— Dowódca eskadry organizuje następną konferencję, milordzie. — Palce Falany dźgały klawisze dotykowe na displeju.
— Odbiorę w wirtualu.
Na displeju pojawiły się te same trzy twarze. Michi i Chandra były wyszorowane i odświeżone, ale Martinez poświęcił im najwyżej jedno spojrzenie. Wpatrywał się natomiast w Sulę. Jej widok zapierał dech — była piękna i wytworna. Miała na sobie skromny mundur polowy i ciemną czapkę czujnikową z cienkim paskiem. Nagle nawiedziło go wspomnienie jej perfum.
— Dałam im godzinę. — Gniewny głos Michi wytrącił Martineza z transu. — Sądzę, że to wystarczy. Wystrzelimy nasze pociski ku Naxas. Czas uderzenia — za sto dwadzieścia minut. Będą widzieli, jak pociski lecą, i będą mieli okazję o tym porozmyślać.
— To im da dodatkowy czas na ewakuację miast — zauważyła Chandra.
— Żyjący będą zazdrościli martwym — odparła twardo Sula. Martinez znów na nią spojrzał, zastanawiając się, skąd u niej ten zimny gniew. Zapamiętał ją jako kobietę niepewną, niezręczną w oficjalnych sytuacjach, namiętną w łóżku, ale nigdy nie była tak gniewna.
— Milordzie! — krzyknął Falana. — Wiadomość z Naxas! Inni musieli zostać zawiadomieni w tym samym czasie, ponieważ wszyscy patrzyli poza kamerę.
— Obejrzyjmy ją.
W jego przestrzeni wirtualnej pojawił się wizerunek młodego Naksyda. Miał na sobie brązową tunikę służby cywilnej. Był sam i patrzył z godnością w kamerę.
— Do dowódcy eskadry Chen — powiedział. — Pozdrowienia. Jestem lord Ami Yramox, sekretarz wiceministra prawa i zwierzchnictwa, lady Rundak.
Sekretarz wiceministra — pomyślał Martinez. Yramox był zbyt dalekim ogniwem łańcucha dowodzenia, by odpowiadać na ultimatum Michi.
— Wszyscy moi zwierzchnicy popełnili samobójstwo — oznajmił Yramox. — Przed śmiercią polecili mi poddać wszystkie siły zbrojne pozostające dotychczas pod dowództwem rządu w Naxas. Oczekujemy na pani rozkazy.
Naksyd mówił dalej, ale został zagłuszony przez wiwaty odbijające się od ścian sterowni pomocniczej. Nawet Gunderson, który w ciągu całej bitwy mówił ze spokojem, teraz ryczał z nieskrywaną radością.
Michi i Chandra zerkały na lewo i prawo, poza kamerę, i uśmiechały się. Najwidoczniej na stacji flagowego oficera odbywała się taka sama gorączkowa manifestacja.
Sula ze spokojem, patrzyła jadeitowymi oczyma w kamerę. Widocznie spontaniczne krzyki nie były dozwolone w jej sterowni.
Kilka godzin później, kiedy rozkazy z Naxas dotarły do nowo przybyłych, trzy wielkie naksydzkie statki zaczęły strzelać ze swych baterii pociskowych. Setki, a potem tysiące pocisków poleciały w pustkę. Kiedy osiągnęły bezpieczną odległość, eksplodowały potężną serią jasnych detonacji, jak fajerwerki dla uczczenia końca długiej, krwawej wojny.
TRZYDZIEŚCI SZEŚĆ
Zapanowała radość. Kucharze przygotowywali prawdziwą ucztę, a członkowie załogi wznosili toasty, radując się, że przeżyli i że ich towarzysze też przeżyli. Rury rekreacyjne cieszyły się wielkim powodzeniem. Martinez zjadł obiad z oficerami „Odwagi”, a tymczasem Alikhan spakował jego rzeczy. Potem oficjalnie zrzekł się dowództwa trzydziestej pierwszej eskadry wraz ze stopniem p.o. dowódcy eskadry.
Wysłał pożegnalną wiadomość do swych kapitanów, chwaląc ich za ustanowienie rekordu w liczbie zniszczonych statków wroga oraz za to, że sami uniknęli ofiar. Potem pożegnał się z Dalkeith i innymi porucznikami. Na pokładzie „Prześwietnego” nic się nie zmieniło. W korytarzach słychać było takie same odgłosy świętowania, jak wtedy, gdy odlatywał. Przyjęcie dopiero się zaczynało, gdy zahuczały sygnały alarmowe i wszyscy wpięli się w uprzęże z powodu ostrych przyśpieszeń. Siły Chen chciały pozostać w układzie Naxas i wystrzelić dalej w kosmos, musiały więc wytracić szybkość, a to oznaczało kilka dni bolesnych przeciążeń.
