Выбрать главу

— Rozumiem, poruczniku Gower. I nie protestuję, bo wszystko, co ma na celu utrudnienie życia piratom, jest mile widziane. Będziemy w pełni współpracowali z waszymi ludźmi.

— Dziękuję, kapitan Kanjcevic. LaFroye bez odbioru — Gower zakończył połączenie i spojrzał z uśmiechem na Ackenheila. — Jak to wyszło, sir?

— Doskonale, Lou. Po prostu doskonale — pochwalił Ackenheil, mając nadzieję, że Reynolds dostał informację z naprawdę pewnego źródła.

* * *

Kapitan Denise Hammond Royal Manticoran Marinę Corps wstała i przeszła na środek przedziału desantowego pinasy. Zatłoczonego przedziału desantowego, ponieważ znajdowały się w nim pełne dwa plutony Marines w zbrojach.

— Cumujemy za pięć minut, resztę wiecie — oznajmiła. — Jeśli się da, uniknąć rozlewu krwi, jeśli nie, nie patyczkować się. Jasne?

Odpowiedział jej niezborny chór potwierdzeń, który skwitowała kiwnięciem głową. A potem odwróciła się w stronę śluzy i uśmiechnęła z nadzieją. Jeśli znajdą to, co powinni, to będzie to jeden z najpiękniejszych dni od paru lat. A jeśli nie znajdą… cóż, była tylko Marinę, więc granat, który gruchnie w szambie, jej gównem nie opryska, bo tylko wykonywała rozkazy.

A pyszałków z Ligi Solarnej i tak nikt nie lubił.

* * *

Pinasa zakończyła cumowanie, a wysłany na powitanie nieproszonych gości porucznik przyjął postawę, którą przy maksimum dobrej woli można byłoby nazwać zasadniczą. Nie lubił aroganckich prostaków z Manticore, których wszędzie tu było pełno, jakby mieli prawo konkurować z solarnymi przewoźnikami. Ponieważ kazano mu być uprzejmym, uznał, że będzie się starał, bo w tych warunkach było to rozsądne, choć aż go w duchu skręcało na samą myśl o tym. Uśmiechnął się sztucznie, gdy nad drzwiami śluzy pojawiło się zielone światło.

I z tym przylepionym do ust uśmiechem zamarł, gdy drzwi otwarły się, a on spojrzał w wylot lufy strzelby systemu flechette. Trzymanej przez opancerzoną dłoń Royal Manticoran Marinę w pełnym zasilanym skafandrze pancernym. Marinę zeskoczył na pokład, ignorując go, a w ślad za nim zrobiło to tuzin innych uzbrojonych głównie w bardziej śmiercionośną broń.

— Kapitan Hammond, Royal Manticoran Marinę Corps — przedstawił się ten ze strzelbą przez zewnętrzny głośnik zbroi. — Sugeruję, żeby zaprowadził mnie pan do kapitana, poruczniku.

— Ja… tego… — porucznik przełknął ślinę i spytał: — Co to ma zna… znaczyć?

Zabrzmiało to prawie płaczliwie.

— Jesteście podejrzani o złamanie konwencji z Cherwell, sugeruję więc, żebyś się pan ruszył i zaprowadził mnie do kapitana. Już!

W tym czasie Marinę szybko i sprawnie opanowali cały pokład hangarowy, galerie i wszystkie wyloty wind.

Hammond zaś z satysfakcją obserwowała, jak porucznik robi się blady jak trup.

* * *

— Potwierdzone, sir — zameldowała Denise Hammond. Jej głosowi towarzyszył obraz z zewnętrznej kamery skafandra ukazujący rozwalone drzwi do „kabin pasażerskich”. Ackenheil zresztą wcześniej widział już dość — obrazy z kamer Marines, którzy rozwalali te drzwi. W każdej kabinie znajdowało się po dwanaście osób w jednolitych, przypominających więzienne przyodziewkach, i nie posiadających żadnego bagażu. Nawet jak na warunki tanich linii Konfederacji była to bardziej niż przesada.

Poza tym pasażerowie nawet najgorszej takiej linii nie byliby aż tak przerażeni, a zaraz potem wręcz wniebowzięci, gdy zorientowali się, że mają do czynienia z Royal Manticoran Marines. Ten widok sprawił mu prawie taką samą satysfakcję jak sinozielone oblicze zszokowanej kapitan Kanjcevic, gdy uświadomiła sobie, co się dzieje, i przypomniała sobie, że zgodnie z międzyplanetarnymi konwencjami, których sygnatariuszem jest Gwiezdne Królestwo Manticore, handel niewolnikami traktowany jest na równi z aktem piractwa.

