Выбрать главу

— Najwyraźniej — oświadczyła panelowi krystoplastu, przed którym stała — sensowność naszych propozycji nie wywarła wrażenia na Descroix i High Ridge’u.

— Gdyby byli zainteresowani sensownymi propozycjami, traktat zostałby podpisany lata temu — zauważył całkiem rozsądnie Giancola. — I choć przed wysłaniem naszej ostatniej noty byłem przeciwny bardziej zdecydowanemu podejściu, przyznaję, że przynajmniej spowodowała ona jasne i otwarte przedstawienie stanowiska rządu Królestwa. Czy nam się to podoba, czy nie, żądania zawarte w tej odpowiedzi zawierają dokładnie to, co jak podejrzewałem, jest celem Królestwa od samego początku. Wiem, że wielokrotnie nie zgadzaliśmy się w tych negocjacjach, i wiem też, że ma pani zastrzeżenia co do mojej lojalności wobec oficjalnego stanowiska rządu, ale przyzna pani, że ton tej wypowiedzi chyba jednoznacznie świadczy, że rząd High Ridge’a chce zaanektować systemy, które obecnie okupują jego siły zbrojne.

Słysząc jego rozsądne słowa, Pritchart poczuła, jak coś w niej tężeje i zwija się w węzeł. Nadal mu nie ufała, ale to nie znaczyło, że jego wnioski czy obserwacje musiały być błędne, a cokolwiek by sądziła o jego intencjach, to nie on był autorem bezczelnego i aroganckiego ultimatum leżącego na biurku.

Spojrzała na panoramę okolicy i jej wzrok zatrzymał się na z dala widocznych, nowiutkich ścianach New Octagon. Poczuła nagłe zdecydowanie i jeszcze przez moment przyglądała się budynkowi dowództwa floty. A potem odwróciła się do Giancoli.

— Dobrze — stwierdziła rzeczowo — Chcą grać ostro, to zagramy ostro.

— Przeprasam?! — zdumiał się i nagle zaniepokoił Giancola.

Zaniepokojenie nie było udawane — nigdy dotąd nie widział Pritchirt tak wściekłej. Ba — nawet nie zdawał sobie sprawy, że potrafi być tak wściekła. I poczuł niepewność, czy zdoła ją dalej kontrolować.

— Powiedziłam, że skoro chcą się ostro bawić, to spełnimy ich życznie. — Pritchart podeszła do biurka i wybrała numer na konsoli komunikatora.

Dopiero potm usiadła. Połączenie nastąpiło prawie natychmiast i na ekranie pojawiła się twarz Thomasa Theismana.

Kiwnęła mu głową na powitanie.

— Pani prezydent. — Theisman nie wydawał się zaskoczony jej widokiem, ale mogło być to spowodowane tym, że ten numer miało tylko jedenaście osób w całej Republice Haven.

Był to numer jego prywatnego komunikatora.

— Arnold Giancola jest w moim gabinecie, Tom — oznajmiła bez wstępów. — Przyniósł odpowiedź Descroix na nasze ostatnie pismo. Nie jest dobrze, Tom: jednoznacznie odmawiają oddnia choćby centymetra.

— Rozumiem — powiedział ostrożnie Theisman.

— Uważam, że nadszedł czas, by przekonać ich, że popełnili poważny błąd — oświadczyła.

* * *

— Wolałbym ci tego nie mówić, niestety nie mam wyjścia — oznajmił Thomas Theisman, patrząc prosto w obiektyw kamery.

Nagrywał właśnie wiadomość przeznaczoną dla Javiera Giscarda i opatrzoną klauzulą najwyższej tajności.

— Ta wiadomość jest tylko dla ciebie, ale oficjalne rozkazy będą, jak sądzę, jej towarzyszyć. Jest to ostrzeżenie o wybuchu wojny. Eloise poinformowała mnie, że nie ma zamiaru rozpocząć strzelaniny, ale uważam, że ryzyko, iż ktoś inny ją zacznie, poważnie wzrosło.

Zrobił przerwę, pamiętając, że mówi do kogoś, kto kocha Eloise Pritchart i zna ją lepiej niż ktokolwiek inny, być może z wyjątkiem Kevina Ushera. Tyle tylko że Giscard był w systemie SXR-136, a nie w Nouveau Paris.

