Królowa Elżbieta III oczekiwała go w tym samym gabinecie co zawsze od czterech lat standardowych. Nigdy nie udawała, że jego widok sprawia jej radość, ale zawsze zachowywała pozory szacunku dla stanowiska, choć ledwie maskowała pogardę i niechęć do osoby je zajmującej. Przez cały ten czas widywała go wyłącznie wtedy, gdy wymagały tego jej obowiązki. I za każdym razem oboje zachowywali oficjalną uprzejmość.
Tym razem było inaczej i High Ridge zacisnął szczęki, by nie zgrzytnąć zębami.
Królowa jak zwykle siedziała za biurkiem, ale nie zaprosiła go zwyczajowo, by usiadł. Na wypadek gdyby jednak chciał, usunięto z pokoju wszystkie meble — fotele, stolik do kawy, nawet sofę stojącą zwykle pod ścianą. Nie wątpił, że nastąpiło to, gdy tylko została ustalona godzina spotkania. Podobnie jak nie wątpił, że po jego zakończeniu meble wrócą na swoje miejsce. Był to świadomy policzek.
I celny.
A co gorsza, High Ridge zdawał sobie sprawę, że widać to po nim.
Zresztą gdyby nawet zdołał lepiej nad sobą zapanować, a Królowa powitała go uśmiechem, nie zaś lodowatym milczeniem, i tak na nic by się to nie zdało. Siedzący bowiem na oparciu jej fotela treecat niczego nie ukrywał, a był wcieleniem wrogości. Miał prawie stulone uszy i prawie odsłonięte kły. Jego zielone ślepia zaś dosłownie pałały wewnętrznym blaskiem i ani na moment nie odwrócił spojrzenia od High Ridge’a.
Podszedł do biurka i stanął niczym uczniak wezwany na dywanik. Czuł rosnącą wściekłość, a Królowa przyglądała mu się równie przyjaźnie co Ariel.
— Wasza Wysokość — zdołał powiedzieć prawie normalnym głosem. — Dziękuję za tak szybkie przyjęcie.
— Raczej trudno byłoby mi odmówić spotkania, o które prosi mój własny premier — odparła.
Słowa mogłyby brzmieć uprzejmie. A nawet miło.
Gdyby nie zostały wypowiedziane całkowicie beznamiętnym, nieomal mechanicznym tonem.
— Pańska sekretarka powiedziała, że to raczej pilna sprawa — dodała Królowa tym samym tonem, udając, że nie ma pojęcia, dlaczego musiał tu przyjść.
— Obawiam się, że w rzeczy samej tak jest, Wasza Wysokość — zgodził się, żałując, że konstytucja w takich sytuacjach wymaga osobistego spotkania.
Choć teoretycznie rzecz biorąc, było to tylko zerwanie rozejmu, a nie formalne wypowiedzenie wojny, tak więc mógłby tego uniknąć. Gdyby wcześniej pomyślał.
— Jestem zmuszony z żalem zawiadomić Waszą Wysokość, że Królestwo znajduje się w stanie wojny — oznajmił formalnie.
— Doprawdy?
Tym razem zgrzytnął zębami, zdając sobie sprawę, że Królowa nie daruje mu i do końca wykorzysta formalności, by go upokorzyć. Równie dobrze jak on wiedziała, co zaszło w Trevor Star, a mimo to…
— Niestety tak — powtórzył, zmuszony do formalnych wyjaśnień przez jej pytanie. — Choć nie otrzymaliśmy żadnego formalnego uprzedzenia, że Republika Haven zamierza podjąć aktywne działania zbrojne, Marynarka Republiki naruszyła tego ranka granice Królestwa w systemie Trevor Star. Ich okręty zostały zaatakowane przez nasze siły i zmuszone do odwrotu po odniesieniu lekkich strat. Nasze siły nie poniosły żadnych strat, ale działanie Republiki może być uznane tylko za akt wojny, czyli automatycznie za zerwanie rozejmu.
— Rozumiem. — Królowa splotła dłonie na biurku, nie spuszczając jednak wzroku z premiera. — Jak zrozumiałam, milordzie, nasze własne siły przegoniły intruzów?
Użycie słówka „własne” było subtelną i niezwykle celną obelgą, która natychmiast podniosła mu ciśnienie. Nie miał jednak wyjścia i musiał odpowiedzieć.
— Tak, Wasza Wysokość. Choć mówiąc dokładniej, napastnicy zostali przepędzeni przez połączone siły nasze i Protektoratu Grayson.
— Te same siły Protektoratu Grayson, które wczoraj dokonały tranzytu z systemu Manticore do Trevor Star? — spytała takim samym mechanicznym, zimnym tonem.
