Musiał się uśmiechnąć. Do niedawna dla tego malca największym bogactwem było kilka miedziaków, które oglądał na jarmarku w dolinie, a największym skarbem – kolorowe, wygładzone przez wodę kamyki z dna potoku.
– Niemal wszystko jest możliwe dla magów, chłopcze, lecz płacą za to straszliwą cenę. Podaj mi płaszcz.
Szli przez klasztorny dziedziniec, dziecko i ślepiec, a głosy mnichów, wymieniających z nimi pozdrowienia, były pełne trwogi. Nigdzie nie słyszał Fiametty, może jeszcze nie wstała. Opat nie odprawił jej zeszłej nocy – od najbliższej wioski dzieliło klasztor pół dnia drogi, zbyt wiele dla zdrożonej kobiety z maleńkim synkiem. Naszykowano jej komnatę w domku dla pielgrzymów, z dala od mnichów, ale wieść o nadzwyczajnym gościu rozeszła się szeroko po klasztorze i Nino miał wrażenie, że współbracia winią go za niebezpieczeństwo, które ściągnęła na przybytek jego siostra.
Poczuł niedorzeczną ulgę, kiedy minął furtę opactwa i wkroczył na most. Stukot jego sandałów zdawał się rozlegać nieskończonym echem, odbijać od skał i zwielokrotniony powracać ku niemu. Mały oblat oddychał nierówno, lecz nie wypuszczał dłoni Nina. Mnich nie potrzebował właściwie pomocy, przemierzył tę drogę tak wiele razy, że znał każdy krok i każdą nierówność skały. Jednak tego dnia bardziej niż kiedykolwiek odczuwał swoją ułomność i był wdzięczny za cichą obecność przewodnika.
Nagle dobiegł go jakiś dźwięk – ulotny, niemal niesłyszalny szelest szat. Zatrzymał się.
– Przyszedłem po moją własność – przemówił Igino di Valle delia Fredezza. – Oddaj mi żonę i syna.
– Nie należą do mnie.
– Nie staniesz mi, więc na przeszkodzie?
– Powiedziałem jedynie, że nie mogę oddać czegoś, co do mnie nie należy.
Igino zaśmiał się.
– Odpraw chłopca, jeśli nie chcesz, abym go musiał zabić. To, z czym przychodzę, nie jest przeznaczone dla jego uszu.
Nino przykucnął i oparł dłonie na ramionach dziecka. Tertio stał lekko wychylony wprzód, a jego mięśnie były naprężone jak postronki i mnich umiał sobie wyobrazić spojrzenie, jakim mierzy maga. Górale często grzeszyli zbytnią zaciekłością i nie zmieniało się to, nawet, jeśli przywdziali zakonne szaty. Jednak walka z prawdziwym czarodziejem była czymś nieskończenie odległym od potyczek na drągi przy brodzie albo na skraju targowiska.
– Odejdź teraz – poprosił. – Twoje życie jest dla niego tanie jak źdźbło trawy. Idź! – popchnął ociągającego się chłopca z powrotem ku klasztorowi.
Mag odczekał, aż malec zejdzie z mostu, po czym przysunął się bliżej do mnicha.
– Fiametta przekonała cię o mojej niegodziwości? Opowiedziała, jak nastawałem na życie jej i naszego cennego syna, aż wreszcie musiała wyrwać się spod mojej tyranii?
Nino milczał, usiłując wydobyć z pamięci jakieś odległe wspomnienie tego głosu. Na darmo.
– Zapewne okazała się wymowna – ciągnął mag lekkim tonem. – Sam wiem, jak potrafi być przekonująca, a odkąd ją uwięziłem zeszłej jesieni, miała dość czasu, aby przygotować tę historię.
Siostra nie wspomniała mu o uwięzieniu. Właściwie, zdał sobie sprawę, nie powiedziała mu zbyt wiele, a każde słowo zostało zawczasu wyważone i przygotowane jak strzała w kołczanie, czekająca, aby w odpowiednim momencie wystrzelić ją w powietrze.
– Dlaczego ją uwięziłeś?
– Nie z powodu urody, chociaż przyznaję, że jest piękną kobietą i często wystawiała mnie na pokusy zazdrości. Nie sądzę jednak, aby ciekawiły cię dworskie plotki, mnichu.
Nino nic nie odpowiedział. Czekał.
– Nie masz wielu powodów, aby mnie kochać – Igino odezwał się ponownie, zupełnie innym głosem. – Tym razem jednak przybywam w dobrej wierze i nie ze swojego zamysłu, wysłuchaj, więc prawdy, zanim ta kobieta przywiedzie cię do zguby.
– Po to przyszedłem.
