Выбрать главу

— Protektor uprzedził mnie, że to właśnie pani powie, milady. I kazał pani powtórzyć, że jako lojalny i posłuszny wasal ma pani użyć sił wybranych i wysłanych przez Protektora do osiągnięcia celu misji, o której rozmawialiście, gdy ostatni raz była pani na Graysonie. Wspomniał też o skutkach słusznego gniewu niezadowolonego pana lennego w wypadku wykazania przez panią wyjątkowej głupoty polegającej na odesłaniu posiłków, które są pani potrzebne, o czym oboje wiecie.

— On ma rację — dodała cicho Brigham. — Protektor, nie Yu. Wiem, że pani o tym aspekcie zadania nie rozmawiała z nikim z nas, ale spędziłam zbyt wiele czasu w graysońskiej służbie, by nie wiedzieć, o co chodzi Protektorowi. Jako poddana Korony uważam za haniebne, że potrzebujemy pomocy załatwianej w taki sposób. Jako graysoński oficer doskonale rozumiem, dlaczego Protektor tej pomocy udziela i chce, by była ona jak najskuteczniejsza. Ostatnią rzeczą, jakiej wszyscy potrzebujemy, to wojna z Imperium o Konfederację.

— Czy nasz głupi rząd zdaje sobie z tego sprawę czy nie — dodał Cardones nietypowym jak na siebie ponurym tonem.

— Cóż… — przyznała Honor nieco zaskoczona tak kompletną zgodnością podkomendnych. — Nie miałam zamiaru wysyłać Alfredo do domu jutro. Prawdę mówiąc, nie planowałam go tam wysyłać, dopóki nie będę miała pewności, że sytuacja jest pod kontrolą, czego spodziewam się najdalej w ciągu trzech-czterech standardowych miesięcy. Albo Imperium po odkryciu obecności Alfredo uzna, że Sojusz nie ustąpi, i zrezygnuje z konfrontacji w najbliższym czasie, albo uzna, że to nie ma znaczenia, i zacznie się strzelanina.

— A która możliwość jest według pani bardziej prawdopodobna, milady, jeśli wolno spytać? — zaciekawił się Yu.

— Chciałabym móc ci odpowiedzieć — wyznała szczerze Honor.

* * *

— I co teraz zrobimy?

Arnold Giancola uniósł głowę znad ekranu notesu, słysząc to płaczliwe pytanie. Nie zarejestrował wejścia Jasona. Teraz skrzywił się, odgadując dlaczego — brat wszedł z sekretariatu i zostawił za sobą szeroko otwarte drzwi.

— W stodole się nie chowałeś — warknął. — To zamykaj drzwi za dupą! Co prawda jest już po godzinach pracy, ale wolałbym, żeby żadnej naszej rozmowy nie podsłuchali jacyś pracusie.

Jason zaczerwienił się, słysząc jego ton, choć powinien był się już doń przyzwyczaić. Arnold nigdy nie należał do szczególnie cierpliwych, a przez ostatnie dwa standardowe lata stawał się coraz bardziej nerwowy. Tym razem jednak miał całkowitą rację, toteż Jason szybko zamknął za sobą drzwi i wszedł głębiej do gabinetu.

— Przepraszam — mruknął.

Arnold westchnął i potrząsnął głową.

— Nie, Jase, to ja przepraszam. Nie powinienem był tak na ciebie wsiąść. Widocznie jestem bardziej zirytowany, niż sądziłem.

— Byłbym zaskoczony, gdybyś nie był — Jason uśmiechnął się krzywo. — Wygląda na to, że gdzie się człowiek nie obróci, ktoś znajdzie nowy powód, żeby go wkurzyć.

— Czasami tak bywa. — Arnold odchylił fotel i ścisnął palcami nasadę nosa.

Niestety, na dominujące zmęczenie, jakie czuł, nie wywarło to żadnego skutku.

Jason obserwował go i czekał cierpliwie. Od początku to Arnold był przywódcą. Częściowo dlatego, że był o ponad dziesięć lat standardowych starszy, ale głównie dlatego, że był mądrzejszy, sprytniejszy i miał coś, czego Jason nie posiadał. Nie wiedział, co to jest, ale to było źródło doświadczanego przez wszystkich, którzy stykali się z Arnoldem, budzącego nieomal lęk magnetyzmu. Dlatego Jason przyznawał, że gdyby nawet to on był starszy, i tak Arnold byłby przywódcą.

Co się zaś tyczyło magnetyzmu, to jego skuteczność obejmowała prawie wszystkich. Na „efekt Giancoli”, jak nazywano go w Kongresie, zupełnie niepodatni okazali się na przykład Pritchart i Theisman…

— I co teraz zrobimy? — powtórzył, przypominając sobie, po co przyszedł.

