Выбрать главу

I że naszym celem będą ich okręty. Wiedząc to, nawet Janacek wpadłby na to, że Trevor Star jest najlepszym miejscem na kontratak, bo biorąc pod uwagę, że tu skoncentrowali najwięcej okrętów, a San Martin jest bardzo ważny politycznie, z pewnością wyślemy tu duże siły. A w takim razie tu ucierpielibyśmy najbardziej, gdyby zasadzka się udała. I wygląda na to, że teorię dopracowali doskonale, tylko praktyka im trochę nie wyszła. Nie jesteśmy jeszcze tak głęboko w systemie, żebyśmy musieli walczyć z obydwoma grupami, a wiemy już o obecności drugiej.

Giscard zamilkł, analizując możliwości. Miał szansę pokonać każde z ugrupowań wroga osobno, zwłaszcza jeśli zacznie od graysońskiego. Ale jeśli przeciwnik będzie unikał walki, Trzecia Flota może zdążyć z odsieczą, nim walka dobiegnie końca, a wtedy role się odwrócą, bo to on zostanie złapany w krzyżowy ogień i przegra.

Gdyby było to sześć lat standardowych temu i władzę nadal sprawowałby Komitet Bezpieczeństwa Publicznego, sprawa byłaby jasna — musiałby walczyć albo trafiłby pod ścianę. Teraz mógł kierować się rozsądkiem i zasadami taktyki, a nie instynktem samozachowawczym. Dlatego wziął głęboki oddech i polecił spokojnie:

— Marius, zmiana planu na Tango-Baker-Trzy-Jeden.

— Jest pan tego pewien, sir? — spytał Gozzi boleśnie wręcz neutralnym tonem.

— Jestem. — Giscard uśmiechnął się lekko. — Wiem, że Trevor Star to główny cel, i wiem, dlaczego admirał Theisman chciał zniszczyć Trzecią Flotę. Ale natknęliśmy się na zbyt duże siły, co zresztą oznacza, że nie ma ich nigdzie indziej, a więc wszystkie pozostałe cele operacji zostały zdobyte. Wiem, że mamy szanse wygrać, jeśli zdążymy rozprawić się z nimi kolejno. Wtedy zniszczylibyśmy lub poważnie uszkodzili trzy czwarte superdreadnoughtów rakietowych połączonych flot królewskiej i graysońskiej. Ale mamy zbyt dużo klasycznych superdreadnoughtów a zbyt mało rakietowych, by mieć pewność zwycięstwa. A pamiętać należy, że mamy połowę z w ogóle istniejących w Republice superdreadnoughtów rakietowych i jeśli Trzeciej Flocie udałoby się tu dotrzeć, nim poradzimy sobie z graysońskimi okrętami… Jak powiedziałem, ryzyko jest zbyt duże. Zawsze jeszcze trafi się okazja, a jeśli obrona innych systemów nie została wzmocniona, co podejrzewam, ponieśliśmy niewielkie straty, zadając Królewskiej Marynarce poważne. I te straty będą dla opinii publicznej Królestwa niczym cios między oczy. Nie ma sensu marnować tego efektu przegraną bitwą o Trevor Star. Poza tym mogliby wtedy dojść do wniosku, że ponieśliśmy takie straty, iż nie możemy już utrzymać inicjatywy w kolejnych walkach.

— Rozumiem, sir — zgodził się Gozzi i pomaszerował do oficera łącznościowego, by wydać stosowne rozkazy.

Giscard chwilę go obserwował, a potem wrócił spojrzeniem do holoprojekcji taktycznej. Wiedział, że pytanie Gozziego spowodowane było obawą przed ewentualnymi reperkusjami, jakie ta decyzja mogła mieć dla dalszej kariery Giscarda. Samego Giscarda to akurat zupełnie nie martwiło — znał Theismana i wiedział, że ten spodziewa się po nim rozumnego dowodzenia, a nie kurczowego trzymania się rozkazów. Wiedział też, że Tom nie potraktuje jego decyzji o wycofaniu się jako tchórzostwa. Był zresztą w tej dobrej sytuacji, że gdyby ktokolwiek je tak potraktował, mógł mieć pewność, że prezydent Republiki Haven wystąpi w jego obronie.

Giscarda martwiło tylko to, że mógł się mylić. Nie sądził, by tak było, ale pewności nie miał. A jeśli się pomylił, zaprzepaścił najlepszą okazję do zmasakrowania liczących się okrętów liniowych całego Sojuszu. Przy konsekwencjach takiego błędu to, co mogło się stać z jego karierą, było naprawdę bez znaczenia.

