Выбрать главу

— Wielkie bum to jedyna zaleta tego planu. Reszta to cholerne bzdury. — Spojrzała na Macnamarę. — Gdybyś nie zareagował w krytycznym momencie, siedzielibyśmy po uszy w gównie.

Teraz wszystkie wady planu wydawały się oczywiste. Sula żałowała tylko, że nie zdawała sobie z nich sprawy na etapie planowania.

Ludzie z zespołu 491 stali w cieniu ammatowca na szerokim tarasie pałacu Ngenich i patrzyli w dół na punkt kontrolny przy drodze, która pięła się zakosami na akropol Górnego Miasta. Naksydzi całkowicie zamknęli ruch i od pewnego czasu długi rząd pojazdów na serpentynie nawet nie drgnął.

Prawdopodobnie kolejka też nie jeździła. Górne Miasto zostało odizolowane; szukano zabójców.

— Koktajle? — zaproponował Ngeni, wchodząc z tacą.

Sula wzięła Cytrynowy Szał, a drugą ręką roztrzepała nad karkiem wilgotne włosy. Po przybyciu do pałacu Ngenich chciała jeszcze przed wysłuchaniem raportów wziąć kąpiel i zmienić ubranie. Wanna P.J. mogła pomieścić cały oddział. Sula wlała do parującej wody olejek lawendowy i siedziała w wannie tak długo, aż pomarszczyła jej się skóra na palcach u nóg.

Macnamara i Spence wzięli z tacy szklaneczki. Popijając, chwalili swoje drinki. P.J. uśmiechał się.

— Czy są jakieś wiadomości, milordzie? — spytała Spence.

— Nie, panno Ardelion — odparł, używając jej pseudonimu. — Nic nie podano na żadnym kanale informacyjnym.

— Jeszcze się nie zdecydowali, jak to przekazać — powiedziała Sula. — Nie mogą zaprzeczyć, że doszło do wybuchu i że zamknęli wszystkie wjazdy do Górnego Miasta.

— Co zamierzają zrobić? — Ciemne oczy Spence wyrażały niepokój. — Przeszukać Górne Miasto, żeby nas znaleźć?

— Górne Miasto jest duże, a oni mają za mało swoich ludzi. — Pierścień i windy były zniszczone i Naksydzi musieli sprowadzać nowe siły na planetę za pomocą promów na paliwo chemiczne. A promów też mieli niezbyt dużo.

— Mogą sprowadzić naksydzką policję spoza miasta — zauważyła Spence.

Sula spojrzała na drogę i zamarły potok samochodów.

— Jeśli tak zrobią, zobaczymy ich z tego miejsca — odparła. Popijała Szał, uśmiechając się chłodno. — Odcięli dostęp do Górnego Miasta, więc w zasadzie sami zorganizowali sobie oblężenie. Długo tak nie pociągną.

Zespół 491 miło spędzał czas na tarasie pałacu gospodarza. Potem wszyscy wraz z P.J. przeszli do salonu, gdzie czekali na wiadomości i dostawcę jedzenia. W szybach odbijało się już ostatnie zielonkawo-różowe światło Shaamah, gdy lektor powiedział, że na Bulwarze Praxis przewróciła się ciężarówka z lotnymi materiałami wybuchowymi. Eksplozja spowodowała śmierć lorda Makisha, sędziego Sądu Najwyższego, i towarzyszącego mu młodszego dowódcy Floty, lorda Renzaka.

Sula wybuchnęła śmiechem.

— Zaprzeczyli! Świetnie!

Nie wspomniano nic o grupie naksydzkich uczniów, więc Sula przypuszczała, że dzieci nie doznały poważniejszych obrażeń.

Weszła z ręcznego komunikatora do komputera Biura Akt, korzystając z hasła administratora Rashtaga. Modyfikacja tekstu, który wcześniej ułożyła zajęła jej kilka minut. Słownym rozkazem wysłała go w świat.

„BOJOWNIK”

ŚMIERĆ ZDRAJCY

Lord Makish, sędzia Sądu Najwyższego, został zgładzony dziś po południu w Górnym Mieście Zanshaa. Wyrok na lorda wydał trybunał rządu podziemnego, który stwierdził, że lord Makish podpisał nakaz egzekucji lorda gubernatora Pahn-ko i innych lojalnych obywateli.

Wraz z lordem Makishem zginął zdradziecki oficer Floty, lord Renzak.

Kara śmierci została wykonana przez lojalne jednostki Floty, Użyto bomby. Obecnie ci żołnierze znajdują się w bezpiecznym miejscu i zdają raport swoim zwierzchnikom.

