Jeśli to była część Home Fleet, sytuacja nie wyglądała źle, gdyż cała Home Fleet nie posiadała wystarczającej liczby superdreadnoughtów rakietowych, by ich obecność mogła w znaczący sposób wpłynąć na wynik tej bitwy. A wysłanie klasycznych superdreadnoughtów byłoby samobójstwem. Ale Admiralicja Royal Manticoran Navy także o tym wiedziała.
Skąd więc…
— A może… — mruknął do siebie i dodał głośniej: — Musimy wiedzieć dokładnie, Marius. Każ kutrom zmniejszyć dystans.
— Jeśli to zrobią, sir, prawie na pewno zostaną wykryte — powiedział cicho Gozzi.
— Wiem i nie podoba mi się to tak samo jak tobie. Ale musimy wiedzieć, kto za nami leci. Jeśli Królewska Marynarka zorientowała się, co planujemy, i zastawiła pułapkę… przypomnij sobie, co spotkało admirała Parnella w systemie Yeltsin na początku wojny. Jeśli poniesiemy tu zbyt duże straty, będziemy w poważnych tarapatach aż do powrotu Drugiej Floty z Konfederacji. Albo do uzupełnienia strat nowymi okrętami z Bolthole, ale stocznia ma określone możliwości produkcyjne i nawet admirał Foraker nie zdoła tego zmienić. Jeśli uniknięcie takiej sytuacji wymaga zaryzykowania czy nawet poświęcenia kilkunastu kutrów, z przykrością, ale musimy to zrobić.
— Rozumiem, sir.
— Wiedzą, że tu jesteśmy — w głosie komandora Tatnalla nie było śladu wahania.
MacDonnell kiwnął głową na znak zgody.
Miał nadzieję, że jego okręty nie zostaną wykryte, nim nie będzie za późno dla atakujących. Bo choć ugrupowanie Marynarki Republiki liczyło przynajmniej sto okrętów liniowych, był pewien, że razem z Trzecią Flotą poradzą sobie z nim: mieli łącznie prawie 90 superdreadnoughtów rakietowych i pół setki klasycznych. I fakt, że napastnicy posiadali lotniskowce, o czym świadczyły sygnatury napędów małych, szybkich i zwrotnych jednostek, które mogły być jedynie kutrami rakietowymi, zmieniał niewiele. Oznaczał tylko, że Trzecia Flota poniesie większe straty. Jako wsparcie miała ponad tysiąc bazujących na powierzchni San Martin kutrów, bo to było jedyne realne wzmocnienie, jakie przydzieliła jej Admiralicja z racji pogarszania się stosunków z Republiką.
Był pewien, że wspólnymi siłami pokonają napastnika.
I wiedział, że White Haven także jest tego zdania.
Problem polegał na tym, że aby to osiągnąć, trzeba go najpierw mieć w zasięgu ognia, a nadal mógł on uciec w nadprzestrzeń. Co gorsza, szanse na złapanie go, nim to zrobi, były, eufemistycznie rzecz ujmując, słabe.
Teraz o zaskoczeniu nie można było marzyć — o tym, że przeciwnik zorientował się w obecności jego okrętów, najlepiej świadczyło powolne, ale stałe zbliżanie się ku nim sygnatur napędu kilkunastu kutrów. Teraz kwestią niepewną pozostało tylko, czy napastnicy dowiedzą się, jakimi siłami dysponuje. Bo jeśli będą świadomi, że ma 40 superdreadnoughtów rakietowych i lotniskowce, musieliby być idiotami lub samobójcami, by natychmiast nie zmienić kursu i z maksymalnym przyspieszeniem nie lecieć do granicy przejścia w nadprzestrzeń. A jeśli czegoś nie zrobi, załogi tych nachalnych kutrów wkrótce to odkryją, niezależnie od tego jak dobre by mieli systemy maskowania elektronicznego. Poniżej pewnej odległości nawet tak słaba elektronika jak ta, którą dysponuje Republika, odkryje prawdę. A kutry zbliżały się do tej odległości. Poza tym nie było wiadomo, na ile Foraker poprawiła czułość republikańskich sensorów przez te cztery lata standardowe…
Przerwał rozmyślania i wziął się do wydawania rozkazów:
— David, skontaktuj się z Araratem i przekaż kapitanowi Davisowi, żeby zniechęcił te kutry. Definitywnie.
— Aye, aye, sir — potwierdził Clairdon.
MacDonnell ponownie skupił uwagę na holoprojekcji taktycznej.
