Obaj przyglądali się sobie przez kilkanaście sekund. Janacek chciał spytać, czy możliwe jest takie dogadanie się z opozycją, by w zamian za oddanie władzy zapewnić sobie bezpieczeństwo, ale nawet w prywatnej rozmowie jakoś nie chciało mu to przejść przez gardło. Zamiast tego spytał:
— W takim razie rozumiem, że nie wystosujemy oficjalnego protestu w związku z postępowaniem MacDonnella?
— Ty powinieneś — odparł High Ridge wyraźnie zadowolony ze zmiany tematu. — To nie znaczy, że nie powiemy Protektorowi, co sądzimy o nieuprzejmym korzystaniu z przysługujących mu praw. Są w końcu, jak słusznie zauważył to admirał Stokes, właściwe procedury i kanały, przy użyciu których taki tranzyt powinien zostać uzgodniony bez wprowadzania tak olbrzymiego zamieszania w funkcjonowaniu Manticore Junction. Ale obawiam się, że to będzie wszystko, na co możemy sobie pozwolić w obecnych warunkach.
— Nie podoba mi się to — burknął Janacek. — A jeszcze bardzie mi się nie podoba, że będę musiał udawać uprzejmego w stosunku do tego dupka Matthewsa. Ale pewnie nie mam wyboru.
— Jeśli przetrwamy, znajdziemy sposób, by później dać im odczuć nasze niezadowolenie — zapewnił go High Ridge. — Ale prawdę mówiąc, wątpię w to mocno. Wydaje mi się, że to jedna z tych obelg, które należy przełknąć w imię politycznego dobra. Natomiast gwarantuję ci, że tego nie zapomnę!
Arnold Giancola siedział w swoim gabinecie i tępo gapił się na chronometr.
Zostało dziewięć godzin.
Zamknął oczy, odchylił się na oparcie fotela i spróbował jakoś zapanować nad targającą nim burzą emocji, których z zewnątrz na szczęście nie dało się dostrzec.
Nigdy nie planował takiego rozwoju wydarzeń. Ba, nie chciał do tego doprowadzić, co przyznawał sam przed sobą uczciwie, choć nie było mu łatwo, bo oznaczało to potwierdzenie, że wszystkie jego plany legły w gruzach. Nadal był przekonany, że właściwie ocenił rząd Królestwa, natomiast nie docenił, i to poważnie, Pritchart. Oraz jej kontroli nad Theismanem. Albo też jego samego. Nie spodziewał się, by zdołała zmusić go do poparcia otwartej wojny, nawet zakładając, że miałaby odwagę rozważać coś takiego. Nie po tym, jak Theisman walczył o ukrycie istnienia Bolthole. Wyglądało na to, że Theisman cały czas dążył do wojny, a istnienie stoczni i całego programu ukrywał jedynie z czysto wojskowego powodu — chciał w tajemnicy zbudować wystarczająco silną do ataku flotę. A on po prostu się nie zorientował, oceniając go w kategoriach polityka, nie wojskowego.
Teraz zresztą nie było już istotne, gdzie popełnił błąd, bo i tak było za późno, by go naprawić. Nawet gdyby w tej chwili poszedł do Pritchart, przyznał się do wszystkiego i pokazał jej oryginalne noty z Królestwa, i tak było za późno. Flota rozpoczęła działania i choć nie padł jeszcze ani jeden strzał, nikt już nie był w stanie powstrzymać jej, nim zaczną się walki.
Mógł to zrobić wcześniej. Mógł powiedzieć Pritchart prawdę, nim ta wystąpiła przed Kongresem w majestacie obrażonej godności i słusznego gniewu. I przedstawiła mu „oszustwo i dwulicowość” Królestwa, kończąc wystąpienie żądaniem wypowiedzenia rozejmu i wznowienia działań. Za tą propozycją głosowało ponad dziewięćdziesiąt pięć procent obecnych, a obecni byli wszyscy.
Mógł to zrobić nawet później, nim wysłała Giscardowi rozkaz rozpoczęcia operacji „Thunderbolt”. Ale nie zrobił.
Bo się bał. Bo przeważyły ambicje i instynkt samozachowawczy. Konsekwencją bowiem powiedzenia prawdy były: totalna hańba i całkowita utrata władzy. W najlepszym wypadku, bo mogło się zakończyć wieloletnim wyrokiem, czy złamał prawo czy nie. A na żadną z tych ewentualności nie miał najmniejszej ochoty.
