Klatka akceleracyjna Martineza, poskrzypując, ustawiła się w innej pozycji. Wyobrażał sobie niepokój w umysłach Naksydów, gdy zobaczyli siły Chen całkowicie zmieniające konfigurację — trzy eskadry, które przetaczają się jedna po drugiej, i pojedyncze statki, które mkną w formacjach, jakich nigdy nie opisywał żaden podręcznik taktyki. Zastanawiał się, jak mogą na to zareagować.
Miejmy nadzieję, że paniką — pomyślał.
— Wiadomość z flagowca — zameldował Falana ze stacji sygnałowej. — Wszystkie statki, kolejno salwy, w piętnastosekundowych odstępach.
Pozwoli to w krótkim czasie wprowadzić w przestrzeń wiele pocisków, stworzy mnóstwo plazmowych rozprysków i pomoże zamaskować ruchy Michi. Manewry mogą wyglądać znacznie bardziej złowróżbnie, jeśli Naksydzi zobaczą je między kotłującymi się kulami plazmy.
— Odpalić szalupę jeden — polecił Martinez.
Maleńki pojazd pędem oddalił się od wybuchów, rozdzielających dwie wrogie Floty. Miał zestaw czujników, by zerknąć za róg kurtyny z antymaterii i zobaczyć, co się dzieje po drugiej stronie.
Naksydzi dopiero po pewnym czasie zareagowali na manewr Michi i zwyczajnie skopiowali jej ruchy: eskadry Naksydów ustawiły się na drodze odpowiednich jednostek sił Chen. Wróg nadal leciał w zwartym szyku, tworząc idealne, ciasno upakowane cele dla rojów pocisków lojalistycznych.
Martinez był pełen optymizmu. Walczące strony jeszcze nie rozpoczęły na dobre walki, a już siły Chen znajdowały się w znacznie lepszej sytuacji niż Tork przy Magarii.
— Żagwie pocisków, milordzie! — Chorąży drugiej klasy, Gunderson, ze stacji czujników mówił ze spokojem. — Chyba jest ich… setki.
Dziewięć gigantycznych statków w końcu dało ognia i liczba pocisków, które nagle pojawiły się na displeju taktycznym, była naprawdę niesamowita. Setki, wiele setek. Może tysiące.
A więc nie będzie tak łatwo, jak się wydawało.
— Odpalić drugą szalupę — polecił Martinez.
Miał przeczucie, że będzie potrzebował więcej niż jednego zestawu dodatkowych oczu.
Siedemnasta lekka eskadra leciała wśród plątaniny torów pocisków, gdyż zbrojeniowcy na wszystkich statkach usiłowali gorączkowo odpowiedzieć przeciwpociskami na nadlatującą salwę.
Pierwsza salwa z przerobionych transportowców liczyła mniej więcej tysiąc osiemset pocisków, co przewyższało piętnaście razy przeciętną salwę eskadry. Pociski kierowały się ku statkom pod różnymi kątami — niektóre leciały prosto, inne daleko w bok, by zaatakować flanki lojalistów.
Za pierwszą ogromną salwą nastąpiła druga. Potem trzecia.
Zastosowanie przeciwognia komplikował fakt, że siły Chen leciały obecnie przez stygnące pozostałości plazmowych wybuchów, które zakłócały odczyty czujników.
Siedemnasta eskadra wystrzeliła parę szalup na dużą odległość, by dawały lepszy obraz wydarzeń, ale kruche łodzie znalazły się poza obszarem, w którym eskadra mogła je bronić. Sula nie zapobiegnie ich zniszczeniu, jeśli jakieś wrogie pociski uznają je za cel.
— Wiadomość do flagowego — powiedziała Sula. — Zapytanie: naciskać wroga? Koniec wiadomości.
Nie było sensu zostawać na tej strzelnicy dłużej niż to konieczne. Im prędzej siły Chen zdołają przedrzeć się przez ocalałych z Magarii i zniszczyć te wielkie platformy pocisków, tym lepiej.
— Wiadomość od flagowego — powiedział kilka chwil później Ikuhara. — Walczcie z mniejszej odległości. Koniec przekazu.
Sula wydała niezbędne rozkazy, potem powtórzyła je wszystkim innym okrętom, tak by można było utrzymać sieć czujnikową. Statki obróciły się wokół swych osi. Przeciążenia szarpały Sulę za serce.
— Wszystkie statki — rozkazała — strzelać kolejno z wszystkich baterii w odstępach piętnastosekundowych. Cel na najbliższego przeciwnika.
