A ujmując rzecz najprościej, uniemożliwiła mu podjęcie choćby próby politycznego przetrwania. Brak rozszerzenia rządu o centrystów i lojalistów Korony oznaczał nie tylko brak zwiększonego poparcia, ale przede wszystkim brak rozłożenia winy na wszystkich, jeśli dojdzie do katastrofy. Takie rozłożenie winy powodowało w istocie bezkarność, bo nikt nie odważyłby się nawoływać do jej wymierzenia. Nie mając zgody Królowej, nie mógł nawet zaproponować utworzenia wspólnego rządu Williamowi Alexandrowi. Propozycja ta oczywiście zostałaby odrzucona, ale dawałaby mu szanse przetrwania i oficjalny pretekst do oskarżenia centrystów o odmowę przedłożenia dobra Królestwa nad interesy partyjne w chwili potrzeby.
Pozostały mu tylko dwie możliwości: rządzić bez osłony wspólnego sprawowania władzy z opozycją albo złożyć rezygnację. A rezygnacja oznaczała formalne przyznanie się do pełnej odpowiedzialności za to, co się stało.
Cisza przedłużała się, a napięcie rosło.
Przez moment miał ochotę zagrozić rezygnacją, jeśli Królowa nie wyrazi zgody. Zrobiłby dokładnie to, co chciała, by zrobił od samego początku. Byłoby to polityczne samobójstwo, w które próbowała go wmanewrować od lat. Poczuł rosnącą wściekłość, nieomalże obrazę, że w takiej chwili Królowa uciekała się do takich sposobów.
— Czy ma pan jeszcze jakieś propozycje? — spytała w końcu Elżbieta.
Znaczenie pytania było oczywiste — każda jego propozycja i każda rekomendacja spotkałaby się tylko z jedną reakcją. Dopilnowaniem, by on sam osobiście, jednoznacznie i nieodwołalnie został obarczony odpowiedzialnością za nią.
— Nie, Wasza Wysokość — usłyszał swój głos. — Nie w tej chwili.
— Doskonale, milordzie. — Królowa schyliła głowę może o dziesięć centymetrów. — Dziękuję za spełnienie obowiązku i osobiste przekazanie mi nowin. Jestem pewna, że był to nader niemiły obowiązek. A ponieważ wiele spraw bez wątpienia wymaga pańskiej uwagi w takiej kryzysowej sytuacji jak ta, nie będę pana zatrzymywała.
— Dziękuję, Wasza Wysokość — wykrztusił zduszonym głosem. — Za pozwoleniem!
Skłonił się znacznie głębiej i wycofał się.
A w oczach obserwującej go cały czas Elżbiety widać było rosnącą lodowatą satysfakcję.
ROZDZIAŁ LVIII
— Jak pan sądzi, sir: jak sobie poradziliśmy w domu? — spytała cicho kapitan DeLaney.
Zniżanie głosu było zbędne, jako że w windzie jadącej do admiralskiej sali odpraw superdreadnoughta Marynarki Republiki Majestic znajdowała się tylko ona i Lester Tourville, któremu to pytanie zadała.
— A to jest, Molly, pytanie za milion dolców — przyznał z lekkim uśmiechem.
Szef sztabu skrzywiła się, uznając to za próbę wyłgania się od odpowiedzi.
Tourville roześmiał się i przyznał:
— Trochę sobie z nudów pokombinowałem i pomimo wysoce irytującego wniosku, że absolutnie nie ma sposobu, by mieć w tej kwestii jakąkolwiek pewność, uważam, że jeśli wywiad w ostatniej ocenie przywiezionej przez Starlighta był równie dokładny jak przez ostatnie lata, to Pierwsza Flota powinna skopać Królewskiej Marynarce dupę równo i dokładnie. Co w niczym nie zmienia przykrej świadomości, że nie wiadomo, czy był to dobry pomysł, czy zły.
I spoważniał.
DeLaney spojrzała na niego zaskoczona poważnym tonem, mimo że od trzech miesięcy standardowych była szefem jego sztabu. Łatwo było bowiem nawet komuś do tego sztabu należącemu pomylić pozę, jaką przybierał publicznie, z rzeczywistością. Tylko że ona znała go prawie trzy standardowe lata i poznała lepiej niż większość, a mimo to czasami dawała się jeszcze zwieść pozorom.
— A jaki naprawdę mieliśmy wybór? — spytała po chwili.
Tourville wzruszył ramionami.
