Jeśli zechcą, byście wierzyli naksydzkiej propagandzie, nie wierzcie. Mówią, że legalny rząd podda się za chwilę, ale to nieprawda. Twierdzą, że Flota ponosi jedną klęskę za drugą — to też nieprawda. Twierdzą, że rząd podziemny na Zanshaa został rozbity — kłamią, a to, co macie teraz przed sobą, jest tego dowodem.
Pamiętajcie: rząd rebeliantów nie przetrwa. Winni im jesteśmy naszą wrogość.
Pamiętajcie, że legalny rząd powróci. Winni mu jesteśmy nasze zaufanie.
Pamiętajcie, że możecie się przyczynić do upadku wroga. Zróbcie co w Waszej mocy, by podkopać władzę rebeliantów.
Pamiętajcie, by jak najszerzej rozpropagować ten biuletyn.
Pamiętajcie, że rząd podziemny jest w wielu miejscach, nawet nie wiecie, w jak wielu. Zawsze działa przeciw wrogom i dla Waszego dobra.
Pamiętajcie: nasze zwycięstwo jest pewne.
Sula ponownie spojrzała na tekst. Przygryzła wargę, czytając niektóre groteskowe stwierdzenia: „rząd podziemny jest w wielu miejscach”. Zastanawiała się, ile ludzkich ofiar spowodują jej słowa.
Tak naprawdę miała znacznie mniej zaufania do legalnego rządu, niżby to wynikało z powyższego przekazu. Dotychczas rząd wszystko knocił, a jedyne sukcesy, jakie można by mu przypisać, zawdzięcza temu, że kilka osób miało szczęście i znalazło się w odpowiednim miejscu, i dzięki swej inteligencji przeprowadziło skuteczne akcje przeciw rebeliantom. A jeśli chodzi o dokładność, tych osób było tak mało, że Sula znała je wszystkie osobiście.
Biuletyn miał zachęcić obywateli do działań przeciwko wrogowi, choć przypuszczała, że zmobilizuje nielicznych, wielu z nich poniesie porażkę, zostanie aresztowanych lub zabitych, a działania pozostałych okażą się nieskuteczne.
Nie miała jednak wyboru. Członków rządu podziemnego i niemal wszystkich z armii podziemnej zamęczono po zadaniu im tortur. Zadanie wyznaczone przez rząd, któremu Sula niezbyt ufała, polegało na zmobilizowaniu społeczeństwa przeciw Naksydom. Nie mogła zwracać się do żołnierzy, zostali więc tylko cywile.
Jak zginą, to zginą. Ciepłe uczucia w stosunku do ludzi nie są moją specjalnością — pomyślała.
Odwróciła się do Spence, która czytała tekst ponad jej ramieniem.
— Czy moglibyśmy coś tu dodać?
Spence pokręciła głową.
— Jest znakomity. Jest w nim wszystko.
— Biuletyn potrzebuje tytułu.
— Nasz ostatni biuletyn nazwaliśmy „Lojalista” — powiedział z kuchni Macnamara, który wylewał do zlewu iarogüt z butelek.
— Ten tytuł przyniósł pecha — przypomniała Sula.
— Może „Prawość” — zaproponowała Spence. — „Anty-Naksyd”? „Wierny”?
— Może po prostu „Zobowiązani” — zaproponował Macnamara, niosąc do przedpokoju trzy puste cuchnące butelki. Zakrył bombę prześcieradłem, by nikt jej z zewnątrz nie dostrzegł, po czym otworzył drzwi i ustawił butelki w korytarzu.
To był pomysł Suli, by zniechęcić sąsiadów do zbytniej ciekawości: butelki przed drzwiami sugerowały, że mieszkają tu niewarci zainteresowania alkoholicy.
— „Waleczny”, „Pobudka” — wymieniała Sula.
— „Alarm” — wtórowała jej Spence.
— To jest dobre — przyznała Sula. Mieszkańcy Zanshaa słyszeli ostatni raz alarm, gdy został zniszczony pierścień akceleracyjny.
Macnamara zamknął drzwi i usiadł po turecku przed rozmontowaną bombą lezącą na małym stoliku przy kanapie.
— „Bomba” — powiedział.
„Sabotażysta” pomyślała Sula.
— „Anarchista” — zaśmiała się. — Tak nas przecież określają. Przebiegła wzrokiem tekst, szukając inspirujących słów. — Mam.
Ustawiła dużą czcionkę i napisała na górze strony: „Bojownik”.
Pierwsza kopia „Bojownika” poszła do Spence — Sula chciała się przekonać, czy program działa. Spence odebrała go na swoim naręcznym komunikatorze w sekundę po tym, jak Sula nacisnęła ikonkę „Wyślij”.
