A potem przyszła kolej na prawie siedemset Cimeterów.
I ku przeciwnikowi pomknął triplet komandora Clappa, jak go nazywano we flocie, w wykonaniu 250 kutrów. Reszta wstrzymała ogień, czekając na efekty.
Pierwsza fala eksplozji zniszczyła boje i sondy, zmiatając je niczym mokra ścierka kurz. Agnes de Groot niemal poczuła falę rozpaczy nieprzyjacielskich załóg, gdy zrozumiały, co się dzieje.
Oraz to, że jest za późno, by mogły zrobić cokolwiek.
Druga fala detonacji oślepiła sensory pokładowe i zniszczyła część elektroniki.
A trzecia, tak jak przewidział Clapp, wybuchła wśród oślepionych i bezradnych kutrów Królewskiej Marynarki.
Triplet przetrwało trzydzieści dziewięć kutrów.
Salwy, która nastąpiła zaraz potem, nie przetrwał żaden.
Eskadra de Groot straciła mniej niż czterdzieści kutrów.
ROZDZIAŁ LVI
Za pięć minut wychodzimy z nadprzestrzeni, sir — zameldowała komandor porucznik Akimoto.
— Dziękuję, Joyce — powiedział poważnie admirał Wilson Kirkegard, jakby od dobrej godziny nie przyglądał się chronometrowi z braku lepszego zajęcia.
— Nie ma za co, sir — odparła nieregulaminowo oficer astrogacyjny.
Uśmiech towarzyszący jej słowom świadczył, że doskonale wie, iż niepotrzebnie mu o tym przypomniała, ale cóż: rozkaz to rozkaz.
Kirkegard odpowiedział jej uśmiechem i spytał szefa swego sztabu, kapitan Janinę Auderską:
— Jakieś ostatnie szczególiki chcące nas kopnąć w zadek?
— Żaden mi nie przychodzi do głowy, sir — odparła, marszcząc nos. — Naturalnie gdyby mi przyszedł, nie miałby okazji do kopniaka.
— Nader dogłębna analiza — pochwalił Kirkegard. — I słuszna.
— Przepraszam. Kiedy jestem nerwowa, plotę rzeczy oczywiste.
— Cóż, nie tylko ty jesteś nerwowa — zapewnił ją. — I nie tylko ty pleciesz wtedy bzdury.
Po czym skupił uwagę na ekranie taktycznym przełączonym w tryb manewrowy i ukazującym całą jego przerośniętą grupę wydzieloną. Przy tej okazji spojrzał na ekran wizualny ukazujący znajome piękno różnobarwnych wzorów zmieniających się na żaglach. Dostrzegł żagle z pół tuzina okrętów, ale ekran taktyczny dawał znacznie dokładniejsze informacje o ich położeniu.
Miał mniej lotniskowców niż większe zgrupowania biorące udział w operacji „Thunderbolt”, ale nie powinien ich potrzebować, bo w systemie Maastricht według informacji wywiadu stacjonowały jedynie: niepełna eskadra klasycznych superdreadnoughtów, lotniskowiec i eskadra krążowników liniowych. Były to znaczne siły jak na system praktycznie pozbawiony znaczenia dla Sojuszu. Dla Republiki Haven natomiast wręcz przeciwnie. Według zresztą standardów walk sprzed czterech lat były to siły, które mogłyby całkiem skutecznie się bronić i zadać duże straty atakującym, nawet gdyby mieli taką przewagę, jaką dysponował Kirkegard.
Tyle tylko, że te standardy już nie obowiązywały… O czym admirał Kirkegard miał zamiar empirycznie przekonać Królewską Marynarkę.
— Admirał Kirkegard powinien właśnie zaatakować Maastricht, sir — zameldował komandor Francis Tibolt, szef sztabu 11. Zespołu Wydzielonego.
Dowodzący nim admirał Chong Chin-ri skinął głową.
— Jestem pewien, że Wilson sobie poradzi — stwierdził. — Mam nadzieję, że my też.
Było to stwierdzenie, nie pytanie, ale Tibolt postanowił tak je potraktować.
— Jeśli do Thetis nie dotarły poważne posiłki, o których wywiad nie zdążył się dowiedzieć, tak będzie, sir — zapewnił.
