Выбрать главу

Różnica, jak podejrzewał, wynikała z podejścia, co go nadal dziwiło. Głównym problemem Królestwa w tej chwili było to, że obecną władzę wykonawczą sprawowała arystokracja. Taki sam problem, w gwałtowniejszej nawet formie, trapił Grayson przed reformami Mayhewa, które przywróciły Protektorowi należną mu władzę. Natomiast mieszkańcy Graysona z zasady szanowali swoich patronów, no ale też nie mieli takich powodów do niezadowolenia jak poddani Korony.

Naturalnie White Haven sam był członkiem tejże arystokracji, wobec czego jego brak szacunku był całkowicie zrozumiały.

— Nie będę udawał, że nie podzielam pańskich nadziei, milordzie — powiedział po chwili. — Ale jestem zmuszony przyznać, że tym razem się zachował.

— Bo nie miał wyboru — ocenił rzeczowo White Haven. — Sądzę zresztą, że to był jeden z czynników, które Protektor uwzględnił, planując całą tę akcję. I choć nie przystoi tak mówić o głowie sojuszniczego państwa, podejrzewam, że dziką satysfakcję sprawiło mu wmanewrowanie High Ridge’a w sytuację wymuszającą takie właśnie zachowanie.

MacDonnell spojrzał na niego pytająco, wyjaśnił więc:

— High Ridge musiał udawać, że cieszy się z inicjatywy Benjamina, bo każde inne zachowanie udowadniało by, jak jest słaby i nieskuteczny, bo nie mógł mu przeszkodzić. A tak zachowa twarz. Jeśli okaże się, że się pomylił, my mieliśmy rację, on zaś protestował, wyjdzie na totalnego idiotę, którego dobrzy ludzie ratują przed skutkami jego własnej głupoty. Natomiast w tych okolicznościach, nawet jeśli Republika zaatakuje, i tak wyjdzie na durnia, a ja zrobię wszystko, żeby każdy w Królestwie się o tym dowiedział.

I uśmiechnął się wyjątkowo paskudnie.

Brzmiało to prawie tak, jakby chciał, żeby Republika zaatakowała, i to wyłącznie z powodu problemów, jakie przysporzy to rządowi. MacDonnell wiedział, że tak nie jest i że White Haven naprawdę nie pragnie ataku ze strony Republiki Haven. Ale był realistą i przestał liczyć na cud. MacDonnell łudził się jeszcze, że tak się nie stanie, i to mimo iż ostateczne ostrzeżenie przyszło od patronki Harrington. Earl natomiast pogodził się z tym, że atak jest nieuchronny i nastąpi szybko, i zrobił, co mógł, by przygotować się na tę katastrofę. A to, że miał nadzieję, że przyniesie ona jeden skutek pozytywny, czyli zmiecie obecny rząd Królestwa Manticore, było zupełnie zrozumiałe.

Obaj znajdowali się na pomoście flagowym Benjamina the Great. MacDonnell uważał, że jest to najwłaściwsze miejsce, bo Benji, jak go potocznie określano w Marynarce Graysona, był okrętem flagowym White Havena od dnia, w którym wszedł do służby, do końca operacji Buttercup. Jednak mimo iż okręt miał dopiero osiem lat standardowych, był już przestarzały i należał do klasy liczącej zaledwie trzy jednostki. Została ona zastąpiona przez klasę Harrington, czyli pierwsze graysońskie superdreadnoughty rakietowe, i Benji powinien już trafić do stoczni złomowej. Grayson wytężał bowiem wszystkie siły, by rozwijać i utrzymywać flotę, i po prostu nie było go stać na utrzymywanie przestarzałych okrętów niezależnie od tego, ile by lat liczyły i jak ukochane by nie były.

MacDonnell miał nadzieję, że dowództwo wybierze drugie rozwiązanie, czyli przezbrojenie okrętu w wyrzutnie rakiet wielostopniowych. Ale chwilowo żadna decyzja co do jego losów jeszcze nie zapadła, a superdreadnought przydał się ponownie, gdyż został zaprojektowany jako jednostka dowodzenia floty i miał najlepsze z możliwych pomost flagowy, system komputerowy i centrum kierowania oraz łączności.

— Co by zresztą Janvier nie uważał — dodał White Haven — admirał Kuzak nie ma, jak mi się wydaje, nic przeciwko naszej obecności, prawda?

— Nie ma — zgodził się MacDonnell. I odruchowo spojrzał na holoprojekcję taktyczną. Terminal był zlokalizowany znacznie bliżej systemowego słońca niż w systemie Manticore, ale mimo to dzieliły je prawie trzy minuty świetlne. A to stwarzało praktycznie nierozwiązywalny problem taktyczny dla admirał Theodosii Kuzak.

