszych przymrozków.
Głos tej kobiety, głęboki i matowy, nie pasował do jego wspomnień. Poderwała się z ławy przy oknie, jej trzewiki zastukały niecierpliwie po kamiennych płytach, a w chwilę później owionął go zapach zetlałych róż i wanilii. Zarzuciła mu ramiona na szyję. Przez moment przytrzymał ją w uścisku i odsunął. Była miękka, niewiarygodnie młoda i bardzo niebezpieczna – przybysz z nie-znanego, odległego świata, do którego od dawna przestał tęsknić. Wyciągnęła dłoń ku jego twarzy.
– Twoje oczy…
– Nie – odepchnął ją łagodnie. – Nie trzeba. Co cię sprowadza, pani?
Ze świstem wciągnęła powietrze i wyczuł, że ten oficjalny zwrot sprawił jej przykrość. Nie miał jej jednak nic do ofiarowania i nie mógł pozwolić, aby ta rozmowa zmieniła się w coś, czym nie była. Wiele lat wcześniej Igino bezpowrotnie odmienił los pewnej dziewczynki oraz pewnego chłopca, i – jakkolwiek nieszczęśliwie i niesprawiedliwie ułożyło się życie jego siostry – Nino nie pragnął odmiany własnego.
– Nie miałam, dokąd pójść. Igino próbował zabić mojego syna, a nikt inny nie zechce nas ochronić.
Właściwie powinien być jej wdzięczny, bo nie próbowała nawet udawać, że to jedynie spotkanie rodzeństwa, że sprowadziła ją troska o dawno nieoglądanego brata, ciekawość, czym też okazało się jego życie w tym miejscu, jakże odległym od baśniowej cytadeli, w której się urodzili. Fiametta przemierzyła długą drogę i u jej kresu nie zamierzała tracić czasu na zbyteczną łagodność ani też przepraszać za niepokój i zamęt, które podążały tuż za nią. Była jak ptak, który spada z wysokiego nieba i porywa owcę ze środka stada – równie drapieżna, równie zachłanna. Córka i żona czarodzieja. I matka, napomniał się w myślach. Jej syn miał dokładnie pięć lat i Nino wystarczająco dobrze pamiętał błyskotliwą inteligencję swojej siostry, by wiedzieć, że nieprzypadkowo sprowadziła go właśnie teraz.
– Tutaj również nie znajdziesz schronienia – powiedział łagodnie. – To klasztor, a mnisi rzadko bywają dobrymi wojownikami.
Roześmiała się, a potem zaczęła mówić – znów otwarcie, bez żadnych uników czy siostrzanych czułości, które mogłyby złagodzić jej słowa.
– Nie wiesz zbyt wiele o sprawach czarnoksiężników, bracie, i nie bez powodu utrzymywano cię w niewiedzy. Moc Igina się kurczy. Nie ma dość siły ani rozumu, by odnaleźć nowe demony. Z roku na rok coraz trudniej przychodzi mu zachowanie władzy. Przetrwał sześć najazdów, lecz zeszłego roku wrogowie pierwszy raz wdarli się do wnętrza doliny. Rozpaczliwie potrzebuje czegoś, co wzmocni jego siły, zanim inni magowie rozszarpią go wraz z Valle.
– Dlaczego więc przybywasz do mnie, skoro tak wielu innych czyha na jego zgubę? – zapytał i od razu wiedział, że popełnił błąd, bo właśnie tego pytania oczekiwała.
– Może nie powinnaś, pani. Jestem tylko mnichem.
Było to jednak tak, jakby gołymi rękoma usiłował powstrzymać lawinę, która ruszyła na długo przed tym, nim Fiametta stanęła z synem pod murami klasztoru.
– Bez względu, co ci uczyniono i w co nauczyłeś się wierzyć, nigdy nie będziesz tylko mnichem. – Pochyliła się ku niemu i znów czuł na ramieniu ciepło jej ciała. – Igino wciąż nie przestał się lękać twojego powrotu…
– Po co miałbym powrócić? – przerwał oschle, bo strach o życie syna nie usprawiedliwiał tego, co zamierzała zniweczyć, sprowadzając na drugą stronę Pilastri del Cielo wojnę i zniszczenie. – Oślepiono mnie. Choćbym istotnie spróbował wyrzec się całego mojego życia, ten jeden prosty fakt przekreśla wszystko, czego mógłbym dokonać na przeklętej ścieżce czarodziejów. Ślepiec nigdy nie opanuje arkanów magii.
– Lecz arkana magii mogą opanować ślepca.
Z wysiłkiem zdusił gniew. Nie miała prawa żądać podobnej rzeczy.
– Jeśli sądzisz, że zdołasz mnie do tego namówić, strach zaślepia cię bardziej niż mnie moje okaleczenie.