Następnych dziesięć tysięcy egzemplarzy rozesłano do przypadkowych obywateli, których Sula wyłowiła programem spośród osób robiących interesy z Biurem Akt w ciągu ostatnich trzech lat. Program odrzucał tych, którzy mieszkali poza Zanshaa albo byli zaznaczeni jako Naksydzi.
Sula wysłała biuletyn wczesnym popołudniem, w szczycie aktywności Biura Akt, zakładając, że lekkie opóźnienie w węźle nadawczym nie zostanie zauważone, co byłoby bardziej prawdopodobne podczas nocnego bezruchu. Cała transmisja trwała mniej niż dwadzieścia pięć sekund.
Przygotowując plik, doszła do wniosku, że ponieważ programowo usuwała kod pozwalający zidentyfikować Biuro Akt jako źródło, równie dobrze może wstawić inny kod. Przejrzała korespondencję Rashtaga i znalazła notatkę od jego kolegi z hotelu „Spartex” — ten budynek w Dolnym Mieście w pobliżu kolejki został zarekwirowany przez Naksydów na siedzibę żandarmerii. Kod serwera hotelowego łatwo było pobrać i dokleić do wszystkich kopii „Bojownika”, wskazując w ten sposób hotel jako źródło wysyłki.
Uśmiechnęła się, wyobrażając sobie, jak Naksydzi wywracają hotel do góry nogami w poszukiwaniu pachołka podziemnego rządu, a przecież tam są sami Naksydzi.
Sula z przyjemnością popijała herbatę, monitorując komunikaty przychodzące do Rashtaga. Nie wpłynęło żadne ostrzeżenie o tym, że wykorzystano jego serwer. Sula czuła rozczarowanie — całą tę ciężką pracę wykonała po to, by wróg już teraz zaczął panikować.
Dziesięć tysięcy kopii to niewiele jak na trzyipółmilionową ludność metropolii i dodatkowe trzy miliony z okręgu podstołecznego — pomyślała. Chyba trzeba dodatkowo rozesłać dziesięć tysięcy.
Wysłała jeszcze pięćdziesiąt tysięcy, ale w końcu nerwowo nie wytrzymała. Biuro Akt nie otrzymało żadnego alarmu, ale Sula czuła się za bardzo na widelcu i doszła do wniosku, że na dziś dość tego ryzykownego eksperymentu.
Wyłączyła komputer i wstała od biurka. Spence wraz z Macnamarą montowali bombę.
Sula podeszła do okna. Wychyliła się na zewnątrz, mocno opierając dłonie na parapecie. W dole na ulicy tłoczyli się ludzie. Powietrze przenikały zapachy kolendry, czosnku i rozgrzanego asfaltu. Uważnie rozejrzała się po tłumie — nie zauważyła, żeby ktoś czytał swój displej. Miała ochotę wykrzyknąć do tłumu w dole: „Czy przed chwilą zmieniłam świat, czy nie?!”.
Odwróciła się do kolegów w pokoju:
— Ogłaszam wolne.
Patrzyli na nią zdumieni.
— Na pewno? — spytała Spence tonem sugerującym: „Czy na pewno czujesz się dobrze?”.
Sula nigdy przedtem nie miała ochoty na wakacje.
— Tak. Zdecydowanie. — Zamknęła okno i przesunęła pnącze na prawą stronę parapetu — ten umówiony sygnał oznaczał „nikogo w domu nie ma, podchodzić ostrożnie”. — Posprzątajcie swoją robótkę i wyjdźcie na dwór trochę się zabawić. — Wyjęła z kieszeni kilka zenitów i podała kolegom. — Uznamy to za rekonesans. Zbadajcie puls miasta.
— Ja też mogę wyjść? — spytała Spence z powątpiewaniem. — Bo…
— Już dobrze chodzisz, póki się nie zmęczysz, więc żebyś nie nadwerężyła nogi, korzystaj z taksówek.
Spence zerwała się z okrzykiem radości. Części bomby szybko zniknęły w skrytkach, które Macnamara wbudował w meble. Wszyscy przebrali się w stosowne stroje. Przy drzwiach do mieszkania rozlecieli się niczym odłamki ich własnej bomby.
Zbyt długo przebywali razem w ciasnym pomieszczeniu.
Sula poszła do dzielnicy rozrywki nad starymi kanałami poniżej Wysokiego Miasta. Zaglądała do klubów i kawiarni, gdzie siadała przy barze i gawędziła z ludźmi lub zajmowała stolik i przysłuchiwała się rozmowom innych. Kilku mężczyzn chciało jej postawić drinka, ale odmówiła; sączyła wodę mineralną i pozwalała im się wygadać, kierując rozmowę na Naksydów.