Выбрать главу

Tego popołudnia nie był umówiony z nikim aż do czwartej, kiedy to miał się spotkać z Simonem Chakrabartim, i adiutant doskonale o tym wiedział, bo do jego obowiązków należało omawianie spotkań i pilnowanie, by Pierwszy Lord Admiralicji o którymś nie zapomniał.

— Sir! — wypalił zdesperowany adiutant. — Przyszedł earl White Haven.

I zniknął niczym wiewiórka ze Sphinksa mająca na ogonie treecata.

Janacek zamarł z otwartymi ustami.

Zdołał jedynie oprzeć się dłońmi o blat, by wstać, gdy w progu pojawił się wysoki, niebieskooki mężczyzna w uniformie Royal Manticoran Navy z dystynkcjami pełnego admirała i rzędami wielobarwnych baretek na lewej piersi.

Janacek zamknął usta z trzaskiem i niedowierzanie w jego oczach ustąpiło miejsca czemuś znacznie gorszemu. White Haven miał prawo używać munduru i miał prawo zjawić się w nim w Admiralicji. I nie ulegało wątpliwości, że właśnie widok czterech złotych gwiazd na kołnierzu i wielu rzędów baretek orderowych na piersi uniemożliwił adiutantowi odesłanie go do diabła. I trudno się było dziwić, bo widok był imponujący. A dla Janaceka dodatkowo obraźliwy, by gdyby był w mundurze, na kołnierzu miałby tylko trzy złote gwiazdy.

A gdy kończył aktywną służbę, znajdowały się tam tylko dwie.

Ale w tym gabinecie to było bez znaczenia, bo tu ranga się nie liczyła. Dlatego zamiast wstać, opadł głębiej w fotel, odmawiając gościowi odrobiny choćby uprzejmości. I poczuł satysfakcję, widząc przebłysk złości w błękitnych oczach intruza.

— Czego pan chcesz? — parsknął.

— Uprzejmy jak zwykle, jak widzę — ocenił chłodno White Haven. — Zwłaszcza w stosunku do gości.

— Goście powinni być na tyle dobrze wychowani, by umawiać spotkania z moim adiutantem.

— Który użyłby wszystkich możliwych wykrętów, byle tylko do tego spotkania nie doszło.

— Może by i użył — warknął Janacek. — Skoro pan wiesz, że nie chciałbym się z panem spotkać, to może powinieneś pan pójść po rozum do głowy i tu, do cholery, nie przyłazić!

Hamish Alexander już miał mu równie miło odpowiedzieć, ale zmusił się do paru głębokich oddechów, zastanawiając się czy Janacek wie, że wygląda w tej chwili jak rozkapryszony bachor, któremu ktoś zepsuł zabawę.

Wątpił, by tak było, bo wyglądał tak przy każdej okazji, gdy miał nieprzyjemność się z nim spotkać. A jeśli nie wyglądał, to się tak zachowywał. Dlatego urocze przyjęcie wcale go nie zdziwiło. Zresztą prawdę mówiąc, Janacek zawsze zdołał go sprowokować do podobnych reakcji samą swoją obecnością; zupełnie jakby przenosili się do piaskownicy, tylko brakowało łopatek, żeby sobie nawzajem przydzwonić.

Jedyne pocieszenie stanowiło to, że on zdawał sobie z tego sprawę, przez co do pewnego stopnia był zobowiązany choćby próbować zachowywać się jak dorosły. I choć w głębi duszy nie liczył na to, by istniała szansa na cokolwiek podobnego do rozsądnej rozmowy, problem, który zmusił go do tej wizyty, był zbyt poważny, by mógł dać się sprowokować samemu tylko chamstwu gospodarza.

— Nie lubimy się — powiedział White Haven spokojnie. — Nigdy się nie lubiliśmy i nigdy nie będziemy się lubić. Nie widzę powodu, żebyśmy mieli udawać, że jest inaczej, zwłaszcza gdy jesteśmy sami. Zapewniam, że nie przyszedłbym, gdybym nie był przekonany, że powód jest wystarczająco poważny, by uzasadnić pyskówkę, którą nieodmiennie kończą się wszystkie nasze spotkania, gdzie by nie nastąpiły.

— Jestem pewien, że ktoś o tak szeroko znanej błyskotliwości i intelekcie musi mieć całą masę nie cierpiących zwłoki zajęć — stwierdził Janacek złośliwie. — Co też takiego powoduje, że stałem się nagle tak ważny, żeby łaskawy pan marnował swój czas w moim gabinecie?

Widać było, że White Haven prawie dosłownie ugryzł się w język.