— Eloise i Giancola redagują notę do rządu Królestwa. Będzie zawierała żądanie przyjęcia naszych postulatów. Nie sprecyzują jednak konsekwencji w razie odmowy. Natomiast nie wątpię, że napiszą ją w ostrym stylu. Oboje przedyskutowaliśmy dogłębnie założenia operacyjne i cele Planu Czerwonego Alfa. Eloise rozumie, że aby się on powiódł, musimy utrzymać przewagę zaskoczenia. Zgadza się też, że nie możemy rozpocząć ataku, dopóki nie udowodnimy tak naszym obywatelom, jak i reszcie wszechświata, że nie pozostała nam żadna inna możliwość. Mam nadzieję, że ona nadal uważa, że wznowienie walk z Królestwem jest nieszczęściem, którego należy próbować uniknąć za prawie każdą cenę. To nie jest rozkaz rozpoczęcia operacji. Jest to jednak polecenie przejścia w stan pogotowia. Nota Eloise zostanie wysłana do Królestwa w ciągu trzydziestu sześciu standardowych godzin. Wątpię, by ktokolwiek w mieście, wliczając tego dupka Giancolę, miał choćby blade pojęcie, jak zareaguje na nią rząd High Ridge’a. Pozostaje nam więc tylko czekać.

* * *

Arnold Giancola siedział w swoim gabinecie. Było naprawdę późno, pozwolił więc sobie na pełen zadowolenia uśmiech, spoglądając na ostateczny tekst noty wyświetlony na ekranie. Oprócz zadowolenia było w nim też rozbawienie — w końcu zgodnie z tradycją konspiratorzy zawsze działali w mroku nocy.

A on był konspiratorem, choć nikomu by się do tego nie przyznał. Samego siebie jednak nie było sensu oszukiwać. W powszechnym przekonaniu to, co robił, było nielegalne. On sam uważał inaczej, a przeprowadzone delikatnie badania nie wykazały, że sąd uznałby to za złamanie prawa. Istniała co prawda niewielka szansa, że stałoby się inaczej, ale najprawdopodobniej jego postępowanie trafiało w lukę prawną.

W końcu był sekretarzem stanu i do jego obowiązków należała korespondencja z obcymi rządami, a sposób, w jaki ta korespondencja docierała do adresata, pozostawiono jego ocenie.

Skoro Pritchart dokładnie omówiła z nim treść tej noty i rozwodziła się nad jej stylem, spodziewała się widać, iż zostanie ona wysłana w dokładnie takiej formie, jaką w końcu uzgodnili. Ale nie powiedziała tego wyraźnie, toteż po rozważeniu sprawy w oparciu o swe rozległe doświadczenia wynikające zarówno z pracy w departamencie stanu, jak i znajomości rządu Królestwa, Giancola z własnej inicjatywy zrobił kilka drobnych poprawek, by nota stała się bardziej przejrzysta i zrozumiała.

Tyle wersji oficjalnej.

W praktyce bowiem, przyglądając się widocznej na ekranie wersji, był prawie pewien, że przyniesie ona efekty nieco inne od tych, których spodziewała się pani prezydent…

ROZDZIAŁ XLIV

Sir Edward Janacek odkrył, że przychodzenie rano do pracy nie sprawia mu już przyjemności. Nie uwierzyłby w to, gdyby ktokolwiek mu to powiedział w dniu, gdy Michael Janvier złożył mu propozycję powrotu do Admirality House, no ale od tego szczęśliwego dnia wiele się zmieniło. Niestety na gorsze.

Kiwnął głową adiutantowi na powitanie i wszedł do swego gabinetu. Na środku blatu biurka leżała zamknięta walizeczka kurierska zawierająca meldunki, wiadomości i raporty, które nadeszły w ciągu nocy. Podobnie jak podróż do budynku Admiralicji widok tej pancernej kasety zawierającej ładunek samoniszczący zawartość na wypadek, gdyby próbował przy niej majstrować ktoś niepowołany, z dnia na dzień napełniał go coraz większą obawą. Nasiliło się to zwłaszcza od czasu, gdy Pritchart zhardziała i zaczęła to demonstrować w negocjacjach. Zignorował walizeczkę i podszedł do stolika, na którym jak zwykle stał termos z kawą.

A raczej chciał podejść, bo po dwóch krokach wmurowało go w podłogę, gdy zdał sobie sprawę z tego, co zobaczył, a czego jego umysł nie zarejestrował natychmiast. Na wyświetlaczu wmontowanym w wieko walizeczki mrugało czerwone światełko.