Выбрать главу

Fakt, że Sojusz już był w posiadaniu tych baz wraz z całymi systemami, podobnie jak i innych, nadal spornych systemów, wraz z odległym o mniej niż pięćdziesiąt pięć lat świetlnych od Haven systemem Teąuila, ułatwił jej podjęcie decyzji. Niemniej jednak był to także krok w kierunku spełnienia żądań Królestwa. A to, że pozostałych systemów nie miała zamiaru oddać albo w ogóle, albo przynajmniej bez walki, było zupełnie inną sprawą. Sojusz kontrolował łącznie dwadzieścia siedem systemów planetarnych, teoretycznie wchodzących w skład Republiki Haven. Sześć z nich nie było zamieszkanych, w większości istniały jedynie bazy floty i właśnie dlatego Sojusz był zainteresowany ich zdobyciem. Żaden nie posiadał planety nadającej się do skolonizowania. Trzy inne zostały przez Ludową Republikę podbite i wcielone tak niedawno, że ich ludność nienawidziła wszystkiego, co miało związek z Haven, i żadne przemiany, reformy itp. nie interesowały ich w najmniejszym nawet stopniu. Mieszkańcy ci zresztą już wyrazili, i to zdecydowanie, swoją wolę zostania częścią Królestwa Manticore, tak jak San Martin i cały system Trevor Star. Zgodnie z konstytucją mieli do tego prawo, a nawet gdyby nie mieli, Pritchart gotowa była się na to zgodzić, tyle że wykorzystując to jako argument przetargowy. Gdyby naturalnie Królestwo wykazało jakąkolwiek ochotę do targów.

Problem był z pozostałymi osiemnastoma systemami, bo każdy z nich miał dla Republiki szczególne znaczenie, choć z różnych powodów. Najczęściej były one natury ekonomicznej lub przemysłowej. Niektóre systemy miały zaś istotne, a czasami krytyczne położenie i posiadały bazy floty chroniące centrum państwa lub najkrótszą drogę do niego. I większość została podbita lub pokojowo włączona w skład Ludowej Republiki; ich mieszkańcy uważali je za część Republiki, choć nie wszyscy byli tym zachwyceni.

Co najmniej trzy z nich: Tahlman, Runciman i Franconia, zamieszkane były przez tych niezadowolonych, którzy zdecydowali, że nie chcą należeć dłużej do państwa, do którego nie chcieli być wcieleni od początku. Mieszkańcy kilku następnych wahali się, ale w prawie dziesięciu przypadkach byli zdecydowani, że chcą wrócić do Republiki. A przynajmniej połowa z nich wykazywała coraz większe zniecierpliwienie, bojąc się, że ominą ich wszystkie korzyści płynące z politycznego i ekonomicznego odrodzenia, jakie miało obecnie miejsce.

Tych systemów nie chciała ot tak sobie oddać, choć wiedziała, że z co najmniej trzech będzie musiała zrezygnować. Wolałaby, aby stały się niezależnymi państwami, nie bastionami Królestwa tak głęboko w obszarze Republiki, ale była świadoma, że jeśli ich mieszkańcy nie zmienią zdania, nie będzie miała wyjścia i zgodzi się na ich wejście w skład Królestwa Manticore. Natomiast powrót tych systemów, których mieszkańcy już zdecydowali, że chcą należeć do Republiki, nie podlegał żadnym negocjacjom ani wątpliwościom.

Co zarówno Descroix, jak i High Ridge ignorowali.

— Jeśli nas nie słuchają, należy znaleźć sposób… zwrócenią ich uwagi — powiedziała, przerywając chwilowe mil. czenie.

— Dokładnie to samo powtarzam już od jakiegoś czasu — odparł, starannie maskując satysfakcję z obserwowania, jak Pritchart robi wreszcie, co jej każe. — Ale uważam, że powinniśmy przejawić dużą ostrożność w tym jak zwrócimy ich uwagę.

— Sądziłam, że jesteś zwolennikiem przykręcania śruby — zdziwiła się lekko Pritchart.

Giancola wzruszył ramionami. Wolał nie mówić, że był, dopóki nie ukradła jego metody, ani że nadal jest, ale tylko wtedy, gdy sam może decydować o wszystkich warunkach tego procesu.

— Pod wieloma względami nadal jestem zwolennikiem twardego stanowiska — powiedział, starannie dobierając słowa i zastanawiając się, czy Eloise Pritchart zna pewną starą ziemską bajkę, którą bardzo lubił w dzieciństwie. — Jednakże uważam, że nasza ostatnia nota była jasna. Jako sekretarz stanu wolałbym napisać coś bardziej konfrontacyjnego.

