Выбрать главу

Znacznie ważniejszy był powszechny gniew, bo rozgniewani ludzie nie myślą trzeźwo i obiektywnie. I są znacznie bardziej skłonni do podejmowania pochopnych decyzji.

— Z drugiej strony Tom i Denis mają rację, wskazując, że nota zawiera przynajmniej jedną furtkę — mówię o pytaniu o Trevor Star — dodała. — Dlatego proponuję w odpowiedzi jednoznacznie i ostatecznie oddać im prawa do tego systemu.

Kilkoro najdłużej popierających Giancolę polityków poruszyło się niespokojnie, ale odprężyli się, gdy on sam pokiwał głową na znak zgody.

— A co z zakończeniem? — spytał LePic. — Też wyrazimy chęć przełamania impasu?

— Byłbym temu przeciwny — powiedział powoli Giancola.

LePic spojrzał nań, nie kryjąc podejrzliwości, ten wzruszył więc ramionami i wyjaśnił:

— Nie wiem, czy to zły pomysł czy nie. Zadaliśmy sobie sporo trudu, by ich przekonać, że naprawdę mamy dość tego, jak sobie z nami pogrywają od tak dawna. Jeśli wyślemy im zwięzłą notę ustosunkowującą się jedynie do jednej kwestii i sformułujemy ją tak, by było oczywiste, że odnosimy się ze zrozumieniem do ich uzasadnionego niepokoju, natomiast zignorujemy całe to mydlenie oczu, jak to ładnie ujął Tony, powinno być dla nich oczywiste, że jesteśmy skłonni do zajęcia rozsądnego stanowiska, ale nie wycofujemy się z żądania, by wreszcie podeszli poważnie do rozmów. Sądzę, że im krótsza będzie ta nota, tym lepiej, zwłaszcza że poprzednie były raczej długawe.

Pritchart przyglądała mu się, starając nie okazać zaskoczenia. Nadal mu nie ufała, ale nie mogła nic zarzucić jego logice, przynajmniej w tej kwestii.

— Sądzę, że rozsądnie będzie przynajmniej potwierdzić zrozumienie ich pragnień — LePic nie dał się łatwo przekonać. — Nie pojmuję, jak mogłoby nam zaszkodzić połączenie zapewnień o zrzeczeniu się Trevor Star z okazaniem zrozumienia ich chęci znalezienia sposobu, by te negocjacje wreszcie ruszyły z miejsca.

— Wiem, o co ci chodzi, Dennis — zapewnił go Giancola. — Ale myślę, że użyliśmy już w tych rozmowach milionów słów, próbując przemówić im do rozsądku, i teraz czas na zwięzłość. Może to do nich dotrze. Zwłaszcza że zgodzimy się na jedno z ich żądań. W ten sposób wpuścimy trochę świeżego powietrza do tych rozmów.

— Arnold chyba ma w tej sprawie rację, Dennis — oceniła Pritchart.

LePic przez moment spoglądał na nią, po czym wzruszył ramionami.

— Może i ma — przyznał. — Sądzę, że częściowo to efekt zbyt dużych kontaktów z kodeksami i prawnikami, gdzie wszystko robi się co najmniej w dwóch albo i trzech egzemplarzach na wszelki wypadek.

— Doskonale — podsumowała Pritchart. — Przekonajmy się, jak zwięźli i rzeczowi potrafimy być. Przy zachowaniu uprzejmej formy, ma się rozumieć.

* * *

Arnold Giancola odchylił się na oparcie fotela i przyjrzał krótkiemu tekstowi widocznemu na ekranie komputera. Rzeczywiście był zwięzły i rzeczowy. I jego widok powodował u niego uczucie dziwnie zbliżone do obawy.

Wprowadził w nim tylko jedną drobniutką zmianę, usuwając jeden krótki wyraz. I pierwszy raz poczuł niepewność. Od momentu, w którym zaczął poprawiać politykę zagraniczną Pritchart, wiedział, że taki moment nastąpi, podobnie jak wiedział, że igra z ogniem. A teraz ten moment nadszedł, bo nadając tę wersją Grosclaude’owi, wstępował na drogę bez odwrotu. Zmiana była mała, ale naprawdę istotna i w żaden sposób nie dałoby się jej wytłumaczyć pomyłką czy chęcią jaśniejszego lub dobitniejszego sformułowania myśli. Jeśli po jej wysłaniu wyjdzie na jaw, że celowo zmieniał treść not prezydenckich, jego kariera polityczna będzie skończona raz na zawsze.

