Widziała katów: postacie o ponurych obliczach, w hełmach, obsługiwały ustawione na trójnogach karabiny; inni ubrani w soczystą zieleń, znacznie jaśniejszą od zgaszonej zieleni mundurów Floty, zaganiali paralizatorami jeńców pod mur; przed nimi stał oficer o wąskiej twarzy i wydawał rozkaz „ognia”, a z jego oczu biło zadowolenie z wykonywania obowiązku.
Wszyscy kaci byli Terranami. Naksydzi nie musieli sami wykonywać brudnej roboty — znaleźli ochotników, którymi się wysługiwali.
Kaci zachowywali się nerwowo, twarze mieli bez wyrazu albo skupione, ale oficer wyglądał inaczej: oczy mu błyszczały, w podniesionym głosie pobrzmiewała dziwna histeria. To uniesienie, oceniła Sula. Dla niego to przełomowy moment, szansa dokonania rzezi przed widownią całej planety. Od czasu do czasu oficer zerkał w stronę kamery, by się upewnić, że czas chwały nadal trwa.
Gdy ustał terkot karabinu, powoli szedł między ciałami i dobijał ofiary strzałem z pistoletu. Maszerował z wypiętą piersią jak gwiazdor, dając pokaz swego zadufania.
Zboczeniec, pomyślała Sula. Żeby się pojawić w wideo, ludzie są gotowi na wszystko.
Drzwi się otwarły i weszła Spence. Skrzywiła się i ruszyła przez pokój, odwracając oczy od wideo.
— Słyszałaś o zakładnikach? — spytała Sula.
— Tak. Wszędzie o tym mówią.
— Miałaś problemy z wydostaniem się z Górnego Miasta?
— Nie. — Spence zesztywniała, gdy oficer głośno rozkazał, by rzucono ciała na ciężarówkę, i zacisnęła usta w wąską linię. — Dostaniemy tego sukinsyna, milady?
— Tak. — Właśnie w tej chwili Sula podjęła decyzję.
Chromolić ostrożność.
W jej sercu śpiewało poczucie wyzwolenia. To będzie najbardziej szalona rzecz, jakiej dokona.
Nie znała nazwiska oficera, nie wiedziała, gdzie odbywają się egzekucje. Na pewno na planecie Zanshaa. Skupiła uwagę na obrazie i udało jej się pochwycić widok barokowej ornamentacji Wieży Apszipar ponad więziennym murem. A więc to gdzieś w południowym rejonie stolicy.
W Biurze Akt znalazła mapy, z których wynikało, że jedyne więzienie w tej części miasta znajduje się w rejonie zwanym Błękitne Śluzy. Znalazła też listę personelu więziennego.
Dowodzący oficer — komendant główny — nazywał się Laurajean. Zdjęcie na jego identyfikatorze pokazywało tego samego osobnika o wąskiej twarzy, który teraz uśmiechał się radośnie, gdy grupa Tormineli ginęła z jego rozkazu. Laurajean miał czterdzieści sześć lat, od osiemnastu lat był żonaty z pulchną kobietą o sympatycznej buzi, pracującą jako nauczycielka w szkole podstawowej. Mieli troje dzieci i żyli w rejonie Dolnego Miasta zamieszkanym przez klasę średnią.
Niektórych ludzi po prostu należy zabić, pomyślała Sula.
Po zdobyciu adresu Laurajeana Sula na wszelki wypadek postanowiła pobrać plany jego domu. W tym momencie do pokoju wszedł Macnamara. Postawił na biurku torbę z tanim iarogütem i spojrzał na trójwymiarowy wizerunek Laurajeana obracający się w rogu displeju, obok planów architektonicznych.
— To nasz następny? — spytał. — Tak.
— Dobrze — odparł krótko i zaniósł butelki do kuchni.
Czy komendant główny jeździ do domu transportem publicznym? — zastanawiała się Sula. A może ma auto? Można by poczekać na niego na przystanku i zastrzelić go, gdy będzie wysiadał. To prosty, ale skuteczny sposób zadania śmierci.
Z bazy danych wynikało, że Laurajean ma auto — fioletowego, rodzinnego sedana delvin. Czy oprawca jeździ nim do pracy? Jego żona nie miała prawa jazdy, a Laurajean miał przepustkę na parking przy budynku w Błękitnych Śluzach.
Wstała od biurka, rozprostowała kości i przeszła do kuchni, gdzie Spence i Macnamara rozmawiali, wylewając wódkę do zlewu. Od jejziołowego zapachu aż kręciło w nosie.
— Dopadnijmy go dziś, nim dadzą mu ochronę — powiedziała.
