Martinez siedział naprzeciw Suli. Każda komórka jego ciała zdawała się wyrywać ku niej w rytm bicia jej serca. Ledwie śmiał na nią spojrzeć. Starał się natomiast uczestniczyć w rozmowie — inteligentnej, zabawnej i jak najmniej związanej z wojną, sprawami Floty czy polityką. Kapitanowie mogli tracić swoje statki, wszyscy oficerowie mogli mieć przy nazwiskach stałe czarne znaczki za udział w siłach Chen, ale długi, gwałtowny konflikt minął, a oni wszyscy ocaleli. W ludziach rósł zdrowy zwierzęcy duch, a na obydwu rurach szybujących między gwiazdami nie było za wiele możliwości rozładowania animuszu.
Chyba alkohol był najbezpieczniejszy.
Martinez coraz częściej widywał Sulę. Były tylko dwa statki, a oficerowie to istoty towarzyskie, dlatego codziennie organizowano jakieś party, choć kapitanowie nie zawsze brali w nich udział.
Dopiero po upływie pół miesiąca Martinez ośmielił się zaprosić kapitan Sulę na obiad we dwoje.
Powitał ją przy śluzie. Tym razem miała innego ordynansa, kobietę o włosach słomianego koloru, ale również odznaczoną Medalem za Waleczność. Martinez zaprowadził Sulę do swej jadalni, gdzie zaoferował jej duży wybór bezalkoholowych drinków. Wzięła szklankę wody mineralnej, a Martinez, który z uprzejmości również postanowił unikać alkoholu, też pił wodę. Sula spojrzała na portret Martineza pędzla Jukesa. Obraz wisiał w reprezentacyjnym miejscu, a portretowany wyglądał na nim bardzo żwawo i dzielnie. Sula uśmiechnęła się.
— Bardzo realistyczny — stwierdziła.
— Tak myślisz? — Był zaniepokojony. — Miałem nadzieję, że jest lepszy.
Sula zaśmiała się i zwróciła uwagę na murale z ucztującymi Terranami, wiązkami winogron, pucharami wina i pełnymi wdzięku ludźmi odzianymi w prześcieradła.
— Bardzo klasyczne — powiedziała.
— To tylko sprawia wrażenie starego. Pozwól, że pokażę ci coś jeszcze.
Wprowadził ją do kabiny sypialnej i kazał włączyć się lampom, by oświetlić „Świętą Rodzinę z kotem”. Sula z początku wyglądała na rozbawioną, a potem nieco, zmrużyła oczy i podeszła bliżej do starożytnego obrazu. Studiowała go w milczeniu przez kilka minut.
— To opowiada historię — powiedziała — ale nie wiem jaką.
— Ja też nie, ale obraz mi się podoba.
— Ile ma lat?
— Pochodzi sprzed podboju, z Północnej Europy, gdziekolwiek to jest.
Spojrzała na niego z ukosa.
— Martinez, jesteś naprawdę przerażającym ignorantem, jeśli chodzi o historię własnego gatunku.
Wzruszył ramionami.
— Przed podbojem były tylko morderstwa i barbarzyństwo, prawda?
Jeszcze raz odwróciła się do malowidła.
— Sam osądź — powiedziała.
Spojrzał na miłą małą rodzinę przy ogniu i wezbrały w nim ciepłe uczucia.
— Obraz należy teraz do majątku Fletchera. Zastanawiam się, czy pozwolą mi złożyć ofertę kupna.
— A czy możesz sobie na to pozwolić?
— Za moje kieszonkowe? Tylko jeśli się nie zorientują, ile to jest warte.
Spojrzała przelotnie na inne obrazy, niebieskiego flecistę i krajobraz.
— Czy są tu jakieś inne skarby?
Zabrał ją do gabinetu. Spojrzała bez zainteresowania na uzbrojone postacie i murale ze skrybami i heroldami. Potem jej wzrok przyciągnęło biurko i pływające po pulpicie wizerunki Terzy i młodego Garetha.
Martinez wstrzymał oddech. To krytyczny moment — pomyślał.
Światło w jej oczach subtelnie się zmieniło, jakby strzępiasty obłok przesłonił słońce. Przez jej wargi przemknął lekki uśmiech.
— To dziedzic Chenów? — zapytała.
— Tak.
— Zdrowe dziecko?
— Tak mówią.