— Nie wiem — przyznał. — Jestem pewien, że prezydent Pritchart zrobiła wszystko, co mogła, by znaleźć alternatywę, a z informacji przywiezionych przez Starlighta wynika, że sytuacja dyplomatyczna znacznie się pogorszyła od czasu naszego odlotu z Republiki. Uważam też, że operacja Thunderbolt zakończy się sukcesem, jeśli chodzi o osiągnięcie bezpośrednich, taktycznych celów. A skoro już rozmawiamy szczerze, to przyznaję, że mam ochotę zemścić się na Rcyal Manticoran Navy i na Królestwie jak każdy normalny obywatel Republiki i oficer jej floty na dodatek. Natomiast nieco więcej wątpliwości budzi nasze zadanie, choć jeśli ocena sił stacjonujących w Marsh jest właściwa, powinno nam się udać. A zgadzam się całkowicie, że potencjalne polityczne i militarne korzyści, nie wspominając już o wpływie na morale tak załóg RMN, jak i obywateli Królestwa, uzasadniają podjęcie tego ryzyka. Co prawda nie mogę się pozbyć wrażenia, że jesteśmy nieco zbyt cwani dla własnego dobra, ale jak to ktoś kiedyś powiedział jeszcze w epoce flot żaglowych: flota, która nie ryzykuje, nie zwycięża. Z drugiej strony należy pamiętać, że mówimy o zaatakowaniu Honor Harrington.
— Wiem, że jest dobra, sir — w głosie DeLaney dało się słyszeć leciutkie zniecierpliwienie — ale nie jest odrodzonym bogiem wojny! Jest świetna, przyznaję, ale nigdy nie mogłam zrozumieć, dlaczego dziennikarze, zarówno ich, jak i nasi, tak wariują na jej punkcie. Chodzi mi o to, że nigdy ni dowodziła flotą, nawet wtedy w systemie Yeltsin nie była to duża przełomowa bitwa. W porównaniu z bojowymi osiągnięciami, dajmy na to White Havena, nie dokonała niczego, co miałoby naprawdę decydujący wpływ na losy tej wojny. A on nawet w połowie nie miał tak dobrej prasy jak ona!
— Nie powiedziałem, że jest bogiem wojny — roześmiał się Tourville. — Ani boginią, choć to całkiem niezła charakterystyka Harrington, jak się nad tym zastanowić. I wiem, że nie jest niezwyciężona, choć jedyny raz, gdy ktoś po naszej stronie zdołał ją pokonać, miał, że tak powiem, lekuchną przewagę liczebną, gdybyś zapomniała.
DeLaney zarumieniła się na to przypomnienie, jako że jedynym oficerem wówczas Ludowej Marynarki, który zdołał pokonać Harrington, był właśnie Lester Tourville.
— Natomiast oceniając ją obiektywnie — dodał Tourville już całkiem poważnie — trzeba przyznać, że jest najlepszym lub jednym z dwóch, może trzech najlepszych taktyków w całej Królewskiej Marynarce. Przy zbliżonych siłach nikt po naszej stronie nigdy nie miał realnej szansy jej pokonać. Wliczając w to admirała Theismana w systemie Yeltsin. Powiedział kiedyś, że w jego opinii nawet gdyby zniszczył jej okręty, co było możliwe, i tak odniosłaby strategiczne zwycięstwo. A jak dotąd nie miała jeszcze okazji pokazać, co potrafi, dowodząc flotą z prawdziwego zdarzenia w naprawdę dużej bitwie. I to właśnie mnie najbardziej niepokoi. Nie chciałbym być pierwszym, nad którym odniesie zwycięstwo na taką skalę. Natomiast jeśli chodzi o fiksację dziennikarzy na jej punkcie, sądzę, że powodem jest to, że zawsze udaje jej się zwyciężyć mimo dysproporcji sił i nie sprzyjających okoliczności. To, że jest zgrabna i atrakcyjna, stanowi dodatkowy magnes dla mediów. White Haven nie jest tak przystojny, musisz przyznać. A sądzę, że nawet dziennikarze wyczuwają coś w niej… coś, co można zrozumieć tak naprawdę, tylko jeśli się ją spotka osobiście.
Ponieważ umilkł, DeLaney spojrzała nań pytająco. Wzruszył ramionami i powiedział w końcu:
— Ona ma dar, Molly.
— Dar, sir?
— Dar — powtórzył Tourville. — To najlepsze określenie, jakie przyszło mi do głowy. Może jestem niepoprawnym romantykiem, ale zawsze uważałem, że są oficerowie posiadający coś ekstra, coś, co powoduje, że są kimś szczególnym. Częściowo to charyzma, ale nie tylko. Miała to Esther McQueen, ale nie do końca. Wszyscy wiedzieli, że była ambitna, i dlatego nikt, kto nie był jej zwolennikiem, tak do końca jej nie ufał. Ale sądzę, że każdy służący pod jej rozkazami oficer poszedłby za nią wszędzie. No i poszli… McQueen była w stanie przekonać każdego, że może dokonać wszystkiego, a on chce jej pomóc. Harrington zaś… Harrington sprawia, że nabierasz przekonania, że to ty możesz dokonać wszystkiego, bo ona w to wierzy…i w pewien sposób rzuca ci wyzwanie, abyś tego dokonał z nią. McQueen przekonywała ludzi, by szli za nią, Harrington przewodzi im, a oni idą za nią z własnej woli. To jest właśnie „dar”, jak go nazwałem, w najczystszej postaci. Jedynie najwybitniejsi dowódcy i przywódcy w dziejach ludzkości go posiadali.