Spojrzeli na nią zdziwieni. Macnamara zaśmiał się. W oczach Spence pojawił się dziki błysk. Zarazili się od Suli szaleńczą, wyzywającą brawurą.
Chromolić ostrożność.
Postanowili, że Sula i Macnamara znowu będą strzelać, a Spence stanie na czatach. Macnamara wydobył ze schowków części broni, oczyścił je, złożył i załadował. Spence wynajęła na fikcyjne nazwisko szarą sześciokołową furgonetkę. Tymczasem Sula cyzelowała swój tekst; chciała wysłać „Bojownika”, dopóki trwa oburzenie obywateli. Potem zaczęła pobierać z Biura Akt mapy więzienia i okolicy.
Wypożyczona furgonetka stanowiła pewien problem: wyposażona była w komputer, który regularnie nadawał do Biura Cenzury powiadomienia o współrzędnych pojazdu, i gdy popełniono gdzieś przestępstwo, każdy samochód w danym rejonie można było namierzyć.
Zespół 491 dostał w ramach początkowego wyposażenia sedana hunhao, w którym dało się wyłączyć tę funkcję. Hunhao idealnie nadawał się do szybkiej ucieczki i Sula chciała go wykorzystać właśnie w tym celu. W samym zamachu jednak sedan nie powinien brać udziału.
Włożyli rękawiczki, by nie zostawiać odcisków palców. Spence przekazała furgonetkę Macnamarze, najlepszemu kierowcy, a sama pojechała hunhao na główną ulicę poniżej Wieży Apszipar. Tam zaparkowała w odległości czterech przecznic od więzienia. Potem wskoczyła do furgonetki. Sula siedziała w środku z bronią. Pojechali w stronę więzienia, otoczonego niebieskimi ceramicznymi murami.
Podczas zamachu na Makisha wszyscy zzespołu 491byli spięci. Teraz zachowywali się swobodnie, niemal wesoło. Udzieliła im się nonszalancja Suli. Dwa zamachy dzień po dniu — czemu nie? Pierwszy starannie zaplanowany, a drugi zupełnie bez planu. Precz z miesiącami treningów! Beztroska uderzała im do głowy jak wino.
Przed więzieniem panował zamęt. Zrozpaczeni krewni tłoczyli się, czekając na pozwolenie zidentyfikowania ofiar. Sula zlustrowała teren: duża brama główna, obszerny garaż połączony rampą z budynkiem administracyjnym. Spence wysiadła w miejscu, gdzie nie było już żałobników. Macnamara zakręcił potem kilka razy i zaparkował w takim miejscu, żeby mogli dopaść Laurajeana, gdy będzie udawał się do domu. Macnamara i Sula siedzieli z przodu, przy otwartych oknach i czekali.
Znajdowali się w dzielnicy Lai-ownów. Wysokie, długonogie bezloty zajmowały się swoimi sprawami albo cierpiały z powodu upału i nie zwracały uwagi na obcych. Z pobliskiej restauracji dobiegał gryzący zapach ulubionego przez ptaszyska sosu proteinowego, wlewanego do wielkich żelaznych rondli, w których smażono mięso i warzywa.
Młody Lai-own płci męskiej podszedł do drzwi mieszkania po drugiej stronie ulicy i zaczął siusiać na futrynę, potem poprawił ubranie i odmaszerował.
— Ach, ci młodzi zakochani — zażartowała Sula. Macnamara zarechotał.
Zza murów nie dochodziły żadne odgłosy. Sula nastawiła ręczny komunikator na kanał egzekucji — retransmitowano egzekucje.
— Taki los zgotowali ludowi Zanshaa nikczemni sabotażyści i zabójcy — mówił lektor. Sula parsknęła. Czyżby nie czytał trzeciego wydania „Bojownika”?
„Kto strzelał? Kto był właścicielem broni i kul, które ich zabiły?”.
Spod więzienia dobiegł ryk z setek gardeł. Spence zameldowała: właśnie ogłoszono, że dwadzieścia rodzin może wejść na teren więzienia, by zidentyfikować bliskich i odebrać ciała.
— To on! — powiedziała nagle, zaskoczona. — Jest w swoim samochodzie z paroma kumplami. Jadą w waszą stronę!
Laurajean skorzystał z zamieszania przy głównej bramie i wymknął się niezauważony przez wyjście do garażu. Macnamara nacisnął dźwignię startową, elektryczny silnik furgonetki włączył się i samochód cicho ruszył. Sula przeczołgała się do części bagażowej, gdzie kucnęła na czarnej kompozytowej podłodze i przygotowała broń, a potem położyła karabin Macnamary na fotelu pasażera, w zasięgu jego ręki.