— Wygląda jak jego ojciec.
Jej oczy śledziły pływające po powierzchni obrazy.
— A tak w ogóle, jak się układa twoje małżeństwo? — Mówiła lekkim tonem, z odcieniem ironii. Obydwoje udawali, że nie zależy jej na odpowiedzi.
Wydawało się, że układa się dobrze w ciągu pierwszych siedmiu dni — powiedział Martinez. — Od tamtego czasu przebywam z dała od domu.
— Siedem dni? — Uśmiechnęła się. — Płodny jesteś.
— Płodny — powtórzył.
Zwalczył impuls wzięcia jej w ramiona. Nie na statku flagowym Michi Chen — pomyślał. Z jadalni dobiegł odgłos kroków. To Alikhan przyniósł pierwszy talerz przekąsek.
Przechodząc do jadalni, Sula otarła się o niego. Chwila przeszła — pomyślał. Chwila ocalała.
— Zbrojmistrzu Alikhan! — Sula uśmiechnęła się. — Jak się pan ma?
Alikhan rozpromienił się pod zakręconymi wąsami.
— Bardzo dobrze, milady. Dobrze pani wygląda.
— Jesteś bardzo miły. — Pozwoliła Alikhanowi, by odsunął dla niej krzesło. — Co dzisiaj jemy?
— Chyba zaczniemy od smażonego pakietu ryżowego papieru, wypełnionego bitymi bulwami kreka, wędzonymi skrystalizowanymi parówkami i szpinakiem.
— Brzmi ślicznie.
Ochraniani dobroczynną obecnością Alikhana, Martinez i Sula zjedli, przyjemny posiłek. Rozmowa dotyczyła bezpiecznych, na ogół zawodowych tematów, choć w końcu przy deserze Martinez okazał irytację w kwestii Torka. Miał sporo praktyki i jego tyrada była wyjątkowo elokwentna.
Sula wzruszyła ramionami.
— Wojna przywróciła do władzy ludzi — powiedziała — którzy nigdy nie mieli z nas pożytku. Czego oczekiwałeś? Wdzięczności?
— Nie spodziewałem się, że mnie tak podle potraktują.
— Obydwoje mamy stopnie kapitana. Nawet w najbardziej sprzyjających okolicznościach przez całe lata nie awansowaliby nas na dowódców eskadr, więc udało nam się lepiej niż mogliśmy się spodziewać. — Pociągnęła łyk kawy. — Będą nas znowu potrzebować, w następnej wojnie.
Martinez spojrzał na nią, zaskoczony.
— Myślisz, że wybuchnie następna wojna?
— Jak może nie wybuchnąć? Shaa zostawili nas w rękach sześćsetosobowego komitetu. Jak ci się wydaje, czy taka grupa może skutecznie zarządzać czymś tak wielkim i skomplikowanym jak imperium?
— Niezbyt. Ale będą mieli Flotę, prawda?
— Może, jednak sądzę, że sześćsetosobowy komitet może się dogadać jedynie co do tego, że wszyscy oni powinni mieć coraz więcej tego, co już mają. W przeszłości Shaa powstrzymywali zachłanność lordów konwokatów, ale teraz Shaa są martwi. Myślę, że wojna wybuchnie jeszcze w tym pokoleniu. — Ostrożnie odstawiła filiżankę z kawą na spodek i obejrzała go pod światło. — Wyrób Gemmela — stwierdziła. — Bardzo ładny.
— Fletcher miał dobry gust — odparł Martinez. — Przynajmniej tak mi mówiono.
— Fletcher miał dobrych doradców. — Odstawiła spodek z filiżanką na stół i popatrzyła na niego. — Mam nadzieję, że ty też otrzymujesz dobre rady, Martinez.
— Na temat porcelany? Całkowicie polegam na twoich kompetencjach.
Patrzyła na niego przez chwilę, potem westchnęła.
— Wiele zależy od tego, co ci się podoba — stwierdziła. — Będziesz musiał wybierać.
Sula stała w swym nędznym metalowym gabinecie, spoglądała na parę strzelb zamocowanych na ścianie za jej biurkiem i liczyła umarłych, którzy pojawili się w jej życiu. Caro Sula, P.J. Ngeni, Casimir.
Anthony, jej niemal ojczym. Richard Li, jej nieżyjący kapitan. Cała załoga „Śmiałka”.