— Bez kucharzy? Bez służących?
— Ktoś na dochodne sprząta. A jadam albo w którymś z klubów, albo katering coś mi przynosi.
Sula spojrzała pytająco na Macnamarę. „Ty zdecyduj” — wyczytała z jego oczu.
— Wydaje się to dość bezpieczne — powiedziała i zwróciła się do P. J.: — Proszę, idź przodem. Dziwnie by wyglądało, gdybyśmy szli razem.
P.J., nieco speszony, ruszył przodem. Znów minęli jego klub dla palaczy, przeszli przez bulwar obok Pałacu Makishów. Sula szła jakby od niechcenia. Przyglądając się opuszczonemu pałacowi. Nad wejściem widniał w koronie słonecznej napis „Orghoder” — Sula wywnioskowała, że pusty teraz dom należał do jakiegoś klanu Tormineli.
Pałac Ngenich nie stał przy bulwarze Praxis, ale kilka przecznic dalej, na krawędzi szarego płaskowyżu, skąd był lepszy widok na Dolne Miasto. Sam pałac w kształcie sześcianu był wysoki, obłożony żyłkowanym różowym marmurem. Od ulicy wchodziło się do wielkiego holu o szklanej fasadzie i beczkowatym sklepieniu. PJ. wprowadził ich na teren boczną bramą i przeszli obok olbrzymiego banianu — drzewo rosło w Górnym Mieście chyba od samego zarania dziejów.
Rezydencja miała trzy piętra i ze dwadzieścia pokojów, ale PJ. zajmował tylko niewielką jej cześć. Zaprosił gości do salonu, którego przedłużenie stanowił kamienny taras z widokiem na Dolne Miasto. Tam podszedł do panelu komunikatora ukrytego w wystawnej komodzie z drzewa arcule i zamówił obiad dla trzech osób u dostawcy, który najwyraźniej go znał, potem zamknął komodę i wrócił do gości.
— A więc jednak przeżyłaś, lady Sula! — powiedział, promieniejąc.
— Przeżyłam. — Tłumiony od pewnego czasu śmiech znalazł teraz ujście. — Nie spodziewałam się, że spotkam kogoś znajomego.
— Szczęśliwy traf — przyznał P. J. zadowolony. — Cieszę się, że mogę się na coś przydać. — Przyciągnął podręczny stolik z napojami. — Czego się napijecie? Whisky, panie Starling?
— Dla mnie coś bezalkoholowego — odparła Sula. — Co masz na myśli, mówiąc „przydać się”?
P.J. spojrzał na nią.
— Z pewnością masz… kłopoty finansowe. Naturalnie możesz zamieszkać u mnie, jestem w stanie pokryć wydatki na krawca. — Poklepał się po kieszeni. — Potrzebujesz szybkiej gotówki?
Sula nie mogła powstrzymać się od śmiechu. P.J. zrobił zbolałą minę, więc szybko się opanowała.
— P.J., jesteś nadzwyczajny. — P.J. był teraz wyraźnie zadowolony. — Nie potrzebujemy pieniędzy. Ubraliśmy się tak, bo… rozglądamy się i nie chcemy, żeby zwracano na nas uwagę.
Skinął głową z wahaniem, ale dopiero po chwili na jego twarzy odbił się, wielki wysiłek umysłowy.
— Aha, rozumiem! — Wycelował palcem w gości. — Wypełniacie zadanie. Robicie coś dla rządu podziemnego!
Sula zastanawiała się, czy powinna zdradzić, że — o ile wie — cały rząd podziemny to tylko ona sama. Postanowiła zagrać na zwłokę.
— Na razie rozglądamy się. Nie mamy żadnego konkretnego zadania.
— Jeśli mógłbym coś zrobić, cokolwiek — zaproponował P.J. — daj mi znać. — Zwrócił się do Macnamary: — Prosił pan o whisky, panie Starling?
— Śmiało! — powiedziała Sula do Macnamary, gdy ten spojrzał na nią pytająco.
P.J. nalał whisky dla siebie i gościa, a Suli podał „Cytrynowy szał”. Potem przysunął bliżej swój fotel i nachylił się do niej.
— Lady Sula, zapewniam, że jestem całkowicie do twojej dyspozycji. Od samego początku wojny chciałem udowodnić, że jestem wart… pewnej osoby.
A więc nadal kocha Sempronię, choć dziewczyna uciekła z innym mężczyzną, pomyślała Sula.
Nie traktuj go z góry — upomniała samą siebie. W tym pokoju jest jeszcze ktoś, kto popełnił podobny błąd i zakochał się w jednym z Martinezów.