– Namówić?
Poderwała się i nerwowo zaczęła przechadzać po komnacie. Kiedy odezwała się na nowo, bez trudu wyobraził ją sobie na dworze księcia-maga, obcą, wyniosłą i pozbawioną wszelkiej litości.
– Głupcze, przybyłam cię ostrzec. Igino postępuje tuż za mną. Najdalej za parę dni przestąpi Pilastri del Cielo. Nie masz już odwrotu. Żadne z nas nie ma.
– Dlatego przybyłaś? Żeby pozbawić mnie wyboru?
– Tak sądzisz, bracie? – zadrwiła. – Czyż wy, mnisi, nie nauczacie, że wyboru nie można nikomu odebrać?
– Sądzę – podniósł się z ławy – że próbujesz mnie wykorzystać w walce, której nie rozumiem i nie chcę poznać. Co gorsza, chcesz zniszczyć miejsce, które cenię najbardziej na całej ziemi. Być może nie zdołam cię w tym powstrzymać. Nie oczekuj jednak, że będę ci w tym towarzyszył.
– Nie kłóćmy się. – Pochwyciła go za rękę. – Nie przywykłam błagać o pomoc i nie przychodzi mi to łatwo. Lecz spróbuj, chociaż mnie wysłuchać, a jeśli postanowisz pozostawić sprawy swojemu biegowi, nie będę cię winić. Podaruj mi tylko to popołudnie. Nie poproszę o nic więcej.
Nie znalazł w sobie dość siły, aby jej odmówić.
– Wysłucham cię. Ale nie łudź się. Nie mogę ofiarować ci nic ponad to.
Miała wiele rozwagi, musiał to przyznać. Ani jednym słowem nie zdradziła triumfu, lecz był ślepcem od bardzo dawna i nauczył się wyczuwać rzeczy niedostrzegalne dla innych.
– Nie wiesz, czym okazały się te wszystkie lata u boku Igina – powiedziała i nie umiał rozstrzygnąć, czy znużenie w jej głosie było jedynie udawane. – Nie zdołasz sobie nawet wyobrazić. Czasami wydawało mi się, że to tylko sen. Poruszałam się, jadłam, spałam, ale jakaś część mnie pozostawała uśpiona od tamtego dnia, kiedy nas rozłączono. Dopiero narodziny syna przebudziły mnie na nowo.
Domyślał się, że na dworze Igina nauczyła się grać na ludziach z taką samą biegłością, z jaką on ożywiał struny harfy. Mimo to wzruszyła go.
– Jak ma na imię?
– Senzio. – Po raz pierwszy usłyszał w jej głosie prawdziwy uśmiech, zaraz wszak sposępniała. – Musisz mnie dobrze zrozumieć, bracie. Być może nie dostrzegacie tego wysoko w górach, gdzie świat wydaje się niewzruszony i stały, ale czasy potężnych czarodziejów odchodzą w niepamięć. Wy, mnisi, przyłożyliście do tego ręki, podjudzając ludzi do wypędzania magów i niweczenia wszelkich wytworów magii. Jednak zagłada Principi dell'Arazzo stała się jedynie powodem nowego zamętu, bo na miejsce zgładzonego lwa wyrosło wiele tuzinów szakali, które zagryzają się w walce o byle ochłap. Z każdym rokiem jest coraz gorzej. Ludzie w dolinach zaczynają powoli tęsknić za czasami, kiedy na tronie Brionii zasiadał jeden władca, choćby najbardziej okrutny. Na zachodzie, po drugiej stronie morza, wzbiera nowy najazd Arimaspi, a tym razem na Półwyspie nie pozostał mag władny ich pokonać. Nie ma hord demonów, które staną pomiędzy nami i nieprzyjacielem. Nie ma…
– Najwyższy… – wtrącił.
– Nie mów mi o nim! – rzuciła z wściekłością. – Półwysep kona z pragnienia mocy, a wy odebraliście nam magię, nie dając niczego w zamian. Wasze modły nie są żadną ochroną. Wszyscy o tym wiedzą, odkąd demony zeszły z nieboskłonu, by świętować śmierć opatki z Brionii.
Zesztywniał, starając się nie dać po sobie poznać, jak wielki ból sprawiła mu ta wiadomość. Nigdy nie spotkał Luany, przeoryszy wielkiego klasztoru Brionii i dziewiczej narzeczonej ostatniego z Principi dell'Arazzo, przesyłał jej jednak przez posłańców pieśni i wiedział, że przyjmowała je łaskawie. Miał nadzieję, że czasami przywoływały na jej twarz uśmiech. W żaden inny sposób nie potrafił okazać podziwu kobiecie, która postanowiła zostać w miejscu grozy i rozjaśniać mrok, jaki ogarnął najpiękniejsze z miast magów.