— Zdecydowanie to nie to samo co chęć do konfrontacji.

— Nie sugerowałem tego — zełgał gładko Giancola. — Mówię tylko, że nie widzę sposobu, by jaśniej przedstawić naszą pozycję, nie oświadczając, że jeśli nasze żądania nie zostaną spełnione, jesteśmy przygotowani sięgnąć po rozwiązania militarne.

— Nie sądzę, byśmy zaszli tak daleko, żeby jedyną naszą opcją było przyęcie bezsensownego bełkotu Descroix albo wojna — odparła lodowato z zadowoleniem, stwierdzając, że zapalczywy dotąd Giancola wyraźnie ostygł, gdy wyniki sondażu wykazały, że to ona zyskuje publiczne poparcie, zajmując twarde stanowisko wobec Królestwa.

— Przykro mi, jeśli zostałem tak zrozumiany — pospiesznie wyjaśnił Giancola, udając rozczarowanego i zawiedzionego. — Powiedziałem tylko, że już wyraźnie przedstawiliśmy i naszą propozycję, i uczucia, ale jak widać, nie wywarło to wrażenia. Wygląda na to, że jeśli zamierzamy nadal ich naciskać, by poczynili jakieś ustępstwa w negocjacjach, musimy znaleźć inny sposób niż wymiana not dyplomatycznych, bo ta nie skutkuje. A bądźmy szczerzy: jakie mamy inne możliwości zwiększenia tego nacisku niż groźba wznowienia działań?

— Sądzę, że już im uświadomiliśmy, że taka możliwość istnieje, i nie widzę powodu zwiększania napięcia przez machanie im przed nosem naszymi nowymi okrętami. Zamierzam jednak zwiększyć nacisk dyplomatyczny. Masz coś przeciw temu?

— Skądże — zaprotestowała nieszczerze. — A nawet gdybym miał, to pani jest prezydentem. Natomiast jeśli chce pani… to znaczy chcemy utrzymać nacisk dyplomatyczny, sądzę, że powinniśmy wykorzystać również inne sposoby. Dlatego sugeruję ponownie, by ogłosić, że posiadamy lotniskowce!

— Absolutnie nie! — warknęła Pritchart.

I skrzywiła się w duchu, świadoma że okazała więcej, niż by sobie tego życzyła. Częściowo dlatego, że była między młotem a kowadłem, czyli między Giancola a Theismanem, co jej się zdecydowanie nie podobało. A to, że jeden był wrogiem, a drugi przyjacielem, tylko sprawę pogarszało.

No i dochodziła do tego jeszcze świadomość automatycznego odrzucania wszystkiego, co proponował ten pierwszy.

— W tej sprawie Tom Theisman ma ostatnie słowo. Przynajmniej na razie — wyjaśniła spokojniej. — Ale zamierzam zdecydowanie i jednoznacznie odpowiedzieć Descroix.

— To pani decyzja i pani prawo — zgodził się, nie kryjąc niezadowolenia, Giancola.

A w duchu śmiał się do rozpuku, bo rzecz okazała się prostsza, niż się spodziewał. Tak jak w starej bajce — najskuteczniejszy sposób prowadzenia wieprzka polegał na przywiązaniu sznurka do jego tylnej nogi i ciągnięciu w przeciwna stronę, niż się chciało, by poszedł. Tym razem zamiast wieprzka prowadził świnię. Ostatnią bowiem rzeczą, jakiej chciał, było, by ktoś w Królestwie już przejrzał na oczy i zdał sobie sprawę, z jakim militarnym zagrożeniem ma do czynienia. A ujawnienie istnienia lotniskowców otworzyłoby oczy nawet takim krótkowzrocznym durniom, jak rząd High Ridge’a.

— Tak — zgodziła się Pritchart, patrząc mu prosto w oczy. — To moje prawo i moja decyzja.

* * *

— Pani prezydent do pana na prywatnej częstotliwości, sir.

Thomas Theisman obrócił się, słysząc głos kapitan Borderwijk. Ta wskazała palcem na swoje ucho, w którym tkwiła słuchawka, toteż kiwnął głową, rozumiejąc, skąd ta nagła wiadomość. Zdołał przy tym nie zmarszczyć brwi, bo choć lubił rozmawiać z Eloise, wiedział, z kim miała się spotkać tego popołudnia.