Выбрать главу

Całość ofensywy została rozbita na kilkadziesiąt prawie symultanicznych, ale niezależnych od siebie bitew. Klęska w kilku z nich nie miałaby żadnego wpływu na sukces operacji „Thunderbolt” jako takiej. Chyba że byłaby to seria klęsk w najistotniejszych bitwach, jak ta o Trevor Star czy Grendelsbane. Jeśli nie będą mieli takiego pecha, Marynarka Republiki odniesie zwycięstwo o wiele większe niż operacja „Ikar” Esther McQueen.

Celem operacji „Thunderbolt” było przekonanie Królestwa, że musi negocjować, i to uczciwie, oraz zmuszenie go do rozpoczęcia tych negocjacji. Eloise nie chciała niczego więcej i jasno to powiedziała, występując w Kongresie. I myliła się, bo to, czego chciała, było niemożliwe. Eloise miała wiele zalet, a niewiele wad, ale w tym przypadku jedna z nich powodowała fatalny błąd w ocenie przyszłości. Za bardzo mianowicie wierzyła w racjonalność i zdrowy rozsądek innych.

Dla niej było oczywiste, że Republika chce po prostu być traktowana uczciwie i doprowadzić negocjacje do końca. I nie mogła uwierzyć, że ktoś może tego nie pojmować albo też inaczej interpretować jej zachowanie. Nie zamierzała podbijać Królestwa ani odbijać Trevor Star. Chciała tylko, by Królestwo rozmawiało z nią jak z partnerem równym sobie, by w rozsądny sposób zakończyć wieloletni konflikt. I ponieważ tak bardzo pragnęła tylko tego, była przekonana, że władze Królestwa rozpoznają tak słuszność jej żądań, jak i beznadziejność własnego położenia, co pozwoli jej osiągnąć upragnione rozwiązanie dyplomatyczne.

Javier Giscard, mimo że ją kochał i znał lepiej niż ktokolwiek inny, wiedział, że się myli. Bo nawet jeśli rząd High Ridge’a upadnie w wyniku tego ataku, żaden następny nie podda się bez walki. Bo nikt w Królestwie nie uwierzy, że jedynym celem Republiki jest traktat pokojowy na sprawiedliwych warunkach. Zwłaszcza jeśli dzięki operacji „Thunderbolt” uzyska ona taką przewagę, jak Giscard się spodziewał. Wszyscy w Królestwie będą przekonani, że jeśli Republika chce pokoju, to narzuconego na własnych warunkach, i nie zaakceptują go, tak jak ona nie zaakceptowałaby warunków narzuconych przez Królestwo.

Nadzieje Eloise, iż wojna zakończy się po tej jednej kampanii, były złudne. Giscard to wiedział. Theisman to wiedział. I obaj próbowali jej wytłumaczyć, że wojna potrwa znacznie dłużej, a straty będą większe, i to po obu stronach. Intelektualnie przyjmowała, że jest to możliwe, i była na to przygotowana, tak jak niegdyś na oszukiwanie Urzędu Bezpieczeństwa. Ale w głębi ducha nie wierzyła w to, co wysoce Giscarda niepokoiło. Nie dlatego, by obawiał się, że „Thunderbolt” nie wypali albo że potem poniosą klęskę, bo tego nie oczekiwał: plan Theismana był zbyt dobry, a cele zbyt mądrze wybrane. Jeśli coś nie wyjdzie i będą potrzebne dodatkowe działania, Marynarka Republiki będzie zajmowała doskonałe pozycje, a dzięki Shannon produkcja stoczni Bolthole wystarczy, by uzupełniać straty.

Niepokoił się o Eloise, ponieważ wiedział, że emocjonalnie nie jest przygotowana ani na długą wojnę, ani na duże straty. Głównie chodziło o straty w ludziach, bo będzie miała świadomość, że to jej rozkaz spowodował śmierć ich wszystkich, a jakie to brzemię, Javier wiedział z własnych doświadczeń. A na dodatek ludzie będą ginęli przez miesiące, jeśli nie lata, po sukcesie operacji „Thunderbolt”.

Jego zaś obowiązkiem, podobnie jak Toma, Shannon czy Lestera, będzie dopilnowanie, by nie zginęli na darmo. I to też nie była radosna świadomość.

Spojrzał na chronometr i w tym momencie rozległ się sygnał interkomu. Odebrał połączenie i na ekranie pojawił się kapitan Gozzi. Mimo napięcia i pewności siebie widocznych na twarzy szef sztabu uśmiechnął się.

