Выбрать главу

Maxwell wiedział o jej wcześniejszych doświadczeniach z dziennikarzami, gdy była ofiarą zorganizowanej nagonki i podziwiał opanowanie, jakie wykazywała przy wszystkich oficjalnych okazjach. Wiedział też, że w gniewie jest równie groźna, o ile nie groźniejsza od Królowej, tylko znacznie lepiej nad sobą panuje i niezwykle rzadko daje temu gniewowi ujście. Podejrzewał też jednak, że kiedy już da się ponieść wściekłości, gotowa jest na wszystko… o czym dobitnie świadczył los Younga czy Denvera Summervale’a.

W jakimś sensie była dla rządu groźniejszym przeciwnikiem od braci Alexandrów, gdyż wszyscy wiedzieli, że w trakcie debat w Izbie Lordów przedstawia punkt widzenia nie tylko Elżbiety III, ale także Protektora Benjamina. A opinia tych dwojga o baronie High Ridge’u i jego ministerialnych pomagierach była tak zła, że gorsza już być nie mogła, co także stanowiło tajemnicę poliszynela.

Maxwell nie odezwał się — w końcu i tak nie był w stanie powiedzieć jej niczego, czego by już nie wiedziała. A nawet gdyby, to nieproszone rady nie zawsze były mile widziane, a znał znacznie lepszy sposób, by je jej przekazać: wystarczyło porozmawiać z Mirandą lub MacGuinessem. A jak oni poinformują o tym Honor, to już nie jego zmartwienie.

* * *

— Przybyli lord Alexander i earl White Haven, milady.

— Dzięki, Mac. Poproś ich tutaj, dobrze?

— Oczywiście, milady.

Honor zablokowała czytnik na trzeciej stronie analizy bitwy koło przylądka St.Vincent autorstwa midszypmen Zilwickiej i uśmiechnęła się do Jamesa MacGuinessa, jedynego stewarda w całej Royal Manticoran Navy nie będącego członkiem tejże Royal Manticoran Navy. Odpowiedział uśmiechem, skinął ledwie dostrzegalnie głową i wyszedł z gabinetu. Spoglądając na zamykające się drzwi, przyznała w duchu, że przez te dwadzieścia lat standardowych dzięki niemu jej codzienne życie stało się znacznie lepiej zorganizowane i przebiegało płynniej.

Przeniosła wzrok na Nimitza i uśmiechnęła się szerzej. Leżał rozwalony wygodnie na podwójnej grzędzie, mając ją całą dla siebie, bo Samantha jak co czwartek towarzyszyła Farragutowi i Mirandzie odwiedzającym Akademię Andreasa Venizelosa. Był to sierociniec i prywatna szkoła ufundowana przez Honor dla sierot po ludziach zabitych w czasie wojny tak z Królestwa, jak i z Graysona. Akademie były na dobrą sprawę dwie, po jednej w Królestwie Manticore i systemie Yeltsin, ale tworzyły organizacyjnie jedną całość. Miranda zaś regularnie je odwiedzała, zastępując ją, gdyż nawał innych obowiązków pochłaniał Honor zbyt wiele czasu. Dzieciaki uwielbiały treecaty, zwłaszcza Nimitza, Samanthę i Far-raguta, a te z kolei bardzo lubiły bawić się z młodymi, czy to swojej rasy, czy ludzkiej, toteż Nimitz także często towarzyszył Mirandzie. Dziś nie, bo Honor miała ważne spotkanie i wolał być na nim obecny.

Nim drzwi się zamknęły, Honor dostrzegła stojącego przed nimi LaFolleta. Podniosła się i podeszła do zajmującego całą ścianę okna ukazującego starannie wypielęgnowany teren parku i błękitne wody Zatoki Jasona. Potem poprawiła suknię i odwróciła się ku drzwiom.

Przez lata przyzwyczaiła się do tego stroju i choć nadal uważała go za całkiem niepraktyczny, przyznawała, że jest wielce dekoracyjny. Zmuszona też była przyznać, że nie uznaje tego za wadę. Przez ostatnie lata nosiła go jednak w Królestwie Manticore, jeśli tylko nie miała na sobie munduru, z innego powodu. Miał przypominać wszystkim, jak wiele Gwiezdne Królestwo i cały Sojusz zawdzięczali mieszkańcom i władzom Graysona.

High Ridge zdawał się ignorować ten fakt zupełnie bez wysiłku… Zmusiła się, by przestać o tym myśleć i przy okazji denerwować się. Nie była to ani pora, ani miejsce, by wydłużać listę powodów, za które miała ochotę dojść panu baronowi do gardła.