Operatorzy czujników pracowali gorączkowo wraz z towarzyszami ze sterowni pomocniczej i z konsolami broni, chcąc wykryć nadlatujące wrogie pociski i je zestrzelić. Z przodu rozciągała się nieregularna ściana plazmy, nieprzezroczysta dla fal radiowych. Siły Chen leciały ku niej, a tymczasem Naksydzi się oddalali.
Sula mknęła ku plazmowej ścianie, oceniając jej kształt i obszary, gdzie ściana prawdopodobnie ochłodzi się i zaniknie albo rozjaśni nowymi wybuchami ognia.
Wysłała w gęstsze miejsca ściany własne pociski, by czujniki wroga nie odkryły ich obecności.
Żałowała, że nie ma oficera taktycznego; jednoczesne dowodzenie eskadrą i „Zaufaniem” to zadanie dla dwóch osób.
Wybuchy wrogich pocisków następowały coraz bliżej. Lasery obrony bezpośredniej migotały, wyszukując pociski, a te kręciły i uchylały się, by uniknąć ich promieni.
Przebudowane transportowce wystrzeliły następną ogromną salwę.
Sula zauważyła ruch przeciwnika w tym samym momencie, w którym rozbrzmiał baryton Maitlanda.
— Rozlot, milady! Rozlot wroga!
Siły wroga, które opierały się siedemnastej eskadrze, rozpraszały się; każdy z okrętów starał się oddzielić od innych jak największą przestrzenią. Sula zmrużyła oczy — niepotrzebnie, ponieważ widok nie był rzutowany na jej siatkówkę, lecz do centrów wzrokowych — i uważnie obserwowała ruchy przeciwnika.
Statki nie poruszały się z pozorną swobodą, zgodną z taktyką Ducha, lecz po prostu starały się jak najprędzej rozdzielić.
Sula poczuła ulgę. Wróg widział, jak siedemnasta eskadra przecina naksydzkie formacje przy Magarii, ale albo nie uświadamiał sobie, że jej poruszenia nie były przypadkowe, albo nie miał okazji przeprowadzić właściwej analizy. Przeciwnicy doszli do wniosku, że najlepiej prowadzić bitwy w szyku rozlotu.
Każdy statek wroga walczył teraz osobno. Siedemnasta eskadra nadal była zwartą całością — leciała i walczyła jako jedność.
Sula postanowiła likwidować wrogów jednego po drugim.
Wybrała jeden ze statków przeciwnika, sięgnęła w przestrzeń wirtualną i szturchnęła go palcem. Zmienił kolor z niebieskiego na biały.
— Wiadomość do eskadry — powiedziała. — Przekazać wszystkim, okrętom. Ześrodkować formację na statku-celu, zacząć o… — spojrzała na chronometr — dwadzieścia cztery czterdzieści dziewięć.
Pół minuty później „Zaufanie”, nadal z gorejącymi silnikami, obróciło się w nowym kierunku. Fotel akceleracyjny Suli zakołysał się, a potem powoli wrócił do równowagi.
Polowanie się rozpoczęło.
Martinez obserwował licznik radiacji, kiedy lasery obrony bezpośredniej trzydziestej pierwszej eskadry spowodowały eksplozję kilkunastu atakujących pocisków — powstał jasny przypadkowy wzór niczym ślad niedbałego pędzla.
Dotychczas eskadra miała szczęście. Mimo że rzucili na nią mnóstwo pocisków, wroga udało się utrzymać na dystans. Metoda Martineza trzymała statki eskadry w takiej odległości, by mogły się wspierać i by zachodzące na siebie pola ognia obronnego odpierały wraży atak.
Przynajmniej dotychczas.
Baterie pocisków strzelały tak szybko, jak je ładowano. Technicy czujników i uzbrojenia, którzy dzielili z Martinezem sterownię pomocniczą, oraz załoganci, którzy normalnie nie brali udziału w walce, dopóki grupy ich odpowiedników w sterowni głównej nie zostały wyłączone z akcji, teraz mieli pełne ręce roboty przy śledzeniu ataków wroga i wyznaczaniu parametrów odpowiedzi. Czterdzieści procent pocisków „Odwagi” zostało już wystrzelonych, głównie jako przeciwpociski. Jeśli dalej będą tak strzelać, grozi to przykrymi konsekwencjami. Martinez obawiał się absurdalnej sytuacji: znajdzie się w znakomitej pozycji taktycznej i już będzie wymierzał coup de grace ostatniej formacji Naksydów, a tu nagle okaże się, że ma puste magazyny.