Było późno, większość załogi spała. Obcasy obojga stukały na polichromowanych kafelkach Fletchera.
Nagle Martinez bał się przemówić. Był pewien, że jeśli otworzy usta, wszystko popsuje, całą bliskość, którą on i Sula właśnie ponownie odkryli. A potem nie będą mieli innego wyboru niż pozostać na zawsze wrogami.
Sula okazała się mniej nieśmiała. Kiedy mówiła, patrzyła przed siebie, unikając jego wzroku.
— Postanowiłam ci przebaczyć — powiedziała.
— Przebaczyć mi? Przecież to właśnie ty mnie rzuciłaś, pamiętasz?
— Powinieneś był bardziej nalegać — powiedziała bezbarwnym głosem.
Dotarła do zejściówki i zeszła szybko po schodach na niższy pokład. Martinez szedł za nią z bijącym sercem.
— Bardzo się upierałaś — stwierdził.
— Byłam zdenerwowana.
— Ale czemu?
To pytanie wydawało się sensowne. Poprosił ją, by za niego wyszła, a ona mu odmówiła — z gniewem — i odeszła w noc Zanshaa.
Sula zatrzymała się, odwróciła, popatrzyła na niego. Widział jej napięte mięśnie.
— Nie bałam się, a ty nie pozwoliłeś mi, bym się bała. Kiedy strach przeszedł, byłeś już zaręczony z Terzą Chen.
— Mój brat to zaaranżował, nie powiadamiając mnie o tym. — Zawahał się, a potem dorzucił: — Wydzwaniałem do ciebie przez całą noc.
Patrzyła na niego przez sekundę, a potem zatoczyła się, jakby ją uderzył.
— Byłam zdenerwowana — powiedziała. — Byłam… — Potrząsnęła złocistą głową. — Wszystko jedno, co robiłam. Kazałam komunikatorowi odrzucać wszystkie połączenia.
Patrzyli na siebie przez długą chwilę. Martinez czuł, że ponownie traci Sulę.
— Ja… ci wybaczam — powiedział.
Postąpił ku niej, ale ona już się odwróciła i odchodziła, kierując się ku następnej zejściówce. Martinez poszedł za nią.
U stóp schodów czekał ordynans, przepisowo wyprężony w salucie. Do drzwi śluzy pozostało tylko kilka kroków. Słowa, które niemal wylewały się z ust Martineza, teraz wyschły.
Sula odwróciła się i wyciągnęła dłoń.
— Dziękuję, kapitanie — powiedziała. — Zobaczymy się znowu. Ujął jej dłoń. Była mała, elegancka i ciepła w jego niezgrabnej łapie. Piżmowe perfumy Suli pieściły mu zmysły, a jego nerwy aż podskakiwały — tak bardzo chciał ją pocałować.
— Spokojnych snów, milady — powiedział.
I śnij o mnie…
Tej nocy Sula śniła tylko o martwych. Obudziła się po paru godzinach z gardłem zaczopowanym wrzaskiem i wiedziała, że już nie zmruży oczu.
Wykorzystała swój kapitański klucz, by otworzyć bank danych „Zaufania” i wymazać wszelkie informacje o nagłym skoku ciśnienia krwi, który wyłączył silniki w czasie bitwy przy Naxas. Zamiast tego winą za potknięcie silników obarczyła nagły wzrost mocy w transformatorze, skok spowodowany promieniowaniem z eksplodującego w pobliżu pocisku. Zresztą transformator i tak był przewidziany do wymiany.
Z tej historii na pewno pozostaną jakieś ślady, ale żeby je znaleźć, trzeba by wykonać sporo pracy detektywistycznej, a Sula podejrzewała, że nikt nigdy nie będzie się tym interesował.
Przecież elitarną komisję powołano po to, by przegrzebać wszystko, co zdarzyło się na „Zaufaniu”. Sula wątpiła, czy ktokolwiek zechce przejrzeć oficjalne dane.
Pracując, zdecydowanie odrzuciła myśli o Martinezie i starała się ignorować poczucie, że stoi tuż za nią i znad jej ramienia obserwuje długi łańcuch przestępstw elektronicznych.
Robiłam gorsze rzeczy — powiedziała Sula do widma.
Martinez kroczy przez życie, czerpiąc korzyści ze śmierci i nieszczęść innych — myślała.
Z drugiej jednak strony ona sama była posłańcem śmierci i nieszczęścia. Gdyby stanowili parę, gdyby kiedykolwiek byli razem, umarłoby jedno z nich albo umarliby obydwoje.