Co dziwniejsze, nic, co dotąd zrobił, nie było złamaniem jakiegokolwiek prawa. Może i źle, że nie istniał przepis zakazujący sekretarzowi stanu jakichkolwiek ingerencji w język otrzymanych do wysłania not dyplomatycznych… Faktem było, że nie istniał. Sprawdził to dyskretnie, ale dokładnie. Owszem, złamał z tuzin okólników i wewnętrznych rozporządzeń departamentu stanu dotyczących zasad zapisywania i archiwizowania kopii, oryginałów i wypełniania różnych formularzy, ale dobry adwokat wybroniłby go bez trudu, argumentując, że nie były to przepisy zatwierdzane przez Kongres, a sekretarz stanu jako szef departamentu stanu ma prawo do zmian obowiązujących w tymże departamencie przepisów wewnętrznych. Potrzebny byłby jeszcze rozsądny sędzia, ale tak się składało, że wiedział, gdzie takiego znaleźć.

Tylko że jeśli by mu się nie powiodło, kwestia, czy postępował legalnie czy nie, nie miałaby istotnego wpływu na jego przyszłość. Pritchart byłaby wściekła, a jego zdrada zaufania pani prezydent i przekroczenie granic obowiązków zostałyby tak przyjęte w Kongresie, że jej wniosek o odwołanie go przeszedłby bez problemu. Bo to, co zrobił, tak właśnie określano, co sam przed sobą przyznawał. I wiedział, że nawet ci, którzy zgadzali się z jego oceną Pritchart, nigdy nie zaakceptowaliby metody, której użył.

A wiedział także, że teraz jest najgorsza chwila, by pozwolić wątpliwościom decydować. Zbyt daleko zaszedł i zbyt wiele zaryzykował. A poza tym niezależnie od tego, co uważała Pritchart, dla niego było oczywiste, że rząd High Ridge’a nigdy nie zgodzi się na uczciwe negocjacje. Był właśnie na najlepszej drodze, by nauczyć tej prawdy resztę rządu. Nawet Pritchart się tego uczyła, co napawało go ponurą satysfakcją.

Tylko strasznie wolno.

Potrzebna była jeszcze jedna, ostatnia lekcja. Hanriot, LePic, Gregory i Theisman nadal upierali się, że można osiągnąć jakieś porozumienie, tylko Republika musi dołożyć starań, by znaleźć na to sposób. Czyli mówiąc inaczej, jeśli będą cierpliwie czekać wystarczająco długo, to w końcu się doczekają. Pozostali członkowie rządu stopniowo, ale przechodzili na jego stronę. Jeszcze wolniej, ale także skłaniała się ku temu stanowisku Pritchart, tyle że był to efekt rozczarowania, a nie siły woli potrzebnej do tego, by zmusić High Ridge’a do zmiany stanowiska na stałe. Pritchart nadal bała się Królewskiej Marynarki i wiedział, że w ostatnim momencie się ugnie i spieprzy sprawę. Potrzebował jeszcze jednego dowodu, by stworzyć właściwe poczucie nieuchronnego kryzysu i ujawnić jej słabość.

Wtedy cały rząd stanie po jego stronie i przyjmie jego rozwiązanie.

Nie patrząc na ekran, zaczerpnął głęboko powietrza i nacisnął klawisz, autoryzując przesłanie tekstu ambasadorowi Grosclaude’owi.

ROZDZIAŁ XLVIII

— Przepraszam, sir.

Sir Edward Janacek uniósł głowę, nie kryjąc rozdrażnienia. W drzwiach stał jego adiutant i rozdrażnienie Pierwszego Lorda Admiralicji błyskawicznie zmieniło się w złość. Młodzian był z nim wystarczająco długo, by wiedzieć, że nie należy bez uprzedzenia wchodzić do jego gabinetu. Zwłaszcza gdy jego gospodarz zmaga się z czymś takim jak najnowszy raport tej narwanej Harrington.

— Czego? — warknął.

Adiutant skurczył się, ale się nie cofnął.

Brwi Pierwszego Lorda Admiralicji zmarszczyły się groźnie — złość dochodziła do granicy, za którą przerodzi się we wściekłość…

— Bardzo przepraszam, że przeszkadzam, sir — powiedział adiutant pospiesznie. — Ale… ale ma pan gościa, sir!

— O czym ty, do cholery, bełkoczesz?! — warknął Janacek.