Choć rząd rebeliantów utrzymuje, że śmierć nastąpiła w wyniku wypadku ciężarówki przewożącej lotne substancje chemiczne — czy ktoś słyszał, żeby takie ciężarówki jeździły Bulwarem Praxis? — tysiące lojalnych obywateli, którzy byli świadkami eksplozji, mają teraz dowód, że siły lojalistów działają swobodnie nawet w Górnym Mieście.

Niech rebelianci, którzy słyszeli eksplozję, wiedzą, że trybunały są w pogotowiu. Mordercy lojalnych obywateli będą rejestrowani, a ich ofiary — pomszczone.

Kim jesteśmy?

„Bojownik” to oficjalny biuletyn lojalistycznego rządu na uchodźstwie. Przyjaciel lojalista zasugerował, by Wam to przesłać…

Na końcu Sula dołączyła kopię pierwszego wydania dla osób, które jeszcze go nie widziały.

Ponieważ skończył się dzień pracy i większość personelu Biura Akt poszła do domu, Sula rozsyłała „Bojownika” w małych pakietach po kilka tysięcy, by nie obciążać zbyt wyraźnie węzła. Tak jak poprzednio, wysłała pięćdziesiąt tysięcy egzemplarzy, do przypadkowo wybranych mieszkańców Zanshaa, nie-Naksydów.

W tym czasie odezwał się komunikator P.J. Mężczyzna odpowiedział, a potem zrelacjonował rozmowę.

— To z mojego klubu palaczy. Będzie zamknięty przez kilka dni, aż naprawią szkody.

— Czy ktoś został ranny? — spytała Sula.

— Zadrapania odłamkami szkła, kilka skręconych kostek i jeden złamany obojczyk.

Sula wysłała kolejny pakiet dwóch tysięcy „Bojownika”.

— Zapytałeś, co się stało przy pałacu Makisha?

— Nie pomyślałem o tym. — P.J. zrobił zbolałą minę i ruszył do komunikatora.

— Nie martw się — powiedziała szybko Sula. — To nie takie ważne. Po otwarciu klubu i tak wszystko ci opowiedzą.

Przybył dostawca jedzenia ze wspaniałym posiłkiem: Kruchą kaczką w kremowym sosie eswod i cierpkim sosie z owoców taswa. P.J. zaproponował Spence i Macnamarze najlepsze wina z piwnicy Ngenich, a potem wyciągnął cygara.

— A, właśnie — odezwała się Sula — co palicie w klubie teraz, po zniszczeniu pierścienia?

P.J. smętnie wzruszył ramionami.

— Zadowalamy się miejscowymi odmianami.

W klimacie Zanshaa nie udawał się dobry tytoń. Ani kakao. Ani kawa. Tak się złożyło, że przed zniszczeniem pierścienia Sula wykorzystała połowę swych zasobów i zgromadziła spore zapasy najlepszej jakości każdego z tych produktów, po czym wysłała je na planetę, gdzie czekały w magazynach.

— Chyba mogłabym ci pomóc — powiedziała. — Ale nie, dziękuję, nie palę.

Późnym wieczorem wszyscy z zespołu 491 ostrożnie opuścili pałac Ngenich i udali się na poszukiwanie miejsca noclegu. Byli teraz robotnikami, którzy utknęli w Górnym Mieście po odcięciu wszystkich dróg, więc to logiczne, że szukali tanich pokojów. Sula kazała brać rachunki za nocleg, by uwiarygodnić całą historię.

Trudno było o wolne miejsce. Prawdziwi robotnicy chodzili od hotelu do hotelu, a po drodze policja wielokrotnie skanowała ich identyfikatory. Sula znalazła w końcu pokój, płacąc więcej niż mógłby zapłacić prosty robotnik. W hotelu wzięła kąpiel, by zmyć z siebie zapach cygar P.J., i zasnęła na szerokim, nieco perfumowanym materacu.

W środku nocy usłyszała trzeszczenie podłogi i poczuła na twarzy mocny nacisk poduszki. Nie mogła złapać tchu, brakowało jej powietrza. Próbowała zerwać poduszkę z twarzy, ale ręce miała unieruchomione.

Wreszcie usiadła, krzyk zamarł jej w krtani, chwyciła się dłońmi za gardło. W uszach słyszała swój puls dudniący serią wystrzałów. Wpatrywała się w ciemność, szukając cienia napastnika.

— Światła! — zawołała i lampy się zapaliły.

W pokoju nikogo nie było.

Resztę nocyspędziła przy świetle, z włączonym wideo — pokazywano niewinną komedię romantyczną, która z pewnością bardzo by się podobała Spence.