Zamknęła zrewidowaną bazę danych. Do śniadania pozostała ponad godzina, a Sula nadal bała się spać. Siedziała i czytała „Zielenienie Afryki”, następną ze swoich ziemskich historii.
Nadal czuła, że Martinez stoi za nią milczący i pełen wyrzutów. Jak martwy.
Martinez rozmawiał z ludźmi ze swego personelu, by się dowiedzieć, czy zechcą z nim zostać, kiedy „Prześwietny” pójdzie do remontu. Miał prawo zabierać ze sobą służących z jednej przydzielonej mu pracy do drugiej, ale chciał się upewnić, czy oni tego chcą.
Alikhan chciał, tak jak Martinez się spodziewał. Wiedział, że Narbonne, poprzedni kamerdyner Fletchera, nie lubi podlegać Alikhanowi, więc nie zdziwił się, kiedy Narbonne poprosił o zwolnienie.
Z Montemarem Jukesem było więcej problemów.
— Nie sądzę, bym po tym wszystkim potrzebował artysty — oznajmił. — Nie będę miał statku do dekorowania.
Jukes wzruszył ramionami.
— Mogę zachować te plany na później, milordzie. Ale na Zanshaa będzie pan miał pałac, prawda, lordzie kapitanie? I czyż ten pałac nie będzie potrzebował aranżacji? Może warto mieć naturalnej wielkości portret lady Terzy, by pasował do pańskiego portretu.
— No… możliwe. — Martinez nie chciał sam przed sobą przyznać, że przyszłość bez Terzy to ewentualność czająca się gdzieś w zakamarkach jego umysłu.
Jukes pozostał więc na jego liście płac i już zastanawiał się nad udekorowaniem dużego domu.
Zaskoczeniem okazał się kucharz, Perry.
— Chciałbym prosić o zwolnienie, milordzie — oznajmił.
Martinez spojrzał ze zdumieniem na młodego człowieka stojącego przed jego biurkiem.
— Czy coś jest nie w porządku? — zapytał.
— Nie, milordzie. Tylko po prostu… chciałbym rozpocząć działalność na własną rękę.
Martinez popatrzył na niego badawczo.
— Coś nie jest w porządku, prawda?
Perry zawahał się.
— Cóż, milordzie, czasami zastanawiam się, czy pan lubi moją kuchnię.
Martinez się zdumiał.
— Co masz na myśli?
Przecież jem twoje potrawy.
— Tak, lordzie kapitanie, ale… — Perry szukał słów. — Nie przywiązuje pan wagi do jedzenia. Zawsze podczas posiłków pan pracuje albo wysyła wiadomości komunikatorem, albo zajmuje się raportami.
— Jestem zajętym człowiekiem. Przecież jestem kapitanem. Na twarzy Perry’ego zagościła determinacja.
— Milordzie, czy pan w ogóle pamięta, co było na południowy posiłek?
Martinez przez chwilę szukał w pamięci.
— To była ta rzecz z serem, prawda?
Perry cicho westchnął.
— Tak, milordzie — powiedział. — Ta rzecz z serem.
Martinez popatrzał na niego.
— Dam ci zwolnienie, jeśli chcesz, ale…
— Tak, proszę. Dziękuje, milordzie — odparł Perry.
Urażony Martinez napisał Perry’emu wspaniałe referencje, po części po to, by uzyskać w tej całej sytuacji moralną przewagę.
Tego wieczoru, przy posiłku, spoglądał podejrzliwie na swój talerz.
Co w tym takiego specjalnego? — pytał się w duchu.
Sula wydała obiad, by podziękować Michi za jej przyjęcie. Martinez, Chandra i Fulvia Kazakov również zostali zaproszeni. Martinez byłby jedynym mężczyzną przy stole, gdyby nie Haz, pierwszy oficer Suli.
Jadalnia Suli na „Zaufaniu” miała metalowe ściany w smutnym odcieniu zieleni. Prowadnica nad głową była niebezpieczna dla wszystkich wysokich osób. Sula potraktowała to żartobliwie, malując na prowadnicy czerwonymi literami napis „SCHYL SIĘ”. Jako koktajl podała Harry'ego Rogersa, potem wino i brandy. Martinez podejrzewał, że abstynentka Sula ma bardzo słabą wiedzę o tym, jaką ilość alkoholu człowiek może wypić, nim się przewróci. Niewiele brakowało, a wszystkich by upiła.