Rano powiedziano jej, że otwarto drogę i kolejkę. Sula pokazała identyfikator i rachunek z hotelu i zjechała do Dolnego Miasta. Wzięła taksówkę do Nabrzeża. Po drodze widziała kilka kopii „Bojownika” przyczepionych do latarni, wokół których gromadzili się przechodnie.
Kupując sobie śniadanie w kiosku przy domu, dowiedziała się, że Naksydzi kazali zastrzelić pozostałych zakładników i wysłali policję na ulice, by dostarczyła nowych.
SIEDEM
Podczas popołudniowej wachty do gabinetu Martineza weszła Chandra, starannie zasuwając za sobą drzwi. Spojrzała na biurko — Martinez grał na komputerze w hiperturniej.
— No, nareszcie uwolniłam się od tego drania.
Martinez spojrzał na nią, ale jego umysł nadal zaprzątały niuanse gry: prędkości i relacje przestrzenne.
— Gratulacje! — powiedział.
Na policzki Chandry wystąpiły rumieńce, jej oczy wściekle płonęły. Spacerowała w tę i z powrotem przed biurkiem jak tygrysica, której nie nakarmiono na czas.
— W końcu go zapytałam! Zapytałam go, czy da mi awans, a on powiedział, że nie.
— To przykre — odparł Martinez z ociąganiem. — Kapitanowie nie mogą awansować poruczników.
— On może — stwierdziła gniewnie. — Wiesz, że wyżsi oficerowie z Górnego Miasta trzymają się razem. Musiałby tylko oddać przysługę jednemu ze swoich kuzynów. Fletcher mógłby awansować siostrzeńca kuzyna w zamian za awans dla mnie.
Martinez wiedział, że to prawda. W taki właśnie sposób parowie górnej kasty zachowywali wszystkie posady we własnym małym kręgu.
— Ten drań chce, żebym została tam, gdzie jestem — powiedziała ostro Chandra. — Ale ja nie zostanę. Nie ma mowy.
— Przede wszystkim nie rozumiem, jak mogłaś się związać z Fletcherem.
Chandra przystanęła. Patrzyła wściekle, ale przede wszystkim w swoją własną przeszłość.
— Jestem tutaj jedynym oficerem, który nie został wybrany przez Fletchera — powiedziała. — Wybrał kogoś innego na moje stanowisko, ale ten człowiek nie dotarł do Harzapid przed wybuchem wojny. Gdy eskadra wyruszała, dostałam przydział na ten statek. Nikogo tutaj nie znałam i… — wzruszyła ramionami — dlatego starałam się być miła dla kapitana. — Jej usta wykrzywiły się szyderczo. — Nigdy nie spotkałam nikogo takiego jak on. Myślałam, że to interesujący intelekt. — Zaśmiała się krótko. — Interesujący intelekt! Tępy jak zardzewiały nóż.
Patrzyli na siebie przez kilka sekund. Chandra podeszła pół kroku do biurka i poruszyła palcami nad czarnym blatem, zakłócając hologram hiperturnieju.
— Mogłabym skorzystać z twojej pomocy, Gare — powiedziała.
— Ja też nie mogę cię awansować. Przecież wiesz.
— Ale twoi kuzyni mogą. — W oczach Chandry płonął ogień. — Twój teść jest w Zarządzie Floty, a Michi jest jego siostrą. Mogliby we dwójkę dać mi zaległy awans porucznika.
— Mówiłem ci już przedtem, że nic tu nie zdziałam. Patrzyła na niego spokojnie.
— Kiedyś będziesz potrzebował przyjaciela we Flocie i ja mogę nim być. Będę najlepszym i najbardziej lojalnym przyjacielem, jakiego jeszcze żaden oficer nie miał.
Martinez pomyślał, że przyjaźń Chandry mogłaby go drogo kosztować.
Z profesjonalnego punktu widzenia nie widział jednak przeszkód do jej awansu. Pomijając oczywiście jej nieobliczalność i impulsywność oraz rozwiązłe życie intymne.
Ale czy w zasadzie naprawdę rozwiązłe? — zadał sobie pytanie. W porównaniu z innymi kapitanami, których znał, Chandra była wzorem cnót.
Źle odczytując jego milczenie, pochyliła się i ujęła jego rękę. Czuł jej ciepłe palce na dłoni. Hologram rzucał poblask na jej bluzę.
— Gareth, proszę. Naprawdę cię teraz potrzebuję.
