Выбрать главу

Oficerowie i ich służący opuszczali okręt jako ostatni i mieli dla siebie cały prom. Sula zmusiła się do włożenia znienawidzonego hełmu, zatrzasnęła przyłbicę i weszła do śluzy. Widok olbrzymiej niebieskiej, zamglonej planety z jednej strony i gwieździstego zamętu z drugiej uspokoił ją, dał jej poczucie skali i pomógł jej zapomnieć o ciasnym pudełku, które miała na głowie.

Po przejściu śluzy musieli czekać w fotelach akceleracyjnych na oficerów „Prześwietnego”, którym zajęło to dużo czasu, gdyż mieli więcej załogi do ewakuowania. Sula nienawidziła każdej sekundy zamknięcia w hełmie i z wielu względów ucieszyła się, kiedy zobaczyła wlatującego na pokład Martineza. Nawet w skafandrze rozpoznawała jego długie ramiona i przykrótkie nogi.

Wszyscy wpięli się w uprząż i zastartowano silniki chemiczne. Prom ciągnął za sobą ogień przez pół świata, zanim wykonał serie hamujących zygzaków przed miastem Zanshaa, po których opadł do lądowania na Wi-hun. Sula wyglądała przez iluminatory i obserwowała, jak niebo zmienia się z czarnego na bladozielone.

Szczęśliwa, odkręciła hełm, kiedy prom przykołował na swoje stanowisko. Otworzyły się wielkie drzwi i wpadł podmuch letniego gorąca i najcudowniejszego powietrza, jakiego w życiu smakowała. Pachniało głównie lotnymi chemikaliami promowych spalin, ale za tym fetorem czuła zieleń i letnie kwiaty. Powietrze na pokładzie „Zaufania” było przefiltrowane i oczyszczone, ale mimo to po pewnym czasie odkładały się w nim pot, martwa skóra i włosy, rozlane pożywienie, olej smarowniczy i pasta polerska. To wszystko tworzyło otępiający, zatęchły zapach.

A to świeże powietrze było cudowne. Wspaniałe. Lepsze niż najlepsze wino.

Sula wyszła z promu za Michi i Martinezem. Rękawy dokujące budynku terminalu nie pasowały do przejść w pojazdach Floty, więc oficerowie schodzili po metalowych schodach, które podjeżdżały na grzbietach małych ciężarówek. Panował upał. Sula czuła jak pot wypływa jej na czoło. Macnamara i Spence pomogli jej zdjąć skafander, który następnie włożyli do odpowiedniego pojemnika.

Oddano końcowe saluty, wypowiedziano ostatnie „do widzenia”. Sula pożegnała się z Hazem, Giove, Ikuharą, Macnamarą i Spence. Niektórzy z poruczników załadowali się do wypożyczonych pojazdów, które wyjechały im na spotkanie, reszta poszła za żołnierzami na stację pociągów.

Michi wynajęła dla siebie i Martineza dwie przestronne szare limuzyny Victory, ten sam model, który Casimir pomalował w siedmiu odcieniach moreli. Michi zaoferowała Suli, że ją podwiezie, a ona się zgodziła.

Alikhan, Jukes i służący Michi władowali bagaże do drugiego pojazdu. Sula miała tylko minimalny zestaw mundurów i parę karabinów, nie miała posągów, figurynek i dzieł sztuki. Nie posiadała porcelany opatrzonej herbem Sulów, żadnych ręcznie ciętych kryształów, bielizny pościelowej, żadnych piankowych poduszek skrojonych do kształtu jej głowy i szyi. Poprosiła Alikhana, by włożył jej skafander do przedziału bagażowego pierwszego wozu razem z jej kufrem i futerałami na karabiny, i ruszyła do przedziału pasażerskiego.

Uprzejmy młody Lai-own zastąpił jej drogę. W jednej ręce trzymał kremową szeleszczącą kopertę, zapieczętowaną tasiemką i woskowym kleksem, w drugiej miał kompnotes.

— Przepraszam, lady Sulo — powiedział. — Czy może pani podpisać, że to otrzymała?

Podpisała tytułem Sula i dała nura do samochodu. We wnętrzu limuzyny stały świeże kwiaty w wazonach z ciętego kryształu. Bardzo miękkie siedzenia pokryto skórą koloru kasztanu. Michi wyciągała z wiadra z lodem butelkę szampana, a Martinez pomagał ją otworzyć.

Sula rozerwała kopertę, przeczytała jej zawartość i zaczęła się śmiać.

— Co to jest? — zapytała Michi.