— Tak, Wasza Wysokość. Choć ich tranzyt bardziej zasługuje na miano niezapowiedzianego niż nieautoryzowanego.
— Ach, tak.
Królowa milczała przez kilkanaście sekund, po czym uśmiechnęła się absolutnie bez śladu ciepła czy humoru i spytała:
— Co moi ministrowie proponują w związku z tym kryzysem, milordzie?
— W tych warunkach, Wasza Wysokość, rząd nie widzi innej możliwości, jak formalnie wypowiedzieć rozejm zawarty z Republiką Haven i podjąć nieograniczone działania wojenne przeciwko niej.
— A moje siły zbrojne znajdują się w stanie umożliwiającym wykonanie tej decyzji, milordzie?
— Znajdują się w takim stanie, Wasza Wysokość — odparł znacznie ostrzej, niż zamierzał, bo to pytanie trafiło w jego czuły punkt.
I ponownie sklął się w duchu, widząc, że sprawił jej tym satysfakcję.
Nie po jej zachowaniu — po mowie ciała treecata.
— Pomimo naruszenia granic nie ponieśliśmy żadnych strat — dodał. — A więc nasz potencjał militarny i pozycja strategiczna nie uległy zmianie przez ten incydent.
— Czy w opinii mojej Admiralicji był to odosobniony incydent?
— Prawdopodobnie nie, Wasza Wysokość — przyznał High Ridge. — Ale Biuro Wywiadu Floty ocenia, że atak na Trevor Star został przeprowadzony przy użyciu prawie wyłącznie okrętów nowej generacji, co w połączeniu ze znanym składem floty przeciwnika sugeruje jednoznacznie, że pozostałe incydenty, jakie mogły mieć miejsce, musiały mieć znacznie mniejszą skalę.
— Rozumiem… Doskonale, milordzie, posłucham opinii mojego premiera i mojego Pierwszego Lorda Admiralicji w tej materii. Czy chce pan zaproponować jeszcze jakieś posunięcia?
— Tak, Wasza Wysokość. Istotne jest zwłaszcza poinformowanie wszystkich członków Sojuszu o zaistniałej sytuacji oraz uprzedzenie ich, że zamierzamy formalnie skorzystać z klauzuli o wzajemnej obronie na wypadek ataku.
Poza tym, Wasza Wysokość, biorąc pod uwagę znaczenie i konsekwencje, jakie pociągnie za sobą zachowanie Republiki Haven, w wyniku którego całe Gwiezdne Królestwo jest zmuszone do ponownego sięgnięcia po broń, jako premier rządu Waszej Królewskiej Mości uważam, że rząd musi stanowić odzwierciedlenie jak najszerszego przekroju poglądów politycznych poddanych Korony. Taki wyraz jedności w tym krytycznym momencie doda naszym sojusznikom otuchy, a wrogów skłoni do zastanowienia. Dlatego też za zgodą Waszej Królewskiej Mości uważam, że w najlepszym interesie Królestwa Manticore leży sformowanie rządu, w skład którego wejdą wszystkie partie polityczne.
— Rozumiem — powtórzyła Królowa i po chwili kontynuowała: — W czasie wojny taka sugestia często ma swoje zalety. Mimo to sądzę, że w tej sytuacji jest nieco… przedwczesna. Jestem naturalnie głęboko wdzięczna, że chce pan współpracować z przeciwnikami politycznymi w tym, jak pan słusznie powiedział, kryzysowym momencie, ale uważam, że byłoby niesprawiedliwe narażać pana na zacięte spory wewnątrz takiego rządu w czasie, w którym musi pan mieć spokój, by skoncentrować się na krytycznych decyzjach. Poza tym byłoby nieuczciwe stwarzanie sytuacji, w której nie czułby się pan całkowicie wolny w podejmowaniu takich decyzji. Za które jako premier ponosi pan całkowitą odpowiedzialność. I uśmiechnęła się leciutko.
High Ridge nie wierzył własnym uszom. Konstytucja wymagała, by poinformował ją i uzyskał jej zgodę na formowanie nowego rządu, ale była to czysta formalność! Żaden monarcha w historii Gwiezdnego Królestwa Manticore nie odmówił premierowi takiej zgody. Było to coś wręcz nie do pomyślenia. Ale wyraz lodowatych oczu Elżbiety III uświadomił mu, że to niesłychane właśnie wydarzyło się po raz pierwszy.
Królowa przyglądała mu się spokojnie i z rosnącą satysfakcją, w miarę jak widać było po nim coraz bardziej, że dociera do niego, co zrobiła i jakie będą tego konsekwencje.