Выбрать главу

— Zdecydowanie wolę przekazywać złapanych piratów wam niż tubylcom, bo mam wówczas pewność, że nie spotkam się z nimi ponownie — wyjaśnił. — Oni też to wiedzą i dlatego są tacy nieszczęśliwi. Jeśli zaś chodzi o to, jak udało mi się wziąć ich do niewoli, to widzi pan, mój statek nie wygląda groźnie, ale posiada uzbrojenie równe większości ciężkich krążowników. Większość statków nie ma dość silnej konstrukcji, by można było zamontować tak silne uzbrojenie, nie wspominając już o stratach w przestrzeni ładunkowej, jakie to powoduje, ale mój statek nie jest taki jak większość. Tak na dobrą sprawę należałoby go nazywać okrętem, bo zbudowany został dla waszej floty jako uzbrojony transportowiec klasy Vogel jakieś siedemdziesiąt standardowych lat temu. Kiedy jakieś dobre dziesięć lat temu skreślono go ze stanu, udało mi się go tanio kupić. Powodem było poważne zużycie kompensatora bezwładnościowego, a poza tym był w całkiem dobrym stanie, więc nie sprawiło mi trudności doprowadzenie go z powrotem do stanu pełnej użyteczności, a przy okazji zmodyfikowanie różnych układów i zamontowanie cięższego od oryginalnego uzbrojenia. Ponieważ dobrze się zastanowiłem, jak je zamaskować, piraci nie wiedzą, co ich czeka, nim nie znajdą się naprawdę blisko albo nim nie przystąpią do abordażu „bezbronnej ofiary”. Najczęściej orientują się w chwili, w której otwieramy ambrazury — i jest to ostatnie, co w życiu widzą. Jeśli zaś chodzi o tych, których panu przekazałem, przeżyli tylko dlatego, że byli już w promie w drodze do nas, gdy ich statek i kamraci zmienili się w kulę plazmy. Jedyne, co mogli zrobić, to grzecznie zostawić broń na pokładzie i po zacumowaniu wychodzić pojedynczo przez śluzę awaryjną, czyli postąpić dokładnie tak, jak im kazaliśmy. Tylko samobójca próbowałby umknąć naszym artylerzystom.

Oberleutnant spojrzał w lodowate, błękitne oczy kapitana Pirates’ Bane i zdecydował się nie zadawać żadnego z pytań, które miał na końcu języka. Był pewien, że otrzymałby uprzejme odpowiedzi, ale w Bachfishu było coś, co zniechęcało do zbytniej poufałości…

Rozejrzał się po pokładzie hangarowym i stwierdził, że wszystko jest doskonale utrzymane i wszędzie panuje idealny wręcz porządek, ściany pokryte są świeżą farbą, a pokład tak czyściutki, że można by na nim serwować posiłek. Nie tylko jak na warunki panujące w Konfederacji ta jednostka była nietypowa — przypominała bardziej okręt wojenny i to szanującej się floty niż jakikolwiek statek, który widział, a miał okazję zwiedzić ich w ramach obowiązków wiele.

Ponownie spojrzał na Bachfisha i zasalutował, przyjmując postawę zasadniczą. Był to pierwszy kapitan floty handlowej, wobec którego tak się zachował, ale ten całkowicie zasługiwał na taki objaw szacunku. I to, że między Imperium a Gwiezdnym Królestwem Manticore, skąd pochodził, coraz bardziej rosło napięcie, nie miało tu znaczenia.

— Panie kapitanie, proszę mi pozwolić przekazać wyrazy podziwu od mojego dowódcy — powiedział oficjalnie. — I chciałbym dołączyć do nich własne.

— Dziękuję panu, panie Oberleutnant — odparł poważnie Bachfish.

— I może pan być pewien, że tych piratów już pan nie zobaczy — dodał Marine z zimnym uśmiechem.

* * *

Todfeind oddalał się ze stałym przyspieszeniem, a stojący na mostku Pirates’ Bane kapitan Bachfish przyglądał się w zamyśleniu obrazowi ciężkiego krążownika widocznemu na głównym ekranie wizualnym. Przez moment w jego oczach widać było żal i smutek, ale zniknęły one równie szybko, jak się pojawiły. Odwrócił się do dyżurnej wachty i oświadczył z lekkim uśmiechem:

— Cóż, dość czasu zmarnowaliśmy na obywatelski obowiązek.