— Na to nikt nic nie poradzi — przyznał Chong. — Choć porządny szef sztabu zaraz by mnie zapewnił, że coś takiego jest naprawdę mało prawdopodobne.
— Gdybym zaobserwował, że robi się pan nerwowy, może mi pan wierzyć, że usłyszałby ode mnie same zapewnienia o sukcesie, sir.
— Się robię — poinformował go z krzywym uśmieszkiem Chong. — Tylko ukrywam to lepiej niż większość.
— W takim razie należą się panu gratulacje, sir — powiedział z uśmiechem Tibolt.
Chong chrząknął i spojrzał na chronometr.
— Przekonamy się za czterdzieści minut, czy był sens się denerwować — podsumował.
— Zabawne.
— Co? — porucznik Jack Vojonovic uniósł głowę znad ekranu komputera, z którym grał akurat w karty.
— Chyba przeoczyłam zapowiedź przylotu jakiegoś konwoju… — odparła niepewnie chorąży Eldridge Beale, odwracając głowę i spoglądając na instruktora.
— O czym ty mówisz? — Vojonovic przełączył komputer na tryb taktyczny. — Dopiero jutro ma przyle… A to co, do cholery?
I wytrzeszczył oczy, patrząc na mrowie symboli widocznych na ekranie.
Jeden czy dwa niezapowiedziane frachtowce były rzeczą normalną — nieczęsto, ale zdarzało się, że pojedyncze statki zjawiały się bez uprzedzenia, bo rozkłady lotów mimo wysiłków nigdy nie były w pełni kompletne czy aktualne. Ale to, co ukazywał ekran, to nie był pojedynczy statek. To nawet nie był konwój. Nie potrafił jeszcze policzyć dokładnie, ile jednostek właśnie wyszło z nadprzestrzeni, ale było ich kilkadziesiąt. I wszystkie miały napędy wojskowego typu.
W żołądku poczuł sopel lodu, gdy zdał sobie sprawę, że jest ich znacznie więcej, niż miał pod swoją komendą admirał Higgins do obrony systemu Grendelsbane.
Ledwie to sobie uświadomił, nacisnął płaski czerwony klawisz.
— No to mamy przesrane — oznajmił rzeczowo porucznik Stevens, przyglądając się głównemu ekranowi taktycznemu, ukazującemu formację okrętów Marynarki Republiki lecącą w głąb systemu Maastricht.
— Mają przewagę liczebną — poprawił go z lekką naganą w głosie komandor porucznik Jeffers.
Oficer taktyczny obrócił się i spojrzał na dowódcę HMS Starcrest.
— Przepraszam, sir. Wymsknęło mi się, ale… — i wymownym gestem wskazał ekran.
Jeffers pokiwał głową, dobrze wiedząc, że opinia Stevensa, choć wyrażona w niewłaściwej formie, jest jak najbardziej zgodna z prawdą.
— To nie wygląda dobrze — przyznał cicho, starając się, by jak najmniej osób usłyszało rozmowę, co na mostku niszczyciela nie było łatwe. — Ale przynajmniej mamy kutry, a oni nie.
— Wiem. Ale skrzydło bazujące na Incubusie jest niekompletne — odparł równie cicho Stevens. — Brak mu co najmniej dwóch dywizjonów.
— Aż tylu? — Jeffers nie zdołał całkowicie ukryć zdziwienia. — Wiedziałem, że nie mają kompletu maszyn, ale nie sądziłem, że braki są tak poważne.
— Może być ich nawet mniej — przyznał Stevens. — Znam asystenta oficera logistycznego Incubusa i wiem, że kapitan Fulbricht od miesięcy bombarduje Admiralicję prośbami o uzupełnienia, ale bezskutecznie.
Jeffers pokiwał głową z niezbyt szczęśliwą, miną.
Maastricht był na ostatnim miejscu, jeśli chodzi o uzupełnienia i posiłki, odkąd Starcrest tu stacjonował. Wieść niosła, że wszędzie były niedobry, ale sytuacja w innych systemach mało go obchodziła.
— Cóż, admirał Maitland jest dobrym taktykiem — powiedział, udając pewność siebie, której nie czuł. — A niepełne skrzydło i tak jest znacznie lepsze od braku kutrów.
— Fakt — zgodził się Stevens, ale przed oczyma miał symbole ośmiu superdreadnoughtów.