A poza tym mogło jeszcze się okazać, że postąpił słusznie. Bo choć jego manipulacje w tekstach przyspieszyły bieg wydarzeń, nie zmieniało to faktu, że dobrze zrozumiał cele i dążenia rządu Królestwa. Ekspansjonistyczne dążenia nie były jego wymysłem, a tylko tchórzostwo High Ridge’a i pozostałych powstrzymało ich od napisania tego w mniej zawoalowany sposób. Inny rząd, złożony z normalnych, godnych szacunku polityków, nie tylko napisałby to wyraźnie, ale wręcz zaczął realizować to dążenie. Więc uderzenie w tej chwili, gdy flota miała przewagę nad Royal Manticoran Navy, a rząd Królestwa był słaby, mogło się okazać najlepszym z możliwych posunięć.
Tym bardziej że Thomas Theisman wykazał się zmysłem strategicznym, proponując atak na taką skalę, o jaką Giancola nigdy by go nie podejrzewał.
Giancola otworzył oczy, ponownie spojrzał na chronometr i poczuł, że nadszedł czas ostatecznej decyzji.
Zatrzymać lawiny już nie mógł, a jedynym skutkiem powiedzenia prawdy byłoby zniszczenie samego siebie jako polityka i jako człowieka. Ponieważ do poświęceń, zwłaszcza bezsensownych, nigdy nie był skłonny, zdecydował, że tego nie zrobi.
Pozostało więc zrobić coś innego… Włączył komputer i pochylił się nad klawiaturą. Seria krótkich poleceń wymazała z pamięci treść wszystkich oryginalnych not dyplomatycznych rządu Królestwa Manticore dotąd zarchiwizowanych na wszelki wypadek. Kolejne trzy polecenia przeformatowały ten obszar pamięci bazy danych departamentu stanu, w którym były one przechowywane. Zapewniono go, że program ten jest odpowiednikiem niszczarki dokumentów drukowanych i gwarantuje niemożność odzyskania danych.
Wiedział, że Grosclaude już zniszczył wszystkie zapisy, podobnie zresztą jak całą pamięć swego komputera, by nie wpadły w ręce służb wywiadowczych Królestwa. Szczytem ironii losu było to, że zrobił to na wyraźne polecenie pani prezydent Pritchart. Dzięki temu nikt nie był w stanie oskarżyć Grosclaude’a o zniszczenie dowodów w imię ratowania własnej skóry.
Nawet władze Królestwa, gdy rozbieżności wyjdą na jaw.
Dzięki temu Grosclaude był także bezpieczny, gdyż nie pozostał nawet ślad dowodu jego poczynań.
Teraz wszystko zależało już tylko od Marynarki Republiki.
Javier Giscard spojrzał na wiszący na ścianie kabiny chronometr. Jego twarz przypominała maskę. Był w swojej kabinie, gdzie panowała cisza i spokój. I taki spokój będzie panował aż do ogłoszenia alarmu bojowego na Souereign of Space, gdy Pierwsza Flota ruszy do ataku na Trevor Star.
Czyli za nieco więcej niż trzy godziny standardowe.
Ale wojna, o czym doskonale wiedział, zacznie się znacznie wcześniej — dokładnie za dziewięćdziesiąt osiem minut — atakiem na siły okupujące system Tequila. Zakładając naturalnie, że admirał Evans się nie spóźni.
Nie mając już nic do roboty, Giscard zastanowił się, co naprawdę czuje.
Doszedł do wniosku, że zmęczenie, nieufność i pewność siebie, mimo że nikt dotąd w dziejach konfliktów międzyplanetarnych nie próbował przeprowadzić skoordynowanego ataku na taką skalę. Plan opracowany przez Theismana i jego sztab obejmował kilkadziesiąt uderzeń, które powinny być zgrane co do minuty. Zgranie czasowe było podstawą, ale udało im się uniknąć sytuacji, by był to czynnik decydujący. Istniało wystarczające pole manewru, by wnieść poprawki w miarę rozwoju sytuacji już w czasie trwania akcji. A stopień skoordynowania całości wręcz dech mógłby zaprzeć komuś, kto pamiętał desperacką szarpaninę, jaką była walka obronna Ludowej Marynarki po likwidacji Legislatorów.