Выбрать главу

— Sądzę, sir! — przytaknęła z uczuciem. — I bardzo mnie cieszy, że pan też tak uważa.

— Miło mi słyszeć słowa uznania — mruknął Dumais.

— A jeśli to jednak frachtowiec?

— Wtedy mamy trochę więcej możliwości. Po pierwsze, kapitan statku nie będzie z nami dyskutował, gdy każemy mu wyłączyć napęd i przygotować się do przyjęcia abordażu. Po drugie, możemy go obsadzić załogą pryzową i zabrać ze sobą, żeby admirał Tourville zdecydował, co dalej z tym fantem zrobić. Może go potrzymać do nadejścia rozkazu ataku, bo jeśli frachtowiec nie dotrze na miejsce przeznaczenia, wszyscy uznają, że padł ofiarą piratów, i nikt nie będzie się niepokoił. Po otrzymaniu rozkazów można będzie go zwolnić, przeprosić załogę i wypłacić jakieś odszkodowanie. W ten sposób wszyscy będą zadowoleni.

— A jeśli nie otrzymamy rozkazu ataku? — spytała bardzo cicho Singleterry.

Dumais skrzywił się powtórnie.

Jeśli takiego rozkazu nie dostaną, admirał Tourville będzie miał dylemat, gdyż założeniem planu było, że jeśli atak zostanie odwołany, obecność Drugiej Floty w Konfederacji musi pozostać tajemnicą. Nikt nie ma prawa wiedzieć, że w ogóle tam była. W tym wypadku członkowie załogi frachtowca stawali się zbędnymi świadkami… a o ich losie wolał nie myśleć. Jedyne pocieszenie stanowił fakt, że to nie on będzie zmuszony o nim zdecydować…

— Tym problemem admirał zajmie się, jeśli zajdzie taka potrzeba — odezwał się po chwili. — I to już nie będzie nasze zmartwienie. My musimy skupić się na tym, żeby nasza obecność nie wyszła na jaw teraz. Jeśli to frachtowiec, obsadzimy go załogą pryzową i zostawimy, a sami polecimy na spotkanie z flotą i zameldujemy o wszystkim admirałowi. Jeśli zdecyduje, że mamy sprowadzić frachtowiec, wrócimy po niego. Jeśli zdecyduje, że się przebazowuje-my, wrócimy po swoich ludzi, przeprosimy załogę i odlecimy. Wiem, że nie jest to najlepsze rozwiązanie, ale pozostawia nam najwięcej pola do manewru. A admirał Tourville oczekuje, że wykażemy inicjatywę.

— Wydaje mi się, że to się powinno udać, sir — oceniła z namysłem Singleterry.

— Mam taką nadzieję — zapewnił ją Dumais. — Bo jeśli się nie uda, dość trudno będzie wytłumaczyć admirałowi, dlaczego nie zdołaliśmy dać sobie rady z samotnym frachtowcem.

ROZDZIAŁ XLVI

Honor cofnęła się, dając komandorowi Denby’emu możliwość pozbierania się na nogi. Dowódca 3. dywizjonu Werewolfa poruszał się nieco wolniej niż zazwyczaj i potrząsał głową jak ktoś słyszący dzwonienie, którego nie słyszy nikt inny. Zajął w końcu pozycję wyjściową, ale Honor po chwili wahania wypluła namordnik, jak potocznie określano ochraniacz języka i zębów, i zapytała:

— Przepraszam, komandorze, dobrze się pan czuje?

Denby wypluł namordnik, ostrożnie poruszył prawym barkiem i uśmiechnął się krzywo.

— Myślę, że tak… — odparł. — Będę pewien, kiedy ten cholerny ptaszek przestanie mi ćwierkać w uchu!

Honor parsknęła śmiechem.

Oboje ubrani byli w gi, tradycyjne stroje do ćwiczeń. Choć na pasie Denby’ego znajdowało się tylko pięć węzłów, był dobry… naprawdę dobry. I podobnie jak większość pilotów zawsze miał czas i był na miejscu, gdy dowódcę stacji naszła ochota, by poćwiczyć.

Tym razem miał też pecha — zapomniał, że lewa ręka Honor jest protezą; a chwyt, który zastosował, zależał od reakcji przeciwnika na dźwignię założoną na łokieć. Reakcja Honor była żadna, co tak go zaskoczyło, że dał się trafić, nawet nie próbując uniku, i wylądował ciężko na macie. Prawdę mówiąc, Honor uderzyła go mocniej, niż zamierzała, bo nie wzięła poprawki na to, że zaskoczy go aż tak dalece, że nie zastosuje ani uniku, ani bloku.