— Chciał pan, żebym przypomniał, gdy będzie X minus trzy. Sztab jest w komplecie we flagowej sali odpraw, sir.

— Dziękuję, Marius. Za moment się zjawię. Rozdaj wszystkim materiały, niech się z nimi zapoznają. Jeśli nikt nie znajdzie czegoś niezrozumiałego, odprawa potrwa naprawdę krótko.

— Rozumiem, sir. Zaraz się tym zajmę.

— Doskonale. Już wychodzę, Manus.

ROZDZIAŁ LV

Komandor porucznik Sarah Flanagan skończyła redagować raport, podpisała go i odesłała do systemu. Nie wątpiła, że wkrótce znów go zobaczy, ale na to nie była w stanie nic poradzić — na pewno zapomniała czegoś wypełnić albo skreślić, albo znów udało jej się niechcący usunąć jakiś numer czy popełnić jakieś inne karygodne biurwowate przestępstwo. Bo jakoś tak każdy jej raport miał podobnie poważne błędy i wracał od kapitana Louisa al-Salila z miażdżącą krytyką.

Cóż, al-Salil miał duszę biurwy i papierki były jego żywiołem. Gdyby połowę czasu zmarnowanego na nie poświęcił na treningi skrzydła, którym dowodził… Niestety z jego punktu widzenia treningi były nudnym i zbędnym marnowaniem czasu. Skoro już musiały mieć miejsce — bo tak nakazywały święte regulaminy, najlepiej było je przeprowadzać w symulatorach. A to, że wystarczało ich ledwie dla czwartej części skrzydła, przez co niemożliwe były ćwiczenia całej formacji, nie przeszkadzało mu w najmniejszym stopniu.

Sarah miała na ten temat zgoła odmienne zdanie, a nawet uważała, iż ma ku temu podstawy, trafiła bowiem tu po dłuższej służbie na HMS Mephisto przydzielonym do Home Fleet, a fachu uczyła się u admirał Truman w czasie operacji Buttercup. Już tempo i poziom wyszkolenia załóg kutrów w Home Fleet były zauważalnie gorsze, ale mogłyby uchodzić za ideał w porównaniu z tymi, które za wystarczające uznał al-Salil. Flanagan w trakcie ofensywy 12. Floty była ledwie porucznikiem, ale już wtedy miała zamiar zostać dowódcą dywizjonu, toteż chłonęła wszystko i używała zdobytej wiedzy z agresywną skutecznością, co pozwoliło jej osiągnąć cel w rekordowym czasie. Choć gdyby wiedziała, że dostanie przydział na stację kosmiczną udającą lotniskowiec gdzieś na pogranicznym zadupiu, dobrze by się zastanowiła, czy nie przyhamować z ambicjami.

Rozumiała, że było to jedyne wyjście po makabrycznych redukcjach floty przeprowadzonych przez nową Admiralicję i połączonych z dużą rozbudową kutrów jako najtańszego środka obrony systemowej. Faktem było, że skrzydło kutrów było w stanie patrolować większy obszar przestrzeni niż eskadra niszczycieli czy lekkich krążowników, ale dla pechowców przydzielonych do takich zadań stanowiło to niewielką pociechę. A ona jako doświadczony pilot znalazła się w ich gronie.

Stacja Jej Królewskiej Mości T-001 nie doczekała się nawet nazwy, ale z przyczyn, których Flanagan nie zdołała poznać, potocznie zwano ją Tamale. Nikt nie wiedział dlaczego, bo potrawy o tej nazwie nijak nie przypominała, ale nazwa przyjęła się. Jedyne, co o niej można było powiedzieć, to że była duża. Jako stacja przeładunkowa odziedziczona po Ludowej Republice nie posiadała żadnych wygód, lecz było w niej dość miejsca, by po modyfikacjach zmieścić całe skrzydło kutrów plus magazyny, warsztaty i kwatery. Te ostatnie były znacznie przestron-niejsze niż na lotniskowcu, ale ponieważ nikt się o to nie zatroszczył, były też obskurne, czego zresztą należało się spodziewać po przerobionych magazynach.

Fakt, że miała dwa razy większą kabinę tylko dla siebie, nie rekompensował jej jednak przerażająco niskiego poziomu, jaki przedstawiało sobą 1007. Skrzydło (Czasowe). Uczciwość natomiast nakazywała przyznać, że nie było to włącznie winą przydzielonego do niej personelu, ale przede wszystkim zasługą dowódcy skrzydła i dowódcy obrony systemu, wiceadmirała Schumachera.