— Porozmawiam z lady Michi — powiedział Martinez. — Nie wiem, na ile liczy się z moim zdaniem, ale spróbuję.
— Dziękuję. — Oparła się o biurko i pochyliła, by go pocałować. Jej zapach pobudził jego zmysły. Wstał i odsunął rękę Chandry.
— To nie będzie konieczne, poruczniku — powiedział.
Przez chwilę patrzyła na niego twardym wzrokiem. Potem wyprostowała się.
— Jak sobie życzysz, kapitanie. — Uniosła ostry podbródek. — Za pozwoleniem?
— Jesteś wolna — powiedział Martinez. Usta miał suche. Chandra podeszła do drzwi i je odsunęła.
— Mówiłam serio… o przyjaźni.
I poszła, zostawiając otwarte drzwi. Lord Shane Coen, rudy oficer sygnałowy Michi, który przechodził korytarzem, rzucił w głąb pokoju zaciekawione spojrzenie.
Martinez skinął mu energicznie, na modłę wojskową, a potem znów zasiadł do hiperturnieju.
Dopiero po pewnej chwili znowu skupił się na grze.
KTO ZABIŁ ZAKŁADNIKÓW
Naksydzi wmawiają Wam, że za śmierć ponad pięciuset zakładników ponoszą odpowiedzialność lojaliści. Ale kto spędził ich jak bydło? Kto kazał ich zastrzelić? Kto strzelał? Kto był właścicielem broni i kul, które ich zabiły?
Funkcjonariusze nielegalnego rządu!
Sula zatrzymała pisak nad blatem. Czuła frustrację, miała wrażenie, że umykają jej właściwe argumenty.
Co gorsza, zaczęła sobie wyobrażać kontrargumenty Naksydów. Przecież legalny rząd — reprezentowany przez Shaa, założycieli imperium — też nie wahał się brać zakładników. Shaa trzymali jako zakładników nawet całe planety. Ponadto nie cofali się przed brutalnym działaniem; bombardowali miasta bronią antymaterii, a raz zlikwidowali nawet całą planetę w odwecie za spisek kilku osób.
Obecna wojna niewiele się od tego różniła. Planety przechodziły albo na jedną, albo na drugą stronę konfliktu, w zależności od wystosowanej pod ich adresem groźby. Martinez mówił jej, że cały Hone Reach przeszedłby ze strachu na stronę wroga, bez jednego wystrzału, i dopiero przybycie sił Faqa, dysponujących własnymi pociskami, zapobiegło zdradzie.
Pięciuset zabitych zakładników to pestka w porównaniu z wszystkimi dotychczasowymi ofiarami wojny.
Sula powróciła do pisania artykułu. Wyjaśniła, że Naksydzi zabili zakładników, ponieważ nie potrafią zlokalizować swoich przeciwników, rząd podziemny natomiast wybrał określonych wrogów i ich zabił — Obiecała jeszcze bardziej krwawy odwet.
Przeczytała cały tekst i dokonała drobnych korekt, żałując, że nie jest zbyt mocna w dyskusji. Talent krasomówczy przejawiała dotychczas tylko w sarkastycznych wypowiedziach, których i ona, i inni często żałowali, ale sarkazm był nie na miejscu, gdy chodziło o pięciuset zgładzonych obywateli.
Niestety, zabicie Makisha mogło być ostatnią akcją zespołu 491. Rząd podziemny i jego zbrojne ramię to zaledwie trzy osoby, i jeśli nadal będą brać na siebie tak wielkie ryzyko, mogą zostać ujęci.
Sula wiedziała, że zespół 491 musi zwerbować nowych członków, a więc zaufać innym ludziom, niektórym z samej swej natury niegodnym zaufania.
Być może więcej sensu miałoby zawieszenie działalności i czekanie, aż Flota wyprze Naksydów.
Ale Sula nie chciała rezygnować. Czytając swój tekst wykorzystujący w celach propagandowych śmierć zakładników, gotowała się z wściekłości na naksydzkich katów.
Wstała od biurka i kazała ścianie wideo włączyć kanał zarezerwowany na egzekucje. Zabicie pięciuset osób zajmowało sporo czasu, więc transmisja nadal trwała. Tormineli, Terran, Cree, Daimongów i Lai-ownów zagoniono pod goły więzienny mur i ostrzelano z broni automatycznej. Krew tryskała, ciała padały na ziemię.