– Jak miałbym ci pomóc? – przerwał. – Nie potrafię odczytać znaków czarodziejów.
– Mój syn pobierał nauki – rzekła bez tchu. – Będzie twoimi oczami.
Milczał. Nie zamierzał przyznać, że nie potrzebował żadnej j pomocy. Pamiętał każdą z pieśni, które napisał przez ostatnich dwadzieścia lat. Każdy dźwięk, słowo, rytm były nieustannie przy nim. Muzyka otaczała go, kiedy leżał w ciemności celi i własnej śle-poty, myśląc o zimowych gwiazdach, co świeciły nad klasztorem, i porannej zorzy, której nigdy nie zobaczy. Nie rozpaczał nad tym. W pieśniach istniały wszystkie miejsca i wszystkie barwy, które mu odebrano. Nie potrzebował więcej.
W oddali rozległ się mały dzwon wzywający mnichów na wieczerzę.
– Tylko ten jeden raz, braciszku – poprosiła. – Przecież mnisi śpiewają twoje pieśni w każdej świątyni Półwyspu i nie ma w tym nic zdrożnego. Zaśpiewaj dla mnie, a nie zażądam już nic więcej.
Dzisiaj nie była równie pewna jak wczoraj, znikła buta i szyderstwo, z jakim wypominała mu niewiedzę. Być może nie wierzyła, że czarnoksiężnik przybędzie tuż za nią.
Odwrócił się do niej, rozpaczliwie pragnąc zajrzeć jej w twarz.
– Czy ty mnie nienawidzisz, Fiametto? – zapytał cicho.
– Jak możesz pytać? Jesteś moim bratem.
Odpowiedź była jednak zbyt szybka i zgadł od razu, że oczekiwała tego pytania. Jakby wyczuwając jego namysł, Fiametta przygarnęła mocniej synka. Chłopczyk ssał kciuk i w celi raz po raz odzywało się mokre ciamkanie. Być może w naturze matki jest, pomyślał Nino, że poświęci wszystko i dopuści się każdej zbrodni dla ocalenia dziecka.
Wyciągnął dłoń, aby pogładzić chłopca po głowie, i przez moment poczuł pod palcami ciepłą miękkość jego dziecięcych loków. Senzio wzdrygnął się jednak i natychmiast odsunął.
– Lęka się obcych – wyjaśniła Fiametta. – Igino nie pozwalał mu opuszczać komnat, a sam wiesz dobrze, jak zazdrośnie czarnoksiężnicy strzegą swoich synów.
Milczał, starając się zapanować nad strachem i rozterką.
– Nie ma więcej lat, niż ty miałeś – głos kobiety był cichy jak tchnienie – tamtego dnia, kiedy Igino wyrwał ci oczy. Jemu chce zabrać jeszcze więcej: życie, duszę i całą przyszłość na tym i drugim ze światów. Pomóż nam. Nikt inny tego nie zrobi.
Każde jej słowo sprawiało ból.
– Pójdę do kaplicy – powiedział – i będę się modlił, aby Pan podpowiedział mi jakiś sposób. Czy zechcesz mi towarzyszyć wraz z synem?
Mlaskanie umilkło. Ninowi wydało się, że chłopiec cofnął się jeszcze bardziej, dotknął plecami ściany. Od razu przypomniało mu się, że żaden demon z własnej woli nie stanie na poświęconej ziemi, jeśliby zaś próbował, stopi się i spłonie we własnym ogniu, jak stało się z przeklętymi duchami, które ścigały Luanę, opatkę z klasztoru Brionii, w tamtą noc, kiedy ród Principi dell'Arazzo uległ zagładzie.
– Czy tylko tyle możesz mi ofiarować? – fuknęła, szeleszcząc brokatową suknią. -Jesteśmy zdrożeni – dodała łagodniej – a w nocy dzwon nieustannie wyrywał nas ze snu, zabiorę, więc raczej syna na spoczynek. I będę czekać na twoją decyzję. Jak wiele czasu dał ci Igino?
– Do jutrzejszego świtu.
– Jakże łaskawie! – zakpiła. – Zwykle nie bywa tak litościwy.
Zmilczał oczywistą odpowiedź: przed trzydziestu laty poznał łaskę czarodzieja i nie trzeba mu było o tym przypominać. Zaraz jednak przeszło mu przez myśl, że Fiametta zapłaciła znacznie więcej.
– Bądź ostrożny – podjęła za moment. – Igino rozpaczliwie potrzebuje mocy i zetrze nas wszystkich z powierzchni ziemi, aby ją dostać.
Zastanawiał się, czy Fiametta wie o chorobie maga. Była wystarczająca sprytna, aby ją odkryć i obrócić na swoją korzyść, ale też Igino zapewne ukrywał słabość przed żoną i z całych sił starał się opóźnić konanie. Nino nie potrafił ocenić, jak wiele czasu pozostało magowi – czarnoksiężnicy gaśli nagle, pokonani przez zwycięskiego konfratra, kiedy ich moc wystarczająco zwą-tlała. Zwykle jednak tak mocno czepiali się życia, że trudno było cokolwiek przewidzieć.