— Rzeczywiście mam dużo spraw, którymi powinienem się zająć — zgodził się łaskawie. — Żadna nie jest jednak aż tak ważna jak powód mojej wizyty. Jeśli poświęci mi pan dziesięć minut swojego bezcennego czasu i nie będzie na mnie warczał, sądzę, że załatwimy ten konkretny problem i będę mógł opuścić pańskie towarzystwo.

— To ostatnie godne jest z pewnością straty dziesięciu minut — zgodził się Janacek i odchylił fotel do tyłu, przypominając ty samym, że nie zaprosił gościa, by usiadł — Cóż to więc za problem?

— Konfederacja — odparł zwięźle White Haven, zastanawiając się czy nie usiąść.

Zrezygnował, wiedząc, jaką wściekłość by to wywołało, a akurat nie o to mu chodziło. Stał więc dalej niczym młodszy oficer wezwany na dywanik.

— A, Konfederacja — Janacek uśmiechnął się wrednie. — Rejon, za który odpowiedzialna jest admirał Harrington.

Insynuacja była oczywista i White Haven poczuł, jak ogarnia go wściekłość. Zapanowanie nad nią było tym razem znacznie tudniejsze, ale udało mu się. Ledwie.

I po prostu stał i patrzył lodowatym wzrokiem na gospodarza.

— No — odezwał się ten w końcu poirytowany tym spojrzeniem. — I co z tą Konfederacją?

— Martwi mnie to, co porabiają tam okręty Marynarki Republiki — odparł zwięźle White Haven.

Janacek poczerwieniał z wściekłości.

— A można wiedzieć, co też pana skłoniło do przekonania, że tam są?! — wycedził przez zaciśnięte zęby.

— Prywatna korespondencja.

— Od admirał Harrington, jak sądzę — Janacek prawie się ucieszył. — Ujawniająca tajne informacje oficerowi nawet nie będącemu w czynnej służbie, nie wspominając już o posiadaniu stosownych uprawnień dostępu do tajnych informacji.

— Te informacje nie są i nie będą tajne, a nawet gdyby były, radzę sprawdzić moje prawo dostępu. Nikt go nie cofnął, a obejmowało dostęp do wszystkiego, włącznie z klauzulą najwyższej tajności. To się nazywa niedbalstwo, tak na marginesie. Poza tym jako członek komisji loty Izby Lordów mam prawo dostępu szersze, niż zakłada to czysto militarna struktura Royal Manticoran Navy.

— Tylko bez wykładów proszę!

— To niech ich pan nie prowokuje. I niech się pan nie zasłania jakąś bzdurną tajemnicą służbową czy jeszcze durniejszym zarzutem, że księżna Harrington ją złamała. Jeśli pan tak uważa, należało ją o to oskarżyć. Nie zalecałbym tego, bo obaj wiemy, że skończy się to tak samo jak próba usunięcia jej gwardzistów z akademii, ale to pańska decyzja. Mnie interesuje, jaka będzie pańska reakcja na jej raport.

— A to akurat nie pańska sprawa.

— A tu akurat się pan mylisz! — White Haven powoli zaczynał tracić panowanie nad sobą. — Wiem, że odpowiada pan przed premierem, a nie bezpośrednio przed Królową, ale tak się składa, że Jej Wysokość także jest w posiadaniu tej informacji. Przybyłem tu także w jej imieniu, a jeśli pan w to wątpi, proszę skontaktować się z pałacem Mount Royal i spytać.

— Jak pan śmiesz! — Janacek wstał, opierając zaciśnięte w pięści dłonie na blacie biurka. — Jak pan śmiesz mnie szantażować?!

— Jaki znów szantaż?! — zdziwił się White Haven, nie kryjąc satysfakcji. — Po prostu poinformowałem pana, że Królowa pragnie wiedzieć, co jej Admiralicja ma zamiar zrobić w związku z komplikującą się sytuacją w Konfederacji. Gdzie tu szantaż?

— Jeśli chce wiedzieć, niech użyje właściwych kanałów! — Janacek zgrzytnął zębami. — To nie jest żaden z nich.

— Niestety właściwe kanały coś się ostatnio zatkały — poinformował go zimno White Haven. — Można by rzec, że związały się w węzeł gordyjski. A ja występuję w roli Aleksandra.

— Pierdol się! — warknął rozwścieczony Janacek. — Możesz sobie myśleć, że jesteś ósmym cudem świata i wcieleniem cnót oficerskich, ale dla mnie jesteś tylko kolejnym zasranym admirałem bez przydziału! Na dodatek bezczelnie tu włażącym i żądającym informacji, jakby miał do tego jakiekolwiek prawo!