– Jakże szlachetnie – zakpił. – Widzisz, mnichu, na początku twoja siostra nienawidziła mnie z twojego powodu i dlatego, że ją oszukałem. Potem jednak jej nienawiść nie potrzebowała już przyczyn, syciła się samą sobą i nie było żadnej plugawości, przed którą się cofnęła. Ponieważ Fiametta wiedziała, że pragnę syna, jednym ze swych kochanków uczyniła mojego niewolnika, pomiot demonów, psiogłowca z rodu Cynocefalitów. Nie powiodło się jej, pozostała jałowa, zatem zwróciła się do innych magów i usiłowała ich przeciwko mnie podjudzić. Kiedy znów poniosła klęskę, sprowadziła na dwór stregę aby mnie otruć magicznym naparem. Jej pomysłowość była zdumiewająca – w jego słowach pobrzmiewał podziw. – Całymi latami prowadziliśmy grę, której nie jesteś w stanie ogarnąć, coraz bardziej przywiązując się do siebie nawzajem nicią kłamstw, zdrad i podstępów. Czy jesteś zgorszony, mnichu?
– Nie. Raczej zasmucony.
Mag nie zwrócił na niego uwagi.
– Fiametta była zachwycająca. Krążyliśmy wokół siebie w śmiertelnym tańcu jak dwa skorpiony na pustynnym piasku, aż wreszcie zdołałem uczynić ją brzemienną. Jakąż wściekłością wybuchła! Ale nie potrafiła pozbyć się dziecka i w stosownym czasie powiła chłopca. Mojego syna i dziedzica, w którego żyłach tętniła błękitna magia. Rósł, a Fiametta nie dbała o niego bardziej niż o parszywego kociaka, póki nie przyszło jej do głowy, aby go wykorzystać. W tajemnicy wezwała maga, plugawego odszczepieńca, który wiódł życie na jałowej ziemi na skraju morza. Nie był wiele sprawniejszy od wiejskiej stregi, lecz udało mu się dokonać jednej rzeczy. Przywołał demona, nie jakiegoś dumnego ducha z najwyższych sfer nieba, ale wynędzniałą salamandrę, która kiedyś służyła na dworze maga, a po jego śmierci nie zdołała się już w pełni uwolnić spod żywiołu ognia i ulecieć ponad księżyc. Spętał ją, choć nie bez trudu, a kiedy to się stało, Fiametta zwabiła do swoich komnat mojego syna i poprzez magię krwi spletli go z demonem.
– Nie wierzę ci – powiedział powoli Nino. – Żadna matka nie uczyniłaby czegoś podobnego swemu dziecku.
Zaraz jednak zdał sobie sprawę, jak ułomne jest jego wyobrażenie o kobietach. Do klasztoru świętego Sirona przybywało wiele matek. Mozolnie wspinały się na górę, niektóre na kolanach, niosąc w ramionach czy na plecach kalekie lub chore dzieci, z nadzieją, że święty Siro wybłaga dla nich uzdrowienie. Ale jeszcze więcej matek pozostawało w dolinach i Nino nigdy nie wejrzał w serce żadnej z nich.
– Fiametta nie jest żoną rybaka, która z oseskiem przy piersi patroszy ryby w przystani i rozwiesza sieci. Nie chciała tego dziecka, gdy zaś przyszło na świat, postanowiła wykorzystać je, by zranić mnie jak najdotkliwiej.
– To tylko dziecko.
Wczoraj Fiametta przyprowadziła na chwilę syna do jego celi.
Chłopczyk tulił się do niej i popłakiwał, przestraszony nowym miejscem i natłokiem nieznanych mężczyzn.
– Jesteś ślepy, mnichu! – wykrzyknął z wściekłością mag. – Nie widzisz jego włosów, które w ciemności żarzą się czerwoną poświatą, ani oczu, kiedy znienacka rozbłyskają jak dwa gorejące węgle.
A wiesz, co jest najgorsze? Gdzieś w głębi potwora mój syn jest zupełnie sam i krzyczy w ciemności z przerażenia, a ja nie mogę go dosięgnąć. Obróciła przeciwko mnie starą groźbę, którą przed trzydziestu laty skłoniłem ją do posłuszeństwa. Sądziłem, że chce mnie zmusić do zabicia własnego dziecka. Ale nie! – Zaniósł się przenikliwym chichotem. – Kiedy uciekła, zrozumiałem, że jej niegodziwość jest jeszcze większa.
– Uciekła, aby go ratować.
Igino prychnął z pogardą.
– Oprzytomniej, mnichu! Jest mnóstwo lepszych miejsc, bardziej niedostępnych i otoczonych potężniejszymi murami niż ten klasztor. Jest też na Półwyspie wielu książąt, którzy z chęcią udzieliliby schronienia mojej żonie, choćby po to, aby mnie rozwścieczyć. Fiametta wybrała jednak Guglia dei Fulmini i przyznasz, że nie z siostrzanej miłości przypomniała sobie o bracie, którego wcześniej nie chciała znać.
Zakłuło go w piersi. Wczoraj nie spytał nawet, dlaczego przez tyle lat siostra nie wysłała mu choćby jednego listu. Zanadto lękał się odpowiedzi.