– Tak dobrze go znasz?
– Widziałam, co ci uczynił! – wykrzyknęła, chwytając go za rękę.
– Jestem tu szczęśliwy, Fiametto. – Delikatnie uwolnił się z uścisku. – Szczęśliwszy, niż kiedykolwiek mógłbym być w Palazzo Scarlatto.
Syknęła przez zaciśnięte zęby jak kotka.
– Skąd możesz wiedzieć?
– Bo znam siebie.
Podrzuciła gwałtownie dłońmi. Powietrze w komnacie nieomal pulsowało jej złością.
– Przez te wszystkie lata u jego boku zastanawiałam się nad jednym. Co by było, gdybym tamtego dnia, kiedy zabito naszego ojca, ja również miała moc i wiedzę czynienia zaklęć.
W tej chwili potrafił ją sobie wyobrazić bardzo dokładnie, całą w szkarłacie i złocie, z wysoką koroną czarnych włosów, które kiedyś były płomieniście rude, wciąż młodą i rozpaczliwie spragnioną magii.
– Są różne rodzaje mocy, Fiametto.
– Wiem. I przyjmę z radością każdą, która stanie pomiędzy moim synem i Iginem.
Dobrze, więc, pomyślał. Niech i tak będzie.
– Daj mi księgę, Fiametto – zdecydował. – Wiem, że masz ją przy sobie. Nie pozostawiłabyś tak cennej rzeczy niestrzeżonej.
Młoda kobieta zawahała się. Malec stał cicho u jej boku.
– Wkładam w twoje dłonie nasze życie – powiedziała wreszcie. – Cokolwiek się stanie, pamiętaj, że ci ufałam.
Wreszcie podała Ninowi księgę i pociągnęła chłopca ku wyjściu. W drzwiach zatrzymała się jeszcze.
– Pamiętaj – jej głos zmiękł, jak zawsze, kiedy mówiła o synu – że on ma tyle samo lat, co ty, kiedy cię tu przyprowadzono. Igino nie okaże mu więcej litości niż niegdyś tobie. Nie zawiedź Senzia. Poza tobą nie mamy żadnej nadziei.
Księga była lekka i doskonale pasowała do jego złożonych dłoni. Wyczuwał na grzbiecie jakieś znaki wytłoczone w oprawie. Kiedy obwiódł jeden z nich opuszką palca, miał wrażenie, że skóra stała się gorąca pod jego dotykiem. Wydzielała dziwną woń – mieszaninę ambry, piżma i jeszcze czegoś, zetlałych ziół albo kwiatów. Bał się otworzyć księgę, zarazem jednak nie potrafił jej odłożyć i schować pod siennikiem. Siedział nieruchomo w celi, trzymając ją na kolanach, owiniętą w podwójny płat materii, kiedy odnalazł go opat.
– Czy to ta księga? – zapytał staruszek, wysłuchawszy całej opowieści.
– Tak sądzę – odparł, zaciskając na niej kurczowo palce, bo nagle obudziło się w nim podejrzenie, że Fiametta zwiodła go tylko, podsuwając bezużyteczny przedmiot zamiast kodeksu magów.
– Czy pragniesz ją otworzyć?
– Ojcze, jestem ślepcem. Obojętne, jak bardzo będę tego pragnął, nie zdołam sam rozstrzygnąć, co w niej zapisano.
Stary mnich pokręcił głową.
– Żaden z nas nie posłuży ci pomocą. Ta rzecz nigdy nie powinna się była znaleźć w klasztorze i trzeba, aby stąd znikła, zanim rzuci cień na nasze dusze.
– Nie otworzyłem jej, ojcze, jeśli tego się lękasz.
– Księga jest jedynie przynętą – powiedział powoli starzec. -Lękam się tego, co jeszcze sprowadzą na nas twoja siostra i ten mag.
– Wkrótce oboje odejdą, tym czy innym sposobem.
– Któremu z nich wierzysz?
Nino bezradnie wzruszył ramionami.
– Nie wiem. W istocie Fiametta prosi mnie tylko, abym zaśpiewał jeden z moich hymnów, mag zaś pragnie zwrotu księgi będącej jego własnością. Żadna z tych rzeczy nie jest zła, jednak wzdragam się na samą myśl, że mógłbym przychylić się do którejkolwiek z próśb.
Z wysiłkiem rozprostował palce – dotąd zaciskał je tak mocno, że żelazne klamry boleśnie wpiły mu się w ciało – i odłożył księgę.
– Widzisz, ojcze – zaczął z namysłem – nigdy nie próbowałem śpiewać własnych pieśni. Dyktowałem słowa i wygrywałem melodię na harfie, lecz nie odważyłem się zaśpiewać. Nie zastanawiałem się dotąd, dlaczego. Teraz myślę, że w głębi duszy przeczuwałem, iż mnie to zniszczy.
– Nie zachęcaliśmy cię do tego. – Stary mnich pokiwał głową. – Twoja muzyka była wystarczającym darem, ale czasami, kiedy grałeś, zdawało się, że jest jak pustynny wicher, zdolny rozsadzić mury klasztoru.