Выбрать главу

Wykazywali ostrożność — przecież nigdy nie wiadomo, kto podsłuchuje — ale alkohol w końcu rozwiązywał im języki. Parę osób, które miały nowych nadzorców Naksydów, stwierdziło, że za wcześnie na ocenę sytuacji. Jeden z mężczyzn został zdegradowany, a jego miejsce w Ministerstwie Transportu zajął Naksyd. Mężczyzna był po sześciu drinkach, w stanie głębokiej depresji. Po pewnym czasie większość poznanych ludzi przyznawała, że są wściekli z powodu wzięcia przez Naksydów zakładników.

— Ale co możemy zrobić? — spytał jeden z mężczyzn. — Musimy z nimi współpracować. Teraz cała planeta jest zakładnikiem.

Żaden z nich nie natknął się na pierwsze wydanie „Bojownika”, nie zapoznał się z mądrościami, które Sula z taką nadzieją zamieściła w biuletynie. Teraz to ona popadła w depresję. Postanowiła zajrzeć do klubu derivoo, gdzie mogła się pocieszyć, że są ludzie, którzy mają większe problemy niż ona.

Pieśniarka derivoo, o pobielonych dłoniach i twarzy, stała pod reflektorem i śpiewała rzewne songi. Zdrady, złamane serca, śmierć, przemoc, wypadki, samobójstwa, strach … Derivoo malowało swe tematy wyłącznie w ciemnych barwach. Najważniejsze było nie to, że smutek istnieje, lecz to, że te pieśni potrafią go wyrazić. Przytłoczona wszelkimi nieszczęściami, umęczona przerażoną pamięcią, derivoo trzymała się mocno i wysyłała przesłanie niezgody na świat. Choć pobita i krwawiąca, nadal była gotowa do walki…

Koncert zawsze przypominał bezlitosne zmagania namiętności z chłodem: zbyt wiele namiętności i utwór staje się absurdalnym melodramatem; zbyt wiele chłodu, a zaczyna brzmieć bezdusznie. Ta pieśniarka potrafiła doskonale balansować na ostrej krawędzi między ogniem a lodem i Sula czuła, jak krew się w niej gotuje. Widziała Flotę Macierzystą płonącą przy Magarii, rozerwaną przez antymaterię Naksydów. Wyciągała swoich ludzi po nieudanej zasadzce w alei Axtattle. Patrzyła, jak jej towarzysze umierają na torturach.

Powodowała tragedie, ale też wiele zniosła. Przy Magarii zniszczyła pięć naksydzkich statków wraz z załogami. „To Sula! Sula to wszystko zrobiła!” — krzyknęła wtedy do Naksydów. „Zapamiętajcie moje imię!”.

To wtedy przybrała imię Sula. Stało się jej własnym imieniem, choć nie zawsze nim było. Kiedyś, we wczesnej młodości — miała wówczas na imię Gredel — przycisnęła poduszkę do twarzy lady Caroline Suli, a potem wzięła imię zmarłej dziewczyny, jej tytuł i skromną fortunę.

W swym sumieniu Sula nie rozstrzygnęła, czy to była tragedia. Prawdopodobnie był to dramat dla Caro Suli, choć i tak nie żyłaby zbyt długo: już wcześniej zdarzało się, że przedawkowała narkotyki, i na pewno zrobiłaby to ponownie.

Otwarte natomiast pozostało pytanie, czy była to tragedia dla niej, Sula skłaniała się ku twierdzeniu, że nie. Podjęła postanowienie: jeśli to wszystko ma być tragedią, to dla Naksydów.

Wyszła z klubu z poczuciem, że zdobyła wiedzę o świecie, o czymś rozpaczliwym i radosnym zarazem. Uniesienie gnało ją do domu. Nie do kryjówki, gdzie wraz ze swoimi ludźmi planowała ataki i plądrowała zasoby Biura Akt — to mieszkanie wykorzystywała tylko na zebrania zespołu — lecz do jednopokojowego mieszkania, które nabyła tylko dla siebie.

Życie na ulicach szybko zamierało. Ostatni straganiarz czekał, aż sprzeda resztę kolb kukurydzy i będzie mógł spakować ruszt i odjechać. Sula postanowiła mu pomóc, kupiła więc jedną kukurydzę i jadła ją z przyjemnością, czując dymny posmak węgla i grubą sól.

W zapadającym zmroku została zupełnie zaskoczona przez postać, która wyrosła z cienia przy schodkach. Serce Suli podskoczyło. Odruchowo przyjęła postawę obronną i ujęła kolbę tak, jakby trzymała nóż.