— Blisharts! — zawołała Sula. — Jeszcze jedno zeznanie pod przysięgą!

Michi gapiła się na nią bez wyrazu. Martinez uśmiechał się szeroko.

— Przez niego spotkaliśmy się pierwszy raz — powiedział. Sula i Martinez opowiedzieli Michi, jak zetknęli się podczas misji ratowania słynnego żeglarza, kapitana Blitshartsa, i jego równie sławnego psa Pomarańczy. To wtedy po raz pierwszy pracowali razem i doświadczyli tej niemal pełnej jedności myśli.

— Kiedy wreszcie się dostałam do niego, okazało się, że Blitsharts jest trupem! — powiedziała Sula.

Sąd śledczy Floty uznał śmierć Blitshartsa za przypadkową, ale spółka ubezpieczeniowa odwołała się do sądu cywilnego, dopatrując się dowodów samobójstwa. Teraz wyznaczono nową rundę zeznań pod przysięgą.

Michi uśmiechała się pobłażliwie, kiedy Martinez i Sula wskrzeszali przeszłość. Kiedy skończyli, Michi rozpięła górny guzik swej kurtki mundurowej, oblizała z palców rozlaną ciecz i uniosła kieliszek.

— Chciałabym wznieść toast — powiedziała.

— Chwileczkę — przerwała jej Sula.

Wyjęła z małej lodówki butelkę wody mineralnej, otworzyła ją i wlała do kieliszka od szampana.

— Za dobrze stoczoną kampanię — powiedziała Michi.

Sula stuknęła się kieliszkiem z pozostałymi.

— I za naszą następną kampanię — dodała. Michi uniosła brwi, ale wypiła bez słowa.

Limuzyna zostawiła drugi, nadal ładowany pojazd i odjechała. Sula zobaczyła na skraju lotniska nowe sadzonki, mające zastąpić drzewa wycięte przez Naksydów dla zapewnienia ich straży właściwej linii ognia.

Terrański kierowca wjeżdżał do miasta aleją Axtattle. Sula gorączkowo szukała budynku, w którym ona i grupa operacyjna 491 urządzili pierwszą katastrofalną zasadzkę na Naksydów. Znalazła to miejsce dość łatwo. Fasadę budynku nadal zdobiły dziury od tysięcy kul, które Naksydzi wystrzelili w odpowiedzi.

— Czego wypatrujesz? — spytał Martinez.

Opowiedziała im o fatalnej zasadzce i ich szalonej ucieczce.

Inne widoki przypominały jej zasadzkę Bogo Boys na naksydzkie lotne szwadrony, swoją wizytę w nielegalnym szpitalu dla ofiar bombardowania Remby oraz nalot, sędzię śledczą w jej domu w Zielonym Parku i wymuszenie na niej uwolnienie uwięzionego towarzysza.

Kiedy skończyła swoją opowieść, spojrzała na Martineza i zobaczyła w jego oczach głębokie uznanie.

Zdaje się, że zrobiła na nim wrażenie.

To dobrze — pomyślała.

— Spotkasz się ze starymi członkami swojej armii, kiedy będziesz na planecie? — zapytała Michi.

— Tak — odpowiedziała. — Koniecznie. Ale zacznę od jutrzejszej wizyty grzecznościowej u lorda gubernatora, by go zapewnić, że nie jestem tutaj, by go obalić. Potem zamierzam przez kilka dni spokojnie pożyć, odpocząć po podróży i zmianie czasu.

Tych parę szczegółów było po to, by Martinez wiedział, że przez następnych kilka dni nie planuje żadnych zajęć i można się z nią umówić na randkę.

Wysłała już wiadomości do Juliena i Patela; planowali hałaśliwe spotkanie Bogo Boys za cztery dni. Odwiedzi Sidneya i zaprosi do siebie Fer Tugę, snajpera z Axtattle. Wyśle także pozdrowienia Sergiusowi Bakshiemu, choć nie odwiedzi go bez zaproszenia.

Zastanawiała się, co pomyślałby Martinez o jej mocno podejrzanych przyjaciołach. Była ciekawa, co oni sądziliby o Martinezie.

Oczekiwała z przyjemnością, że się tego dowie.

W pobliżu Górnego Miasta aleja Axtattle rozgałęziała się na kilka ulic. Kierowca wybrał trasę, która omijała łukiem północną ścianę klifu i prowadziła dalej w górę po serpentynach. Ruiny naksydzkich bunkrów przy podstawie akropolu, jak również brzydkie wieżyczki przy Bramie Wyniesionych już usunięto.

— Gdzie panią podwieźć, lady Sula? — zapytała Michi.