W tym momencie otworzyły się drzwi i MacGuiness wprowadził gości.

— Earl White Haven i lord Alexander, milady — oznajmił i wycofał się, zamykając za sobą drzwi z wypolerowanego drewna.

— Hamish, Willie. — Honor podeszła do nich, wyciągając rękę.

Już nie wydawała jej się dziwna ta poufałość, choć czasami jeszcze miała wrażenie nierealności, zwracając się po imieniu do Królowej czy Protektora. Zdarzało się to coraz rzadziej, bo choć pamiętała, kim jest i skąd pochodzi, czas robił swoje. Coraz łatwej i naturalniej poruszała się w najwyższych kręgach władzy obu państw i jedynie z rzadka uświadamiała sobie, jak bardzo znajomość pewnych mechanizmów i przynależność do wewnętrznych kręgów doradców obojga władców wpływa na jej punkt widzenia.

Była kimś z zewnątrz wyniesionym do rangi kogoś z najpotężniejszych, przynależnej z urodzenia. Dla nich zaciętość, podstępność i zwykle uprzejmość, przynajmniej pozorna, rozgrywek politycznych była czymś naturalnym, choć nie wszystkim się podobała. Dla niej nie. Pod pewnymi względami jej przyjaciele politycy z Graysona i Manticore rozumieli się lepiej, niż ona była w stanie ich zrozumieć. Dopiero po pewnym czasie pojęła, że oderwanie od wiecznej gry stanowi dobrą broń, a jeszcze lepszą ochronę. Zarówno przeciwnicy, jak i sojusznicy uznali, że jest zbyt mało wyrafinowana, zbyt bezpośrednia i nie chce lub nie umie wziąć udziału w rozgrywce zgodnie z zasadami, które wszyscy doskonale rozumieli. I dlatego stała się osobą nieprzewidywalną, zwłaszcza dla przeciwników. Delikatne manewry, ciosy w plecy, wykorzystywanie okazji, drobniutkie zmiany pozycji — były czymś naturalnym, a jej otwartość i realizowanie obietnic nowością, i to dezorientującą. Zupełnie jakby nie mogli uwierzyć, że zrobi dokładnie to, co zapowiedziała, bo jest przekonana o swej słuszności. Ponieważ ten motyw nie miał dla nich znaczenia, jej zachowanie było dla nich nielogiczne. Dlatego nerwowo czekali, kiedy wreszcie pokaże swoją „prawdziwą” naturę.

Było to użyteczne w przypadku wrogów, ale irytujące w przypadku przyjaciół. Ponieważ znała ich emocje, wiedziała, że nawet najbliżsi sojusznicy wywodzący się z arystokracji czasami nie pojmowali, że ona niczego nie ukrywa. Zdawali sobie z tego sprawę intelektualnie, ale nie potrafili się z tym pogodzić emocjonalnie, bo stało to w jawnej sprzeczności ze wszystkim, w czym zostali wychowani. I nie mogli wyzwolić się z tego przekonania, nawet gdyby chcieli. Inna sprawa, że nie chcieli, bo to był ich świat, ich rozgrywka, i nawet najlepsi z nich, tacy jak Hamish Alexander, który od 70 czy 80 lat był przede wszystkim królewskim oficerem, nie zdołali się do końca uniezależnić od tego, co im wpojono w rodzinie.

Uścisnęła kolejno dłonie obu gości i z uśmiechem zaprosiła ich gestem do zajęcia miejsc. Uśmiech był szczery i wyjątkowo ciepły. Nie zdawała sobie sprawy, że płynie to z faktu, iż jednym z przybyłych jest White Haven.

William Alexander natomiast był tego świadom, i to od sporego już czasu, choć początkowo nie zdawał sobie sprawy z tego, co widzi. Podobnie jak nie zauważał wszystkich tych prywatnych rozmów, przypadkowych spotkań czy tego, że Hamish jakoś zawsze miał sensowny powód, by zostać po zakończeniu trójstronnej narady. A raczej rejestrował to wszystko, tylko nie wyciągał odpowiednich wniosków. Do niedawna.

Teraz obserwując jej uśmiech i uśmiech, jakim brat odpowiedział, westchnął ciężko w duchu.

— Dzięki, że nas zaprosiłaś — powiedział White Haven, trzymając jej dłoń moment dłużej, niż wymagała tego zwykła uprzejmość.