A karą za piractwo jest śmierć.

— Doskonała robota, Denise — pogratulował. — Miej oko na wszystko przez jakieś dwadzieścia minut. Potem dotrze tam załoga pryzowa.

— Aye, aye, sir.

* * *

— Wiesz, czego najbardziej nienawidzę w naszych politycznych panach? — spytał doktor Wix.

Jordin Kare obrócił się wraz z fotelem i spojrzał pytająco na astrofizyka, który właśnie wpadł do jego gabinetu. Ponieważ było naprawdę wcześnie, nie przechwyciła go jeszcze nieobecna sekretarka, a sam Kare był akurat w połowie śniadania: został mu jeden rogalik leżący na talerzu obok kubka parującej kawy.

— Nie wiem — odparł uprzejmie, ocierając usta z pozostałości poprzedniego. — Ale mam dziwną pewność, że zaraz oświecisz mnie w tej nie cierpiącej zwłoki sprawie.

— Eee? — zdziwił się Wix zaalarmowany tonem szefa.

Dopiero w tym momencie dotarło doń, że popełnił faux pas.

— Ooops, przepraszam — zarumienił się Wix. — Zapomniałem, że to dla ciebie pora śniadania.

— Dla mnie?! Większość ludzi jada śniadania znacznie wcześniej niż ja: z reguły pomiędzy wstaniem a rozpoczęciem pracy — wyjaśnił cierpliwie Kare. — Słuchaj no: wracasz prosto z imprezy czy może od wczoraj nie zdarzyło ci się stąd wyjść?

— No, tego… jakoś zapomniałem — przyznał Wix.

Kare nabrał powietrza, lecz nim zdołał zacząć kazanie na temat zalet i niezbędności regularnego odpoczynku nocnego, Wix dodał:

— Naprawdę miałem zamiar pójść spać, tylko jakoś tak czas za szybko mijał… — i natychmiast zmienił temat na ciekawszy. — Przeglądałem wyniki ostatniego przelotu Argonauty z zeszłego tygodnia.

Po entuzjazmie w jego głosie Kare zorientował się, że próba skierowania rozmowy na inne tory jest skazana na niepowodzenie.

— No i sprawdziłem je jeszcze raz i myślę, że mamy dokładny wektor wejścia. Naturalnie chcę jeszcze to sprawdzić, więc będzie trzeba dokonać z dwóch czy trzech przelotów, ale byłbym bardzo zdziwiony, gdyby się okazało, że się pomyliłem w obliczeniach.

Na prawdziwie długą chwilę zapadła cisza.

— Naprawdę bym chciał, żebyś przestał to robić — powiedział w końcu Kare.

— Co robić? — zdziwił się Wix.

— Znajdywać różne rzeczy grubo przed terminem. Obaj z dyrektorem spędziliśmy długie i męczące dni na wbijaniu do tępych i nadętych łbów, że musimy mieć czas na dokładne i długie obliczenia i sprawdzenia, a ty zamiast się uczciwie wyspać albo spić, znajdujesz dokładny wektor wejścia cztery miesiące przed czasem! Wiesz, jak trudno będzie przekonać tę bandę następnym razem, gdy im powiemy, że potrzebujemy więcej czasu na dokończenie badań i obliczeń?!

— Oczywiście, że wiem — obruszył się Wix. — Właśnie tego najbardziej u nich nienawidzę: nadęcia i podejrzliwości. Od tego rozpocząłem rozmowę. A poza tym naprawdę pieprzy człowiekowi dzień świadomość, że odkrycie, które powinno cieszyć, skomplikuje nam życie, a ucieszy tylko te tępe mendy. I że oczywiście ukradną nam całą zasługę.

— Zdajesz sobie sprawę, jak paranoiczną pogawędkę prowadzi właśnie dwóch całkiem niegłupich i dorosłych facetów? — spytał go Kare ze złośliwym uśmieszkiem.

— Nie czuję się w żadnym stopniu paranoikiem! Za to czuję się zaszczuty, bo ledwie mendy się dowiedzą, ta dupa wołowa Oglesby zwoła konferencję prasową, na której ty i Reynaud będziecie mieli szczęście, jeśli powiecie po całym jednym zdaniu!

— A właśnie że nie! — Kare uśmiechnął się promiennie. — Ty to znalazłeś i tym razem ty będziesz próbował powiedzieć to jedno pełne zdanie!