— Czy to ty, piękna pani?

Sula poznała ten głos i swobodniej odetchnęła. — Jeden-Krok? — spytała z bijącym jeszcze sercem. — Co tu robisz o tej porze?

Jeden-Krok odparł z godnością:

— Nigdy nie wiadomo, kiedy ktoś zechce zajrzeć do mojego biura.

Biuro to był kawałek chodnika przy schodach do budynku. Nie wiadomo, na czym polegały jego interesy. Sula mu to wybaczała — inne wady również — ze względu na jego niezwykłe czarne oczy, roziskrzone, wilgotne, piękne, choć teraz w nocy, niestety, niewidoczne.

— Dawno nie byłaś w domu, piękna pani — powiedział Jeden-Krok z wyrzutem. — Byłem pogrążony w smutku.

— Mój przyjaciel dał mi małą pracę w innej dzielnicy.

— Pracę? — Głos mężczyzny poweselał. — Jaką?

— W magazynie. Ale tylko czasowo i już się skończyła.

— Wydawałaś pieniądze, prawda? Bez Jednego-Kroka — rzekł oskarżycielskim tonem.

— Poszłam na koncert derivoo.

— Derivoo! — prychnął pogardliwie. — To takie przygnębiające! Powinnaś się zwrócić do Jednego-Kroka, a on by zorganizował dobrą zabawę. Godną ciebie. Jak dla para z Wysokiego Miasta. Jak dla królowej. Nie pożałowałabyś nocy z Jednym-Krokiem.

— Może innym razem. Dziś chcę się wyspać.

— Sen jest zdradliwy. Mam coś, co przez chwilę nie da ci zasnąć. Wręczył jej plastikową odbitkę. Sula zmrużyła oczy, usiłując czytać w słabym świetle.

„Bojownik”.

Od czasu, gdy się po raz pierwszy spotkali, Jeden-Krok usiłował się do niej zbliżyć, ale teraz był z pewnością zaskoczony, gdy objęła go i radośnie pocałowała.

— Piękna pani, nie pożałujesz…

— Ja nie — odparła, odchodząc — ale bądź ostrożny i uważaj, komu to dajesz, dobrze?

— Jeden-Krok zawsze jest ostrożny — powiedział znów z wyrzutem.

Sula wchodziła do domu z lekkim sercem. Weszła na piętro i sprawdziła drzwi swojego mieszkania — nikt nie próbował ich otwierać. W środku zapaliła światło i obejrzała kopię „Bojownika”, dobrze wydrukowaną, na przyzwoitym plastiku bez znaków wodnych. „Przyjaciel lojalista zasugerował, by Wam to przesłać”. Wspaniale.

Dziękuję, Jeden-Kroku, lojalny przyjacielu.

Wnętrze pachniało upałem i nieużywanym mieszkaniem. Sula podeszła do małej wnęki przy oknie i położyła egzemplarz „Bojownika” a potem postawiła na nim wazon. Otworzyła okno, by wygnać gorące powietrze, sprawdziła, czy granaty i pistolety są w schowkach, tam, gdzie je ukryła, a potem usiadła po turecku na posłaniu i zaczęła się przyglądać wazonowi i leżącym pod nim arkuszom — podziwiała, jak blady plastik odbija się w niebieskozielonej krakelurze starej porcelany.

Wazon w stylu Yu-yao, pochodzący z czasów ziemskiej dynastii Song, był tak cenny, że gdyby sąsiedzi znali jego wartość, wyważyliby łomami drzwi, by ukraść to cudo. Tuż przed przybyciem Naksydów, gdy Sula w końcu przejęła całą schedę po smutnej, martwej Caro, kupiła wazon za czternaście tysięcy zenitów, czyli wydała nieco więcej niż połowę całego majątku, mimo że zapłaciła znacznie poniżej jego wartości.

Porcelana była jej namiętnością. Sula nigdy przedtem nie miała niczego wartościowego, ale wtedy, mając perspektywę poświęcenia życia jałowemu według wszelkiego prawdopodobieństwa oporowi wobec Naksydów, postanowiła zrealizować tę małą zachciankę.

Pozostałą część pieniędzy zainwestowała bardziej racjonalnie.

Przez kilka chwil patrzyła z rozkoszą na wazon, potem poszła do łazienki, by wykąpać się przed snem. A ponieważ nie mogła znieść najdrobniejszych nawet przejawów nieporządku, zlikwidowała w mieszkaniu cienką warstwę kurzu oraz przetarła ściereczką wazon Yu-yao. Wreszcie poszła do łóżka.