— Zastanawiałem się, co mógłbym zrobić. Łamałem sobie nad tym głowę. Nie mam przygotowania wojskowego i już za późno na karierę w służbie cywilnej. Myślałem nawet, czyby nie zostać informatorem albo szpiegiem.
Sula usiłowała powstrzymać wyraz zdziwienia na twarzy. A więc to miał na myśli P. J., gdy kiedyś podczas przyjęcia bełkotał w pijackim monologu.
P.J. usiadł wygodniej w fotelu: jego twarz rozjaśniał promienny uśmiech.
— Teraz jestokazja. Mogę być twoim informatorem. Twoim szpiegiem w samym centrum stolicy.
Sula zaniepokoiła się.
— Nie, nie próbuj szpiegować. Gdyby cię złapali, zabiją cię, a nas narazisz na niebezpieczeństwo. — Widząc jego przygnębioną minę, dodała: — Żyj normalnym życiem. Już teraz masz wiele cennych informacji. Powiedz mi, co wiesz.
— A co masz na myśli? — spytał niepewnie.
— Co się mówi w twoim klubie? Co robią Naksydzi?
— Są wszędzie. — P.J. wzruszył ramionami. — Przejęli Górne Miasto. Twierdzą, że przywracają normalne życie, takie jak za panowania Shaa, ale to nieprawda. — Pociągnął łyk whisky. — Postawili swoich na czele wszystkich ministerstw, wszystkich departamentów.
— A jak na to reagują ludzie?
— Oczywiście są wściekli, ale… — znów wzruszył ramionami — nikt nie wie, co robić. Na przykład Van, z którym rozmawiałem w klubie palaczy. To znaczy lord Vandermere Takahashi.
„Cytrynowy szał” szczypał Sulę w język.
— Mów dalej.
— Pracuje w Departamencie Meteorologii. Ma nowego kierownika Naksydkę i nie wie, jak ma postępować. Oczywiście jest lojalny, ale czy może być oskarżony o zdradę, jeśli będzie wykonywał jej rozkazy?
— Za niewykonanie rozkazów mogą go zastrzelić — zauważyła Sula.
— Prawdopodobnie nie w Departamencie Meteorologii, ale byłoby inaczej, gdyby pracował w jakimś ważnym urzędzie, jak mój znajomy Sun z Ministerstwa Policji. Naksydzi cały czas każą sobie przekazywać różne informacje, a on nie wie, jak je wykorzystają, czy to zwykłe zapytania, czy coś, co zostanie użyte do prześladowania lojalistów. Oczywiście musiał złożyć przysięgę na wierność nowemu rządowi. Czy w ten sposób stał się zdrajcą? Czy będzie oskarżony i skazany na śmierć, gdy wygramy wojnę? — P. J. przymknął powieki. — Poprzedni rząd… prawdziwy rząd… zajął zdecydowane stanowisko w sprawie współpracy z Naksydami. Van też się niepokoi, bo nawet w Departamencie Meteorologii będzie kiedyś musiał złożyć przysięgę.
— Rozumiem. — W głowie Suli już się kłębiły pomysły.
Już wiedziała, jakie przesłanie skieruje do ludności.
Przejście do Termaine spędził Martinez na stanowisku oficera flagowego, w skafandrze próżniowym, przypięty do fotela akceleracyjnego. Wszystkich na „Prześwietnym” wezwano na stanowiska bojowe — to standardowa procedura na statkach, które mogą spotkać wroga po drugiej stronie wormholu. Martinez, jako oficer taktyczny eskadry, siedział twarzą do dowódcy, lady Michi Chen.
Kapitan statku, lord Gomberg Fletcher, kierował „Prześwietnym” ze sterowni na innym pokładzie. Oficer flagowy zajmował się tylko manewrami eskadry i strategią na wielką skalę, nie zaś szczegółami dowodzenia krążownikiem.
Eskadra była „rozgrzana”; radary i lasery omiatały przestrzeń w poszukiwaniu wroga. Naksydzi wiedzieli, że siły Chen nadchodzą, i mogli przygotować jakąś niespodziankę.
Ale żadna niespodzianka ich nie czekała, choć od momentu wyłączenia wrogich radarów, musiało upłynąć trochę czasu, nim stało się to oczywiste. Wormhol jeden w Termaine był w znacznej odległości od planety głównej Termaine, poza heliopauzą, i siły Chen całe dni będą lecieć do planety. Jeśli mają być niespodzianki, należy ich oczekiwać głębiej w układzie.