Odpowiedziały mu rozmaite ale uśmiechy. Bachfish mógł nie stracić akcentu i wymowy identyfikujących go natychmiast jako pochodzącego z Manticore, ale ostatnie czterdzieści lat standardowych spędził w Konfederacji, a załoga, którą zebrał, była — podobnie jak większość w tym rejonie — zbieraniną ludzi wywodzących się dosłownie zewsząd. Byli w niej urodzeni w Imperium, Królestwie Manticore, Lidze Solarnej czy nawet w Ludowej Republice, choć tych akurat było najmniej, no i oczywiście tubylcy z Konfederacji Silesiańskiej. Łączyło ich jedno, podobnie jak członków załogi siostrzanej jednostki Ambuscade: zaciągnęli się, pod warunkiem że ich statki nigdy nie poddadzą się piratom, kaprom czy innym rajderom panoszącym się po okolicy. Może nie najwłaściwsze w stosunku do nich było określenie misjonarze, choć także mieli do spełnienia misję. Tyle że niczego nie głosili, a działali — zwalczali piractwo, nie aktywnie poszukując piratów, ale niszcząc każdego, który próbował ich zaatakować.

A było ich zadziwiająco wielu.

Nikt na pokładzie nie był pewien, co konkretnie spowodowało, że ich kapitan spędził ostatnie czterdzieści lat, najpierw zbierając środki, by kupić i uzbroić, a potem utrzymać dwa prywatne statki-pułapki. Nikt też, może z wyjątkiem dowódcy Ambuscade, kapitan Laurel Malachi, i pierwszego oficera Pirates’s Bane Jinchu Grubera, nie miał pojęcia, w jaki sposób zdołał oba zarejestrować jako okręty pomocnicze Marynarki Konfederacji, co pozwalało na obejście zakazu uzbrajania prywatnych jednostek. Niewiele ich to jednak obchodziło i ważne było, że jako jedyni w Konfederacji, rozpoczynając kolejny lot, mogli mieć pewność, że bezpiecznie dotrą do celu, czy napotkają po drodze piratów czy nie. Bo jeśli napotkają, będzie to zdarzenie pechowe dla piratów, nie dla nich.

A słuchali Bachfisha dlatego, że każdy z nich miał do wyrównania rachunki z szumowinami galaktyki terroryzującymi od lat Konfederację pod postacią piractwa wszelkiej maści i odmian. Dlatego nie zadawali pytań i poddali się wojskowej dyscyplinie oraz ciągłym ćwiczeniom w posługiwaniu się bronią tak pokładową, jak i ręczną.

Z początku spowodowało to dużą rotację ochotników, ale zostali tylko ci, którym naprawdę zależało, i skład załóg od dawna prawie się nie zmieniał. Osiągnięto lepszy poziom wyszkolenia niż załogi niejednej floty wojennej. Na dodatek poza przyjemnością wyrównywania rachunków z piratami zarabiali naprawdę dobrze, gdyż gwarancja, że ładunek dotrze do celu nienaruszony, pozwalała Bachfishowi żądać stawek nadzwyczajnych jak na obowiązujące na obszarze Konfederacji.

Z drugiej strony Thomas Bachfish wiedział, że większość oficerów dowolnej floty wojennej doznałaby szoku na samą myśl, że ma przyjąć do załogi znaczną część ludzi służących pod jego rozkazami. Sam kiedyś pewnie zastanawiałby się nad niektórymi. Ale tak było dawno temu; obecnie czuł dumę, że tak dobrze ich zgrał i wyszkolił. Wiedział, i nie była to fałszywa duma, że załogi obu jednostek mogłyby nawiązać równą walkę z ciężkimi krążownikami najlepszych flot, a z krążownikami liniowymi większości.

Spojrzał na ekran wizualny, zmarszczył brwi i przeniósł spojrzenie na ekran taktyczny, także zamontowany na mostku. Oprócz silnego uzbrojenia statek posiadał nowoczesne szerokopasmowe sensory wojskowego typu oraz system kierowania ognia o kilka generacji przewyższające te, w jakie wyposażone były okręty Marynarki Konfederacji. Dostrzegł opis parametrów wyświetlony przy symbolu imperialnego krążownika i jeszcze bardziej zmarszczył brwi. Podszedł do stanowiska oficera taktycznego i pochylił się nad ekranem.

— Mogę w czymś pomóc, skipper? — spytała porucznik Roberta Hairston, wyczuwając jego obecność.

— Mhm — mruknął i zamiast odpowiedzi wpisał na klawiaturze polecenie.

Na ekranie wyświetliły się dokładniejsze dane taktyczno-techniczne Todfeinda, w tym jego masa. Porucznik Hairston porównała ją z przyspieszeniem okrętu i także zmarszczyła brwi.