Arnold przestał ściskać nos i opuścił ręce.

— Nie jestem pewien — przyznał. — Zaskoczyli mnie kompletnie tą konferencją prasową i oświadczeniem. Chyba byli bardziej czujni, niż sądziłem.

— Jesteś pewien? To mógł być zbieg okoliczności.

— Pewnie, że mógł. Jeśli tak uważasz, poszukam jakiegoś mostu na nie istniejącej rzece, żeby ci go sprzedać, albo innych gruszek na wierzbie.

— Nie powiedziałem, że uważam, że to był zbieg okoliczności — obruszył się Jason — tylko że to mógł być zbieg okoliczności. Bo mógł.

— Teoretycznie rzecz biorąc, wszystko może być zbiegiem okoliczności, więc z tego punktu widzenia masz rację — odparł cierpliwiej Arnold. — Ale w tej konkretnej sytuacji jest to tak mało prawdopodobne, że można tę ewentualność pominąć. To było celowe; wiedzieli, że rozmawiam z ludźmi, i musieli podejrzewać, że jesteśmy prawie gotowi, by ogłosić istnienie nowych okrętów, zrobili to więc sami, wybijając nam tym samym broń z ręki.

— McGwire pytał mnie o jej przemówienie — rzekł Jason.

Arnold jęknął — tajemnicze przemówienie miały na żywo transmitować wszystkie stacje prosto z gabinetu prezydenckiego. Pritchart miała je wygłosić wieczorem następnego dnia. To z jego powodu znajdował się w takim stanie ducha.

— Chciał wiedzieć, o czym ona będzie mówić — dodał młodszy Giancola. — Musiałem w końcu przyznać, że nie wiem. Chyba nie to miał nadzieję usłyszeć.

— Pewnie, że nie to. Co prawda nie widziałem tekstu, ale na podstawie tego, co od niej usłyszałem w ciągu ostatnich dwóch tygodni, przypuszczam, o czym będzie mowa, i nie jestem tym zachwycony.

— Myślisz, że poruszy kwestię negocjacji?

— Jestem tego pewien — poprawił go Arnold. — Powie wyborcom i Kongresowi, że energiczniej zamierza doprowadzić do podpisania pokoju. I dlatego to niemożliwe, by Theisman przypadkiem akurat teraz ogłosił to, co ogłosił.

— Bałem się, że właśnie coś takiego powie — westchnął Jason. — Wytrąci ci z rąk wszystkie argumenty.

— Myślisz, że o tym nie wiem? Ona też to wie. Jest znacznie lepszym taktykiem politycznym od Theismana, który zresztą był naszym najlepszym sojusznikiem, odwlekając decyzję z powodu obsesji na punkcie bezpieczeństwa. Gdyby nie Pritchart, słowa by nie pisnął, dopóki nie bylibyśmy gotowi. A tak ona przedstawi moje stanowisko odnośnie negocjacji, i tyle.

— Możemy coś na to poradzić?

— Chwilowo nic mi do głowy nie przychodzi — przyznał kwaśno Arnold. — Zaczynam się zastanawiać, czy celowo mnie nie wypuściła, żebym skompromitował się na tej sprawie i sam ukręcił sobie sznur na szyję. Każdy, z kim rozmawiałem, zna moje stanowisko, a jeśli ona teraz publicznie ogłosi, że takie właśnie przyjmuje w negocjacjach, pozbawia całą opozycję, jaką zmontowałem, podstaw.

Jeszcze bardziej odchylił fotel i wbił wzrok w sufit.

Jason obserwował go w milczeniu, z doświadczenia wiedząc, że przerywanie bratu pracy koncepcyjnej jest niezdrowe. Po chwili znalazł wolny fotel i usiadł przygotowany na długie czekanie.

Okazało się, że nie aż tak długie, jak się spodziewał — po paru minutach Arnold spojrzał na niego i uśmiechnął się. Wiedział, że brat orłem nie jest i nigdy nie będzie, ale był lojalny, energiczny, posłuszny i pełen entuzjazmu. A o takie cechy było trudno. Zdarzało się wprawdzie, że Jason dawał się ponieść temu entuzjazmowi. No i miał irytujący zwyczaj zadawania pytań, na które albo nie było odpowiedzi, albo też były one tak oczywiste, że każdy półgłówek powinien je dostrzec. Równocześnie jednak czasami te głupie pytania mobilizowały jego własne szare komórki, zupełnie jakby konieczność tłumaczenia czegoś oczywistego była katalizatorem.