— Żaden problem, mamy czas — zapewniła go uprzejmie. — Proszę wysłuchać koncertu do końca.

— Serdeczne dzięki; niech no ja złapię tę łajzę… — Denby uśmiechnął się i założył namordnik.

Honor odpowiedziała uśmiechem i zrobiła to samo.

Oboje powoli ruszyli ku środkowi maty i przyjęli pozycje wyjściowe. Honor obserwowała przeciwnika uważnie, bo ćwiczyli razem tyle razy, że zdążyła go całkiem dobrze poznać — zdawała sobie sprawę, że postanowił się zrewanżować, posyłając jej admiralski tyłek na matę. Co prawda od postanowienia do realizacji była daleka droga, ale…

— Przepraszam, milady! — rozległ się głos LaFolleta.

Honor cofnęła się i odwróciła ku niemu.

— Przepraszam, że przeszkadzam — dodał LaFollet jak zwykle stojący pod ścianą tak, by w razie potrzeby mieć zapewniony dobry ostrzał drzwi do sali gimnastycznej.

Honor ponownie pozbyła się namordnika i spytała:

— Co się stało, Andrew?

— Nie wiem. Właśnie skontaktował się ze mną porucznik Meares i przekazał informację, że jest pani potrzebna na pomoście flagowym.

— Na pomoście… — powtórzyła Honor. — I nie powiedział dlaczego?

— Nie, milady. Mam go spytać? — LaFollet niósł naręczny komunikator.

— Tak i spytaj go, na ile jest to naprawdę pilne. Jeśli się nie pali i nie wali, chciałabym najpierw wziąć prysznic i się przebrać.

— Oczywiście, milady — LaFollet uśmiechnął się lekko i wybrał stosowny numer.

Powiedział coś zwięźle i z nieco nieobecną miną słuchał odpowiedzi porucznika flagowego. Wyraz jego twarzy zmienił się gwałtownie. Honor odwróciła się w tym samym momencie, w którym Nimitz uniósł łeb, czując zaskoczenie i zaniepokojenie szefa ochrony.

— O co chodzi? — spytała ostro.

— Tim mówi, że Pirate’s Bane właśnie minął patrole perymetru, milady. — LaFollet starał się używać tytułu, nie imienia, by nie urazić dość delikatnej dumy młodzieńca, i to, że teraz się zapomniał, najlepiej świadczyło o powadze sytuacji. — Mówi, że frachtowiec jest uszkodzony.

Poważnie.

Honor znieruchomiała i dopiero po dobrych dwóch sekundach ocknęła się z prawie fizycznego stuporu:

— Jak poważnie? — spytała spokojnie. — I co z kapitanem Bachfishem?

— Tim nie wie, jak poważnie, a rozmawiał z pierwszym oficerem, bo kapitan Bachfish jest ranny.

* * *

Honor zmusiła się do spokojnego siedzenia, gdy pinasa wyłączyła napęd i operatorzy promieni ściągających Pirate’s Bane zajęli się procedurą cumowania. Nimitz zwinięty w kłębek na jej kolanach był spięty, czując targające nią emocje.

Tak w czasie dolotu do frachtowca, jak i teraz widać było potężne dziury wybite w jego burtach, ślady osmaleń i podłużne cięcia promieni laserowych, które częściowo zrykoszetowały. „Poważne uszkodzenia” były sporym niedomówieniem — statek miejscami przypominał durszlak.

Pinasa obróciła się i mechaniczne cumy zamknęły się z lekkim trzaskiem. Pokład hangarowy był nienaruszony i szczelny, o czym świadczył wysuwający się ku śluzie korytarz. Dalsze obserwacje przerwało jej energiczne puknięcie w kolano.

Spojrzała w dół i z lekkim zaskoczeniem stwierdziła, że Nimitz sygnalizuje:

— Powiedzieli, że przeżyje.

— Nie. Powiedzieli, że on powiedział, że przeżyje. To zasadnicza różnica.

— Nie skłamałby. Nie tobie i nie o tym.

— Stinker, wy naprawdę musicie się jeszcze dużo o ludziach nauczyć — westchnęła Honor. — Empaci czy telepaci nie kłamią, bo to by się zaraz wydało; ludzie uważają, że to się zawsze uda. A kiedy ktoś nie chce, by inni się martwili…