Uważano, że to nie fair: załoga właśnie wygrała wojnę, a mimo to musi znosić wielkie przeciążenia.
Martinezowi też to się nie podobało. Wystarczyło mu czasu jedynie na wizytę w swej kabinie — Święta rodzina nadal siedziała przy ogniu ze swym kotem — i natychmiast musiał wkładać skafander.
Przyśpieszenia wgniatały załogantów coraz głębiej w fotele, a tymczasem warunki pokoju zaczynały przybierać konkretne kształty. Flota i konwokacja opracowały wcześniej pewien plan. Nienaksydzcy oficjele z Naxas otrzymali od Michi rozkaz przejęcia rządów — dotyczyło to jednak tylko tych nielicznych, którzy nigdy nie przystali na współpracę z administracją buntowników. Inni często nie mieli kwalifikacji, ale musieli podjąć służbę, dopóki z Zanshaa nie dotrą nowi administratorzy.
Wydawało się, że Naksydzi spokojnie zaakceptowali tę sytuację, co z pewnością było korzystne dla tych, którzy nieoczekiwanie zajęli kierownicze stanowiska. Obecność trzech dobrze uzbrojonych eskadr gwarantowała utrzymanie porządku społecznego, a poza tym ci, którzy mogliby się stać przywódcami ruchu oporu, popełnili wcześniej samobójstwo.
Trzy naksydzkie przebudowane transportowce, które leciały zbyt szybko, by całkowicie wyhamować, otrzymały polecenie przejścia przez jeden z wormholi Naxas, zadokowania w innym układzie i złożenia tam broni. Michi nie chciała ich w układzie Naxas, gdzie mogłyby skusić jakiegoś opornego Naksyda do nieprzemyślanych działań.
W konsekwencji nieoczekiwanego zwycięstwa nagle otwarły się wszystkie stacje wormholowe. Po raz pierwszy od półtora roku prawie wszystkie obszary imperium miały ze sobą łączność. Linie komunikacyjne nie działały tylko w paru przypadkach, tam, gdzie stacja wormholowa została unicestwiona.
Michi wysłała Torkowi krótki meldunek przez przekaźnik wormholowy; tekst owinęła najbardziej wymyślnym kodem Floty, na wypadek, gdyby Naksydzi zechcieli podsłuchiwać. Raport zawierał same fakty dotyczące bitwy — zwycięstwo, stratę czterech okrętów na trzydzieści osiem zniszczonych okrętów przeciwnika, przyjazny rząd, który wkrótce zacznie działać — ale starannie pomijał wszystkie szczegóły, takie jak dotkliwy brak amunicji.
Obszerniejszy raport wysłano Torkowi bardziej bezpieczną drogą — pociskiem relatywistycznym, przy czym drugi pocisk wysłano do Zarządu Floty. Te raporty zawierały kompletny zapis walk oraz sygnalizowały niebezpiecznie niski poziom zapasów amunicji.
Michi wysłała dwa raporty i otrzymała dwie odpowiedzi. Pierwsza przybyła pięćdziesiąt kilka godzin po wysłaniu krótkiego raportu i zawierała równie zwięzłe gratulacje. Wiadomość była podana tekstem i podpisana przez oficera sztabowego.
Druga wiadomość wpadła do układu z pociskiem relatywistycznym; było to wideo od samego Torka. Michi odwołała przyśpieszenie eskadry, a potem wezwała Martineza do swego gabinetu.
Martinez wszedł i zasalutował. Michi siedziała znużona w fotelu. Przed nią stała filiżanka kawy. Wskutek wielodniowych przeciążeń jej twarz była pomarszczona. Było w niej jeszcze coś — smutek i rodzaj poczucia klęski.
— To dotyczy pana — powiedziała — i w przypływie tchórzostwa postanowiłam, że lepiej, by usłyszał pan nowiny bezpośrednio od Torka, a nie ode mnie. Proszę usiąść.
Vandervalk, służąca Michi, już nalewała kawę. Martinez podziękował i wziął filiżankę. Ostry zapach kawy drażnił mu gardło.
Nie spodziewał się dobrych wiadomości. Jego mózg owinął się czarnym kirem.
Michi kazała ścianie wideo pokazać przekaz od Torka. Wódz naczelny wyglądał bardziej krzepko niż ostatnim razem — jego skóra miała zdrowszy odcień szarości, a z twarzy nie zwisały paski martwego ciała. Nie nosił już całocielnego opatrunku — ubrany był w mundur galowy pokryty mnóstwem srebrnego szamerunku; Martinez nigdy w życiu nie widział tyle galonu. Wąską szyję Torka otaczała wstęga, na której wisiał prosty złoty dysk.