Jej Trzecia Flota mogła bowiem znajdować się tylko w jednym miejscu, chyba że gotowa była na nader niebezpieczne przedsięwzięcie, czyli podział sił. W teorii forty chroniące terminal powinny sobie poradzić z każdym atakiem, tym bardziej że jak wszystkie forty Royal Manticoran Navy miały własne napędy podświetlne. Poruszały się jednakże tak wolno i były tak wielkie, że wszyscy traktowali je jak umocnienia stałe, choć miały minimalną zdolność manewrową i mogły generować ekrany uznawane za wyróżnik statków i okrętów kosmicznych.

Niestety pomimo olbrzymich rozmiarów, niezwykle grubego pancerza i potężnego uzbrojenia podobnie jak Benjamin the Great były już przestarzałe, gdyż szybkostrzel-ność ich wyrzutni rakietowych stanowiła ledwie ułamek siły ognia, jaką dysponowały superdreadnoughty rakietowe. Gdyby przed rozpoczęciem bitwy zdołały postawić zasobniki, sytuacja miałaby się dokładnie odwrotnie — jak długo starczyłoby zasobników, czyli do czasu aż pierwsza wroga salwa nie dotarłaby w ich bezpośrednie sąsiedztwo i nie zaczęła detonować.

Dopóki tylko Sojusz posiadał superdreadnoughty rakietowe, nikogo nie martwiła podatność zasobników holowanych na zniszczenie. Po pierwsze dlatego, że żadna inna flota nie mogła oddawać tak licznych salw, a po drugie ponieważ nie miała rakiet o zbliżonym choćby zasięgu do wielostopniowych. A to znaczyło, że zasobniki fortów zdołają zmasakrować każdego napastnika, nim dotrze on na tyle blisko, by je zniszczyć. Sytuacja uległa drastycznej zmianie, gdy Marynarka Republiki weszła w posiadanie tak okrętów liniowych, jak i rakiet najnowszej generacji.

Teraz to forty znalazły się na słabszej — i to znacznie słabszej — pozycji w przypadku ataku ze strony Republiki. Stąd właśnie brał się dylemat admirał Kuzak. Miała ona bronić dwóch celów zbyt oddalonych od siebie, by mogła to zrobić skoncentrowanymi siłami. Zgodnie z oficjalnych stanowiskiem Admiralicji nie istniał żaden dowód na to, że forty nie dadzą sobie rady, gdyż nie było dowodów na posiadanie przez Republikę rakiet wielostopniowych, teoretycznie więc nadal posiadały olbrzymią przewagę zasięgu ognia. W praktyce dla oficera dowodzącego obroną Trevor Star była to sytuacja gorsza, niż gdyby Admiralicja uznała stan faktyczny, o którym wszyscy wiedzieli. Wtedy bowiem musiałaby coś zrobić, czyli wzmocnić, i to poważnie, Trzecią Flotę. A tak nie musiała robić nic. A Kuzak wiedziała, że forty nie wytrzymają ataku i zostaną zmasakrowane, a Marynarka Republiki zdobędzie terminal. Zginie przy tym olbrzymia liczba ludzi i to zupełnie bez sensu, a odpowiedzialna za ich śmierć będzie ona. Dlatego z prawdziwą ulgą przekazała zadanie wsparcia fortów MacDonneljowi, a swoje okręty skoncentrowała tak, by mogły bronić San Martin.

— Gdyby był pan na miejscu Theismana i planował zaatakowanie Trevor Star, na czym by się pan skoncentrował, milordzie? — spytał MacDonnell. — Na zdobyciu terminala czy San Martin? Czy też na obu równocześnie?

— Zadawałem sobie podobne pytanie, przygotowując się do wyzwolenia tego systemu — uśmiechnął się White Haven. — Największym problemem jest to, że oba cele są na tyle blisko, by zapewnić sobie pewien rodzaj wsparcia. Nie jest łatwo bronić takiego systemu, ale atakujący cały czas musi być świadom, że koncentrując siły na zdobyciu jednego, ma za plecami drugie ugrupowanie obrońców, które może zaatakować go od rufy. Sytuacja Marynarki Republiki jest jeszcze gorsza, bo nie może wiedzieć, czy po drugiej stronie terminala nie czeka spora część Home Fleet gotowa do alarmowego tranzytu na wieść o rozpoczęciu ataku. Ja przynajmniej tego problemu nie miałem.

— Fakt. Ale teraz trzeba się zdecydować na jeden cel.