Ararat należał do klasy Covington nieco większej od lotniskowców Royal Manticoran Navy, i miał na pokładzie 137 kutrów, czyli 11 dywizjonów, plus 5 maszyn rezerwowych. Jego skrzydło różniło się czymś jeszcze od skrzydeł Królewskiej Marynarki, było bowiem skrzydłem myśliwskim. Marynarka Graysona opracowała bowiem kuter specjalnie zaprojektowany do zwalczania innych kutrów, wychodząc z rozsądnego założenia, że w końcu ktoś poza Sojuszem dorobi się własnych kutrów i lotniskowców. Dowództwo graysońskiej floty postanowiło być na to przygotowane, zwłaszcza że „kuter przewagi przestrzennej” opracowany przez RMN padł ofiarą cięć finansowych Janaceka. W ten sposób powstała nowa klasa kutrów, oficjalnie: „kuter do zwalczania kutrów rakietowych” — Katana.
Sześćdziesiąt maszyn tej klasy wystartowało z lotniskowca Marynarki Graysona Ararat w niespełna sześć minut po wydaniu rozkazu przez admirała MacDonnella.
Załogi kutrów rozpoznawczych Marynarki Republiki zdały sobie sprawę, że ich los jest przesądzony, gdy na ekranach taktycznych zobaczyły start pięciu dywizjonów z wrogiego lotniskowca. Kutry rozpoznawcze były słabo uzbrojone i było ich tylko 18, a co gorsza, leciały prosto ku okrętom wroga.
Ponieważ ucieczka była niemożliwa, załogi zdecydowały sprzedać życie jak najdrożej — nie walcząc, ale uzyskując jak najwięcej informacji o zamaskowanym przeciwniku. W tym celu musiały się doń jak najbardziej zbliżyć, toteż dały całą naprzód i pomknęły na spotkanie śmierci.
Javier Giscard mógł jedynie bezsilnie obserwować desperackie bohaterstwo załóg kutrów rozpoznawczych. Nie był bowiem w stanie zrobić niczego, co w jakikolwiek sposób mogłoby wpłynąć na ich los. Wiedział, że wysłał tych ludzi na śmierć, i wiedział też, że postąpił słusznie. I że gdyby musiał to zrobić ponownie, nie zawahałby się.
Ale to nie poprawiło mu samopoczucia.
Obserwował ich lot do samego końca i dopiero gdy ostatni zielony symbol zniknął z ekranu przysłonięty przez chmarę wrogich rakiet, odwrócił się i spojrzał w oczy kapitanowi Gozziemu.
— Jaki jest ostateczny wynik identyfikacji? — spytał.
Bo załogi kutrów rakietowych dopięły swego — na ekranie przybywało symboli zidentyfikowanych jednostek, w miarę jak ubywało kutrów.
— Trzydzieści siedem potwierdzonych superdreadnoughtów, trzy prawdopodobne i jeden możliwy, sir — zameldował cicho Gozzi. — Poza tym jest jeszcze osiem innych jednostek. Sygnatury napędów trochę zbyt małe jak na superdreadnoughty, ale też trochę za duże jak na cokolwiek, czym dysponuje Royal Manticoran Navy.
— Sądząc z tego, co właśnie widzieliśmy, to muszą być lotniskowce.
— Zgadza się, sir. Tylko że Królewska Marynarka nie ma tak dużych lotniskowców.
— Graysońska ma — odparł zwięźle Giscard.
— Zgadza się, sir — potwierdził Gozzi.
Giscard zacisnął usta. Obecność takiej liczny graysońskich okrętów całkowicie zmieniała sytuację. Taktyczna i strategiczną równocześnie. Już sama ich liczba zmusiłaby go do zmiany planów, ale to, że były to okręty graysońskie, bardzo pogarszało położenie, w jakim się znalazł. I nie tylko dlatego, że Marynarka Graysona była przeciwnikiem cieszącym się zasłużonym szacunkiem wśród personelu i kadry oficerskiej Marynarki Republiki. Przede wszystkim z powodu konsekwencji wynikających z ich obecności tutaj.
— Sądzi pan, że wiedzieli o ataku, sir? — spytał Gozzi tak cicho, by nikt poza Giscardem nie mógł go usłyszeć.
Giscard prychnął cicho.
— Sądzę, że domyślili się, że taki atak nastąpi i to wkrótce, natomiast wątpię, by poznali szczegóły operacji Thunderbolt, jeśli o to ci chodzi — wyjaśnił spokojnie. — Żeby zorganizować tutaj zasadzkę, wcale zresztą nie musieli tego robić: wystarczył im jeden analityk na tyle inteligentny, by sam sobie buty włożył, żeby wydedukować, że w razie załamania negocjacji tu uderzymy na pewno.