* * *

Michael Janvier, baron High Ridge i premier Gwiezdnego Królestwa Manticore, myślał wyłącznie o swej dalszej karierze i władzy, stając przed wypolerowanymi, drewnianymi drzwiami, przed którymi wartę trzymała kapitan w galowym mundurze Queen’s Own, wyprężona jak na paradzie. Mimo że dzieliło ich ledwie kilka metrów, ignorowała jego obecność w sposób doskonały.

High Ridge wiedział, że zgodnie z tradycją sięgającą jeszcze Ziemi członków jednostek trzymających warty honorowe szkolono tak, by wszystko widzieli, ale na nic nie reagowali. Nic, co nie było zagrożeniem lub złamaniem regulaminu warty. Dlatego wartownicy w pałacu Mount Royal przypominali posągi, dopóki ktoś nie znalazł się dwa metry od nich — wtedy mieli nie tylko prawo, ale i obowiązek go dostrzec i zareagować.

Natomiast w przypadku tej konkretnej wartowniczki oprócz oficjalnej obojętności było jeszcze coś. Coś, co zauważył i u innych, ale u niej było to wyraźnie widoczne, choć nie potrafiłby wskazać konkretnego przejawu owego zachowania. Po prostu z całej jej regulaminowej postawy i niewidzącego spojrzenia przebijały wrogość i pogarda. Dlatego właśnie cały czas starał się utrzymywać jak najbardziej beznamiętny wyraz twarzy i przestrzegać protokołu aż do najdrobniejszych szczegółów.

Bo pogardę i wrogość subtelnie, acz jednoznacznie okazywali mu nie tylko wartownicy z Queen’s Own. Okazywała je cała służba i wszyscy, których przez te cztery lata napotkał w pałacu, a którzy nie byli członkami rządu czy ich pomocnikami.

Wziął się w garść i podszedł bliżej, przekraczając magiczny krąg dwóch metrów.

Oficer natychmiast odwróciła ku niemu głowę, sięgając prawą ręką do rozpiętej kabury z pulserem. Jej ruchy były błyskawiczne i mechanicznie precyzyjne. Był to balet wojskowy o doskonałej choreografii, ale tylko ciężki kretyn uznałby, że jest to wszystko, do czego zdolna jest pani kapitan. Była śmiertelnie groźną profesjonalistką w walce wręcz i doskonałym strzelcem z każdego rodzaju broni palnej — inaczej w ogóle nie zostałaby przyjęta do tego elitarnego regimentu. Nie wspominając o zostaniu w nim oficerem.

Jej obojętne zachowanie było częścią formalnego rytuału i on musiał zareagować tak samo.

— Premier prosi o kilka minut rozmowy z Jej Wysokością w sprawach wagi państwowej — wyrecytował formułkę, omal nie krzywiąc się przy tym pogardliwie.

Kobieta doskonale wiedziała, kim jest i że nie przyszedł na plotki.

— Rozumiem, panie premierze — odparła oficer, nie zdejmując prawej ręki z kolby broni.

Lewą zakreśliła półłuk i uaktywniła komunikator.

— Premier pragnie zobaczyć się z Jej Wysokością — powiedziała głośno i wyraźnie.

High Ridge zacisnął zęby.

Zazwyczaj całe to przedstawienie sprawiało mu przyjemność, gdyż dowodziło szacunku dla tradycji i dla jego stanowiska. Dziś wszystko jeszcze bardziej rozjątrzało ranę, która była powodem wizyty. Chciałby mieć tę rozmowę jak najszybciej za sobą i irytowało go całe to udawanie. Przecież jego sekretarka umówiła spotkanie, a on sam od chwili postawienia stopy na dziedzińcu znajdował się pod obserwacją najnowocześniejszego systemu bezpieczeństwa obsługiwanego przez najlepszych specjalistów w Gwiezdnym Królestwie Manticore.

Oficer nie spuszczała go z oczu, słuchając odpowiedzi płynącej z umieszczonej w uchu słuchawki, potem zdjęła dłoń z kolby pistoletu pulsacyjnego i nacisnęła guzik otwierający drzwi.

— Jej Wysokość pana przyjmie — oznajmiła.

I wróciła do roli rzeźby, spoglądając w głąb korytarza i ignorując jego istnienie.

High Ridge odruchowo wziął głęboki oddech, za co zaraz sklął się w duchu, i przekroczył próg.